Jacek trzy lata temu wyprowadził się z domu i gdyby nie głód, w ogóle nie wiedziałabym, co u niego słychać... Na szczęście, od czasu do czasu wpadał coś zjeść i coś tam przy okazji opowiedział. Tego dnia przyszedł po pracy na schabowego z mizerią, a jadł tak prędko, że aż mu się uszy trzęsły.
– A co ty tak pędzisz? Nie zabraknie ci.
– Spieszę się… – odpowiedział, szybko przełykając kolejny kęs. – Umówiłem się z dziewczyną…
– O proszę! Fajna?
– Jakby nie była fajna, tobym się nie umówił, prawda?
– Młodsza, starsza? Co robi? Gdzie mieszka?
– Mamo, dajże spokój!
– No, co!? To dziwne, że pytam?
– Na razie to nic poważnego. Jak się będę żenił, dam znać!
Nic więcej nie dowiedziałam się, ale już po dwóch tygodniach mój małomówny Jacuś pałał do tej dziewczyny takim entuzjazmem, że opowiedział mi o niej niemal wszystko. No i muszę przyznać, że przeżyłam mały szok. Nie spodziewałam się, że na samym starcie syn znajdzie sobie dziewczynę po rozwodzie i z dwójką dzieci.
Poznał ją w czasie pracy
Jacek rozwozi towar w hurtowni słodyczy, a Kaśka pracuje w sklepie jako ekspedientka. Przywiózł więc dla niej parę kartonów wafli i zaprosił na randkę, a ona już na pierwszym spotkaniu opowiedziała mu koszmarną historię swojego małżeństwa. Jej były mąż okazał się pijakiem i zwyrodnialcem – pił coraz więcej, aż w końcu zaczął ich bić. Bliźnięta poczęte w tym chorym związku miały po trzy lata, kiedy od wrednego ojca uwolnił je sąd.
Jacek poznał Kasię dwa lata po jej rozwodzie. Maluchy były więc na tyle duże, żeby rozumieć, co się dzieje. Młodzi powinni byli wziąć to pod uwagę i nie spieszyć się tak z kolejnymi etapami związku. Powinni byli, ale nie wzięli. Garnęli się do siebie, jak nastolatkowie. Po dwóch tygodniach od pierwszego spotkania spędzali ze sobą już każdy dzień, a po miesiącu Jacek przeniósł się do Kasi na stałe.
– Jacek, czy to nie za wcześnie? Może daj sobie jeszcze czas… – przestrzegałam go.
– Ale na co, mamo? Kocham Kaśkę i nie potrzebuje dwudziestu lat, żeby się o tym przekonać. I nie męcz mnie!
– Nie męczę. Próbuję tylko ci uzmysłowić, że tam są dzieci. Musicie być ostrożni, żeby ich nie zranić.
– A niby jak mielibyśmy to zrobić?
– Maluchy się szybko przywiązują. A jednego ojca już straciły!
– Ja nie mam zamiaru zostawić Kaśki.
Po przeprowadzce Jacek coraz rzadziej zjawiał się na obiadach. Kiedy już nas odwiedzał, opowiadał o swoim nowym życiu, jakby to on założył tę rodzinę. Ze szczerym uśmiechem przekonywał mnie, że dzieci są słodkie, zabawne, nieporadne i naiwne. Mówiły do niego „tato”, a ja czułam, że to wszystko jest wymuszone i powierzchowne – zbyt pospieszne i przez to ryzykowane. Z jednej strony byłam dumna, że mój syn tak dobrze odnalazł się w relacjach z maluchami, a z drugiej czułam niepokój.
Pamiętam dzień, gdy przyszli do nas wszyscy pierwszy raz. Naprawdę trudno było powiedzieć, kto miał wtedy większą tremę – Jacek z Kasią czy ja. Tuż przed ich pojawieniem trzęsły mi się ręce i zaschło mi w gardle. Spięłam się tak bardzo, bo chciałam, żeby dzieci poczuły się u mnie dobrze. Żeby żadne z nich nie zorientowało się, że mam swoje wątpliwości.
