„Mówię rodzinie, że jestem ważnym kierownikiem, a sprzedaję hot dogi na stacji benzynowej. Jak się wyda, będzie wstyd”

zamyślony mężczyzna fot. Getty Images, Westend61
„Gdyby rodzina dowiedziała się, że jestem zwykłym ekspedientem... naprawdę trudno jest mi to sobie nawet wyobrazić. Przecież tak we mnie wierzą”.
/ 20.09.2024 13:15
zamyślony mężczyzna fot. Getty Images, Westend61

Trzy lata temu wyjechałem do wielkiego miasta, w którym nawet korki wydawały się być elementem mojego sukcesu. Pół roku temu straciłem robotę w korpo. Od tego czasu, kiedy wracam do domu, mama pyta mnie o jedną rzecz. Zawsze odpowiadam za szybko, a wtedy jej spojrzenie zatrzymuje się.

Byłem z tego dumny

Wyjechałem do wielkiego miasta trzy lata temu, bo... bardzo chciałem wyjechać. Uwielbiam metropolie, tłumy. Uwielbiam, kiedy mówią do mnie ulice. W tej swojej wielkomiejskiej ambicji chciałem nawet wyjechać do Nowego Jorku, ale pomyślałem, że Warszawa też jest całkiem spoko. Kiedy pierwszy raz stanąłem na progu dworca centralnego, podziwiając Pałac Kultury, miałem już umówioną robotę w dużej, znanej korporacji, w dziale marketingu. Nic dziwnego, skończyłem dobre studia – ekonomiczne, znałem języki.

Potem był awans – zostałem kierownikiem działu, jakoś tak po niecałym roku. Super! Oczyma wyobraźni widziałem siebie na fotelu gdzieś w zarządzie. Czułem się dumny, czułem, że biorę udział w czymś wielkim, w życiu wielkiego miasta, nawet korki nie wkurzały mnie, a wydawały się być wręcz elementem mojego sukcesu! Stałem sobie w tych korkach wraz z innymi kierowcami i czułem się częścią wielkiej, futurystycznej wspólnoty. Klaksony, neony tworzyły musicalowe preludium sukcesu. Sukcesu, który miał nadejść, chociaż już i tak dużo osiągnąłem.

I nagle – bach. O problemach w korporacji dowiedziałem się poniekąd z mediów, poniekąd z plotek wewnątrz firmy. Któregoś dnia stałem sobie w kuchni pracowniczej. Pachniało świeżo zmieloną kawą, ale powietrze wydawało się jakieś gęste, jakby od stresu. Stałem przy ekspresie i czekałem, aż kawa napełni kubek. Maszyna burczała, jakby za chwilę miała wybuchnąć.

Nic dziwnego, że mówił to tak beztrosko

Do kuchni wszedł mój kolega Tomek. Bez słowa. Rzucił na blat kubek i zacząć grzebać w szafce.

– Znowu nie dosypują cukru. Cięcia, jak zwykle – mruknął, dolewając sobie kawy. Wzruszyłem ramionami, bo nigdy nie słodziłem. Tomek upił łyk i westchnął ciężko.

– Jakie cięcia? – spytałem zdziwiony, bo Tomek powiedział o tych cięciach tak, jakby mówił o pogodzie.

– Normalka, zwolnienia, Zaczęło się od IT, ale na pewno pociągną dalej – powiedział beztrosko.

Nic dziwnego, cholera, Tomasz ma w zarządzie ciotkę, wszyscy o tym wiedzą, więc pewne jest spokojny, jego nie ruszą. Chciałem nawet to powiedzieć, ale ugryzłem się w język.

– Zarząd się spina, bo projekty nie idą. Kasa leci – dodał.

Pamiętam, że oparłem się wtedy o ścianę i patrzyłem, jak Tomek beztrosko upija kolejny łyk.

– Zobaczysz, jeszcze będzie ciekawiej – rzucił w moją stronę i wyszedł.

Ciekawiej? Co on gada? Pierwszy raz od wielu miesięcy zapragnąłem, aby cały ten wielkomiejski moloch jednak się zatrzymał, aby moja kariera stanęła w miejscu, i aby nikt nie kazał mi wysiadać. Okazało się, że Tomek wykrakał, pozbyli się mnóstwa stanowisk, w tym mojego, a także... jego, bo prominentna ciotka straciła wiele udziałów. „A niech to, spadam z tego Titanica, znajdę inną robotę– pomyślałem.

To było niezwykłe uczucie

W pierwszym tygodniu bezrobocia, czy też wolności czułem się nawet podekscytowany. Gdzie mogłem pójść, jak nie do Łazienek? Lubię takie eleganckie klimaty. Lekki, ciepły, majowy wietrzyk prowadził mnie przez alejki, a ja czułem beztroską wolność. Jednocześnie nie martwiłem się o swoją karierę, bo myślałem, że to tylko kwestia co najwyżej tygodni, kiedy znajdę nową, może nawet lepszą robotę.

Przesiadywałem więc na tych ławkach, woda szemrała cicho, słońce grzało przyjemnie. Byłem przyjemnie wyspany, bo budziłem się pierwszy raz bez budzika. Bez siedzenia w korku, bez priorytetowych maili. Odpoczywałem. Pomyślałem, że zwiedzę miasto, które niedługo ma przecież należeć do mnie. „Na razie chodzę, patrzę, na razie nic, któregoś dnia... stanę na samym środku rynku i będę wskazywać, tego, tego, tamtego” – nuciłem sobie starą piosenkę Świetlików. Nie lubię słuchać byle czego.

