„Moje córki są dorosłe, a nawet obiadu sobie same nie zrobią. Skaczę wokół nich jak piesek i mam tego po dziurki w nosie”

matka, która sama musi gotować fot. Adobe Stock, olgavolodina
„Siedziały naprzeciwko mnie w autobusie, dwie wymalowane lale. Wyglądały jak lafiryndy, ale gdy zaczęły rozmawiać o tym, jak pomagają rodzicom gotować rosołki i nosić węgiel z piwnicy, zrobiło mi się wstyd, że oceniam je po wyglądzie. Od razu też pomyślałam o córkach”.
/ 19.03.2022 06:46
matka, która sama musi gotować fot. Adobe Stock, olgavolodina

Wbiegłam na przystanek w ostatniej chwili, autobus już ruszał, na szczęście udało mi się wsiąść. Inaczej musiałabym czekać dwadzieścia minut na przyjazd następnego i w domu byłabym strasznie późno. I tak zmitrężyłam sporo czasu na nieplanowanych zakupach, ale promocję ogłosili i nie mogłam się oprzeć.

Jak kasy w domu brakuje, to wszystko, co kupiłam taniej, jest jak znalazł. No i wystałam się za tymi pierogami, co w markecie na promocji były, bo chyba pół miasta się tu zjechało. Ale moje córki je uwielbiały, zwłaszcza te z truskawkami i jagodami, toteż wzięłam ich dwie pełne siatki. Włożę do zamrażarki, będzie na dłużej…

Śpieszyło mi się do domu, bo obiad był jeszcze nieskończony, przed pracą nie zdążyłam ziemniaków obrać, sos do mięsa musiałam skończyć. „Dziewczynki pewnie w domu głodne siedzą – pomyślałam. – Ania wcześniej z uczelni wraca, a Jola też z treningu lada chwila nadejdzie…”. Co prawda w lodówce coś tam zawsze było, ale jak znałam własne córki, to na pewno nie chciało im się robić kanapek. Wolały na mnie zaczekać, na obiad gorący.

Z ulgą klapnęłam na siedzenie i natychmiast usłyszałam znajomy głos.

– A co ty, Mania, tak późno dzisiaj do domu wracasz? – obok mnie, przy oknie, siedziała zaprzyjaźniona sąsiadka z parteru.

– Wystałam się za pierogami, na promocję dużą trafiłam – odparłam ucieszona, że będzie z kim pogadać. – A moje dziewczynki to przepadają za nimi, wiesz, jak to dzieci – popatrzyłam na zegarek. – No i denerwuję się, bo one w domu bez obiadu, nie zdążyłam przed robotą skończyć. Mięso gotowe, ale ziemniaki…

– Przecież to dziewuchy dorosłe są, jakie dzieci! – sąsiadka pokiwała głową. – Same sobie pewnie ten obiad skończą, a ty się martwisz.

– Oj, wiesz, jak to jest, nauki tyle mają, Jola w dodatku trenuje, przemęczone są, gdzie by tam miały czas i obiad przyrządzić – westchnęłam. Zawsze miały na stół podane…

Sąsiadka popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, ale już nic nie powiedziała na ten temat. Zaczęłyśmy gadać o innych sprawach, jak to kobiety, gdy mają chwilę na pogaduszki.

Słyszałam całą ich rozmowę

Na następnym przystanku wysiadło sporo ludzi, miejsca naprzeciwko nas się opróżniły, ale prawie natychmiast usiadły na nich dwie dziewczyny. Przeglądałam się im z zainteresowaniem, bo było na co popatrzeć. Mniej więcej w wieku moich córek, ale jakże się różniły od Ani i Joli. 

Pomimo zimna spódniczki miały takie krótkie, że jak siadały, to im prawie majtki widać było, zwłaszcza że jedna z nich założyła nogę na nogę. I rozpięła kurtkę, że niby jej gorąco, a dekolt taki miała pod szalikiem, że pół biustu wychodziło jej spod bluzki. I te ich włosy, kolorowe, nastroszone jak pióra, kolczyki w brwiach, jedna miała nawet złotą kulkę w nosie! Na twarzach więcej miały tapety niż skóry i aż przykro było patrzeć na ich wyzywające spojrzenia, którymi obrzucały stojących obok facetów. Na miejscu ich matek, tobym się ze wstydu spaliła, słowo daję.

Rozmawiały ze sobą głośno, jakby były same w tramwaju, opowiadały o jakiejś sytuacji w pracy, najeżdżały na swojego szefa, że taki z niego… Epitety, jakimi go obrzucały, nie nadawały się nawet do powtórzenia, to nie były cenzuralne słowa.