– Dzień dobry, dzień dobry, zapraszam – uśmiechałam od drzwi, gdy syn szturchał delikatnie maluchy, by weszły do środka.
Najpierw próg przestąpił Krzyś, potem Ania. Dzieciaki wydawały się podekscytowane i zaciekawione. Nie dostrzegłam w nich żadnego strachu czy niepokoju. Za to Kasia – no cóż, dziewczyna była równie przerażona, co ja. Kiedy uścisnęłam jej rękę na przywitanie, poczułam, że cała drży. Chciałam powiedzieć coś, by dodać jej otuchy, ale nie wiedziałam, co miałoby to być. Dlatego pochyliłam się nad dzieciakami.
– Ty jesteś Krzyś – powiedziałam do Ani. – A ty Ania – spojrzałam na Krzysztofa. Oba maluchy zaczęły chichotać, a i Kasia uśmiechnęła się nieznacznie.
– Nie, babciu! Ja jestem Ania, a to jest Krzyś! – odpowiedziała rozweselona dziewczynka i tym razem to mnie zatkało.
Uśmiechnęłam się tylko i zaprosiłam wszystkich do salonu. Jacek musiał zauważyć moje zmieszanie, bo zerkał na mnie podejrzliwie. Poczułam się jak ostatni zwyrodnialec i niewdzięcznik. Na szczęście, gdy wszyscy już usiedli, mogłam zająć się tym, w czym czuję się najpewniej – karmieniem gości.
Dzieci jadły grzecznie, słuchały mamy, a ona była wobec nich serdeczna, ale stanowcza. Zaimponowała mi swoją zaradnością, przez co poczułam się jeszcze gorzej. Moje zakłopotanie mogło zostać odczytane jako niechęć, a przecież tego nie chciałam.
– I jak dzieci, smakuje? – pytałam, a one kiwały główkami. – A na co macie ochotę na deser? Lody czy galaretka z bitą śmietaną? No chyba że mama ma coś przeciwko.
– Nie, nie. Proszę je częstować. W gościach nigdy nie odmawiamy, a poza tym dzisiaj jest sobota, a w ten dzień pozwalamy sobie zapomnieć o zasadach – odpowiedziała z uśmiechem.
– Tak, tak, babciu. W sobotę możemy! – potwierdziła gadatliwa Ania, a ja zrobiłam wszystko, co mogłam, by na to jej „babciowanie” tym razem uśmiechnąć się tylko, jak należy.
Ledwie je znałam, a syn zrobił ze mnie babcię
Jedno i drugie zwracało się do mnie już tak do końca spotkania – do samego wieczora. Niestety, sama nie potrafiłam się do roli ich babci tak szybko przyzwyczaić. Za każdym razem musiałam się wysilać, żeby zareagować naturalnie. Dziwiło mnie też to, że ani Jacek, ani Kasia nie reagują. Że nie powstrzymują dzieciaków przed zwracaniem się do mnie w ten sposób. Co chwila wpadałam w konsternację i chyba było to widać. Nic nie mogłam jednak na to poradzić…
– Co jest grane? O co chodzi? – zapytał mnie syn, kiedy mąż zabrał dzieci i Kaśkę do ogródka, a my zostaliśmy sami w kuchni.
– Ale o co pytasz?
– No, jak to o co? O twoje zachowanie. Dzieciaki garną się do ciebie, a ty stroisz dziwne miny.
– Ja? – udawałam głupią.
– No, mamo, proszę cię… Przecież cię znam – popatrzył na mnie z żalem.
Musiałam być z nim szczera.
– Nie wiem, synku… Jakoś tak dziwnie. Jakoś tak wszystko za szybko idzie…
– To źle?