Tymczasem siedziałem na ławce, wyciągnąłem nogi i wziąłem głęboki oddech. Czułem ulgę. Trawa pachniała. Miałem czas, mnóstwo czasu. Chciałem nawet napisać książkę. Albo zapisać się na kurs fotografii. Tymczasem spacerowałem alejkami, ulicami, wolność smakowała tak słodko.

Pozwala mi to związać koniec z końcem

Minęło kilka tygodni. Cisza, którą wcześniej delektowałem się, stała się zbyt głośna. Wysyłałem CV, ale telefon milczał. Nikt niczego tak nieznośnie ode mnie nie chciał. Zaczęło mi się co najmniej nudzić, zaczęło mi się... źle myśleć – co, jeśli nie znajdę nowej pracy.

I tak jest od pół roku. Nie wiem, może mam zbyt wielkie ambicje, może pora obniżyć loty. Póki co, najpierw nająłem się do sprzątania, a od pięciu tygodni robię na stacji benzynowej. To pozwala mi związać koniec z końcem, ale nie daje poczucia zwycięstwa lub chociażby spełnienia.

Na ostatniej rozmowie do korpo usłyszałem, że brakuje mi pokory i umiejętności miękkich. Dobra, spoko, postaram się coś z tym zrobić, ale... najgorsze są te powroty do domu. Przyjeżdżam tam raz na miesiąc, ale coraz ciężej jest robić dobrą minę do złej gry. Każda wizyta to teatr, a ja zastanawiam się, czy na pewno jestem dobrym aktorem... nie mając nawet wykształcenia aktorskiego, serio.

Rodzina to publiczność, która wydaje mi się tylko czekać na moje potknięcie...

Jem pierogi, które nie są dla mnie

– I jak tam w firmie, Patryczku? – mama zawsze zaczyna od tego samego pytania, jakby była nakręcona na jeden temat. Jakby gadała o tej mojej miastowej karierze ze wszystkimi sąsiadkami w naszych K.

– W porządku. Sporo pracy, ale sobie radzę – odpowiadam zawsze tak samo.

Myślę wtedy, że to już ostatni raz, że następnym razem nie będę musiał kłamać. Uśmiecham się przy tym adekwatnie do swojej roli. Ten uśmiech to jest mój jakby rekwizyt, ćwiczę go często przed lustrem, wyobrażając sobie siebie na kierowniczym, a co najmniej szeregowym stanowisku w swoim fachu, ale na pewno nie w roli sprzątacza czy innego przegrywa. Do cholery, skończyłem marketing i zarządzanie!

Gdyby rodzina dowiedziała się, że jestem zwykłym ekspedientem... naprawdę trudno jest mi to sobie nawet wyobrazić. Przecież tak we mnie wierzą. I tak siedzimy przy stole, mama przynosi kolejną porcję pierogów. Te pierogi stają mi w gardle, bo czuję, że nie są dla mnie. Nie czuję się dobrze przy tym stole.

To był tylko sen

Ojciec czyta gazetę, od czasu do czasu zerkam na jego dłonie, lekko drżą, znam to drżenie, jakby... martwił się o mnie. Czy czegoś się domyśla?

– A premie? Mówiłeś, że masz dostać większe pieniądze za ten projekt? – pyta brat, który przeprowadził się do innego miasta, ale nie tak dużego jak moje i daleko od centrum.

– Tak, wszystko w drodze, ale... wiesz, jak to jest. Korporacja. Trzeba czekać na zatwierdzenie – mówię lekko, przełykając kawałek pieroga, który smakuje jak papier, nawet dobrze mi to wychodzi.

Nie dopytują. A ja... Naglę wstaję i wybucham:

– Słuchajcie, to wszystko nieprawda, nie ma żadnego projektu, nie ma żadnej podwyżki, bo nie ma żadnej pracy na stanowisku!

Patrzę na ich twarze, wszyscy mają zdziwione, rozczarowane miny. W milczeniu, jak na komendę, zaczynają patrzeć w talerze i dokańczają te swoje durne pierogi.

Potem budzę się w rodzinnym łóżku i oddycham z ulgą, że to tylko sen.

Czegoś się domyślają?

– Może wpadnę do ciebie, zobaczyć, jak ci się wiedzie? – mówi mama.

– Kiedyś na pewno – odpowiadam szybko. I może właśnie zbyt szybko, bo jej spojrzenie nagle zatrzymuje się.

– Patryk, uważaj na siebie i pamiętaj, że zawsze możesz wrócić – mówią zagadkowo na odchodne.

Domyślają się czegoś? Odjeżdżam, ale ile jeszcze razy odegram ten teatrzyk? Może wszystko powinno się wydać, rozsypać, abym mógł zacząć wszystko składać od nowa, bo.. czuję, że żyję w zawieszeniu.

Czasami tak bardzo wczuwam się w rolę, że wydaje mi się, że wracam do Warszawy w tak zwanej glorii czy innej chwale, jako pan kierownik – może to dobrze, bo przecież manifestowanie sukcesu jest sposobem na sukces. Kiedy pracowałem w korpo, to babki smęciły o tym godzinami.

Patryk, 29 lat

Czytaj także:
„Moja córka ma 4 dzieci z 3 tatusiami. Ze wstydu najchętniej zapadłabym się pod ziemię, idąc z tą dzieciarnią po ulicy”
„Na firmowej integracji wskoczyłam szefowi do łóżka jak grzyb do koszyka. Liczyłam na więcej niż zabawa przy ognisku”
„Siedział na tronie jak udzielny książę, a ja skakałam wokół niego jak głupia. Otworzyłam oczy, gdy znowu mnie wystawił”

Redakcja poleca

REKLAMA