Pomyślałam sobie w duszy: „Bogu dzięki, że moje córki są inne. Grzeczne, dobrze wychowane, odpowiednio ubrane, liczące się z moim zdaniem. Gdzieżbym ja której pozwoliła na taką miniówę, zwłaszcza o tej porze roku, albo takie strzępy na głowie nosić zamiast włosów. No i to słownictwo…”.

Pokręciłam głową, patrząc znacząco na sąsiadkę, ona też zrobiła odpowiednią minę. I aż mi się żal zrobiło rodziców tych dziewczyn, że takich córek wyrodnych się doczekali. Bo wyobrażałam sobie, jakie też w domu musiały być i na co sobie pozwalać. A ja mogłam być dumna ze swoich dziewczynek.

W pewnej chwili jedna z dziewczyn, ta, co to jej prawie majtki widać było, wyciągnęła z torebki komórkę.

– Do starych muszę tyrknąć – powiedziała. – Pewnie lodówka u nich pusta, coś trzeba będzie kupić po drodze, ojciec na takie zimno z chałupy nie wychodzi, wiesz, po tym zapaleniu płuc… – wyjaśniła koleżance, po czym nieoczekiwanie uśmiechnęła się ciepło do telefonu. – Jak tam, żyjecie? – spytała. – No dobra, przyniosę węgiel, jak wrócę, wiem, że się wam skończył, skoczę do piwnicy… – przez chwilę słuchała w milczeniu. – No, nie mogłam wcześniej, bo rozliczenie musiałyśmy zrobić, wiesz, jaki jest ten nasz dupek, jak się uprze, to nie ma zmiłuj… – znowu chwila ciszy. – Ale ugotowałeś coś ciepłego, mama zjadła? Dobrze. W ogóle to kupię jakieś żarełko, tylko powiedz, czego potrzebujecie – zamilkła i słuchała cierpliwie głosu po drugiej stronie.

Patrzyłam na tę dziewuchę i nie wierzyłam własnym uszom. Taka… no taka zdzirowata, a martwiła się, czy rodzice jedli coś ciepłego. Jakieś omamy słuchowe miałam czy co?

– Dobrze, kupię w garmażerce, może jakieś pierogi i gołąbki, żebyście na jutro mieli, bo też późno wrócę, bilans jeszcze jest do skończenia w firmie – pokiwała głową. – Dobra, na rosół też kupię kawałek jakiegoś koguta, nie martw się, tata – uśmiechnęła się. – Za jakieś pół godziny na chacie będę, spoko, no to narka – westchnęła ciężko, chowając telefon.

– Co ty, zaopatrzeniowiec rodzinny jesteś czy co? – zaśmiała się druga.

– A co mam zrobić, starzy chorzy oboje, matce coś łupnęło w krzyżach, jak węgiel z piwnicy niosła, bo wiesz, oni w starym budownictwie mieszkają, piece jeszcze mają – odparła dziewczyna. – Mówiłam, że przyjadę i przyniosę, ale z matki taka Zosia Samosia, no i teraz leży. A ojciec zapalenia płuc miesiąc temu dostał i jakoś nie może się pozbierać. Teraz wszystko na mojej głowie, cała chałupa, zakupy, ten cholerny węgiel – machnęła ręką. – Ale mój facet pojutrze wraca z trasy, to naniesie im na cały tydzień, żeby mieli czym palić.

Nieważne, co na głowie, ale co w głowie

Wysiadły po chwili, popatrzyłam za nimi. Ta ze strzępami pożegnała się z kumpelką od razu na przystanku i prawie biegiem ruszyła przed siebie.

– Popatrz tylko, wydawałoby się, że to takie puste, głupie dziewczyniska – odezwała się moja sąsiadka. – A tu rosołek z koguta będzie dla starych po robocie gotować, węgiel z piwnicy nosić – pokręciła głową. – No naprawdę nie spodziewałam się.

Ja już się nie odezwałam, bo nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Myślałam w tamtej chwili o swoich dobrze wychowanych, grzecznych córkach, które teraz pewnie przy komputerach siedziały albo przed telewizorem i czekały, aż wrócę i skończę obiad. A ja wystałam się w kolejce po ich ulubione pierogi z jagodami i martwiłam się, że dziewczynki w domu siedzą głodne…

No i rzeczywiście – były głodne jak diabli, o czym się przekonałam, gdy tylko weszłam do mieszkania.

– Wreszcie! Mama, rany, no gdzie ty chodzisz? – Ania, starsza córka patrzyła na mnie z wyrzutem. – Ja muszę za chwilę wyjść, umówiłam się do kina, a obiadu nie ma…

– A ja jestem głodna jak wilk, trener dzisiaj dał nam taką szkołę, że szok – poparła ją młodsza Jola. – W lodówce tylko ser i pasztetowa. Fuj!

Żadna nawet nie podeszła do mnie, żeby odebrać te siaty. Położyłam je więc na posadzce, wyprostowałam się i przez dłuższą chwilę przypatrywałam się córkom bez słowa.

– Mama, co nic nie mówisz? – odezwała się Anka. – Stało się coś?

Poczułam, jak ciśnienie mi rośnie, a na usta cisną się gniewne słowa. Powstrzymałam się jednak.

– Może najpierw niech jedna weźmie siatki, wypakuje, a druga niech nastawi wodę na herbatę, bo zmarzłam – powiedziałam spokojnie. – A jak się tak śpieszycie i głodne jesteście, to jest chleb w szafce, mięso włóżcie do mikrofali i w pięć minut gotowe.

– Obiadu nie będzie? – spytała Jola.

– Będzie, jak sobie odpocznę. Teraz niech która obierze ziemniaki, zrobi surówkę z marchewki i jabłek – odparłam. – A na razie idę pod prysznic, może się rozgrzeję trochę, zanim się ta woda na herbatę zagotuje.

W łazience spojrzałam w lustro. Zobaczyłam zmęczoną twarz, sińce pod oczami, delikatne bruzdy od nosa do kącików ust. Byłam jednym wielkim zmęczeniem, wiecznie się śpieszącym. Jak dzisiaj, żeby dwóm dorosłym prawie dziewczynom podać obiad, jakby same nie mogły go zrobić. Moje myśli wróciły do autobusu, do tamtej dziewczyny z nastroszonymi włosami. Zobaczyłam jej ciepły uśmiech, gdy mówiła do ojca, troskę w jej oczach, gdy pytała, czy matka jadła dzisiaj coś ciepłego. I jej dowcipny błysk w oczach, gdy mówiła o tym kogucie na rosół dla niej…

Z nas obu to chyba nie tamta kobieta powinna się wstydzić za swoje dzieci. To, że jej córka wyglądała, delikatnie mówiąc, dość oryginalnie, to wcale źle o niej nie świadczyło. Ależ byłam idiotką, że oceniłam ją tylko po wyglądzie!

– I jak tam moja herbata, robi się? – krzyknęłam głośno, tak, żeby mnie było słychać w kuchni. – Bo ja zaraz wychodzę z wanny i chciałabym się napić, a od jutra, moje córeczki kochane, jak mnie nie będzie, to same obierzcie ziemniaki i weźcie sobie obiad! – zamilkłam na moment i dodałam, uśmiechając się przekornie do lustra. – Albo zjedzcie cokolwiek innego, jak jesteście głodne.

Chwilę później, gdy wyszłam z łazienki, usłyszałam rozmowę z pokoju córek. Nie mam w zwyczaju podsłuchiwać, jednak idąc do kuchni, siłą rzeczy musiałam usłyszeć co nieco…

– Mamie chyba odbiło – powiedziała Jola. – Nigdy taka nie była.

– Oj tam, odpocznie trochę, to jej przejdzie – uspokoiła siostrę Ania.

Roześmiałam się pod nosem, no bo rzeczywiście mi odbiło. Albo raczej przejrzałam na oczy, dzięki tej wypindrzonej dziewczynie ze strzępami na głowie. Bo jak się okazało, nie to było ważne, co ona miała na głowie, lecz to, co w jej głowie było. Z prawdziwą przyjemnością usiadłam za stołem, na którym już na mnie czekał kubek z gorącą herbatą z cytryną. Ostrożnie pociągnęłam łyk, z satysfakcją patrząc na bulgoczący na gazie garnek z ziemniakami. I na młodszą córkę, która tarła jabłka na surówkę.

Czytaj także:
„Zakochałam się samotnym ojcu, którego żona odeszła do kochanka. Jestem macochą dla trójki dzieci, których nienawidzę”
„Zostałam wdową 2 lata po ślubie. Mąż wyszedł z domu po naszej kłótni i zginął w wypadku. Nie mogę sobie tego wybaczyć”
„Mąż zdradzał mnie przed ślubem i wiedziałam to. Pobraliśmy się, bo byłam w ciąży i nie chciałam być samotną matką”

Redakcja poleca

REKLAMA