– Nie, w sumie dobrze… Ale z drugiej strony, ja tak nie potrafię. Widzę je pierwszy raz, a one mówią do mnie babciu…
– A co w tym złego? Sam im tak kazałem.
– Ty?
– No tak….
– Matko Boska! Nie myśl sobie, że ja ich nie lubię! To fantastyczne dzieci i wspaniała dziewczyna, ale uważam, że z takimi sprawami trzeba poczekać. Dobrze się poznać, sprawdzić, czy wszystko będzie grało. A nie od razu udawać rodzinę…
– Udawać? – zezłościł się.
– Przepraszam, może nieodpowiedniego słowa użyłam…
– Mówisz teraz o sobie, czy o mnie i Kasi?
– O was, o nas. O wszystkich… Sama nie wiem. Może ja przesadzam. Przepraszam cię, synu. Pogadajmy kiedy indziej, bo usłyszą. Chodź, idziemy do nich…
Znam siebie i wiem, że potrzebuję na wszystko czasu. Za młodu byłam bardziej spontaniczna w kwestiach emocji, ale życie nauczyło mnie, że w takich sprawach nic nie robi się na wyścigi. Te dzieciaki zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie i wiedziałam, że się zaprzyjaźnimy, a pewnie nawet i pokochamy. Ale, na Boga, nie dziś, nie w tej chwili!
Postanowiłam jednak choć spróbować dotrzymać im wszystkim kroku w zacieśnianiu więzi. Przez kolejne dni robiłam wiele, żeby szczerze się do nich przekonać. Zapraszałam do siebie co niedziela i jeździłam do nich, żeby pomóc w domowych sprawach. Zawoziłam dzieciom łakocie, czasem zabawkę, jakiś drobiazg. Czytałam im bajki, zabierałam na spacery i rozmawiałam z nimi tyle, że aż wieczorem bolała mnie od tego gadania szczęka.
No i tak jak się spodziewałam, z każdym tygodniem coraz śmielej myślałam o sobie jak o babci tych maluchów. Gdy minęło pół roku naszej znajomości, brałam już oboje do siebie na noc. Myłam, czytałam bajki, układałam do snu i uspokajałam, gdy budziły je koszmary. A te zdarzały się, niestety, często. To między innymi dlatego tak bardzo się starałam, żeby otoczyć te dzieci miłością i troskliwą opieką.
– Miśku, hej, Bąbelku, coś ci się przyśniło – uspokajałam którejś nocy rozpłakaną Anię. – Już spokojnie, jestem przy tobie… Hej, zobacz, halo! To ja! – szukałam jej wzroku, żeby w końcu dotarło do niej, że tylko śniła zły sen.
– Ja nie chcę znowu zasypiać… – jęknęła zapłakana.
– Ale spokojnie. Położę się koło ciebie, to nic złego ci się już nie przyśni. No, chodź, kładź się…
– Nie chcę... Nie mogę.
– A co cię tak wystraszyło?
– Że ktoś bije mamę…. – westchnęła, a mnie pękło serce. Dotarło do mnie, że one całą tę rodzinną traumę pamiętają. Że pewnie dlatego tak bardzo się do mnie garną, bo czują, że przy mnie nic takiego ich już nie spotka.
– Na pewno ci się już nic nie przyśni. Babcia przypilnuje. Nie martw się. Już wszystko jest dobrze – przytulałam ją.
Tak oto stałam się babcią dla dwójki obcych dzieci
Tak oto przełamałam się w miłości do nich. No i wszystko byłoby pięknie i wspaniale, gdyby nie mój syn. Tak bardzo skoncentrowałam się na sobie i bliźniakach, że nawet nie zauważyłam pierwszych symptomów tego, czego obawiałam się od samego początku – znudzenia mojego syna!
Zresztą, ciężko było to zauważyć, bo Jacek przez długi czas udawał, że wszystko jest OK. Ukrywał przede mną swoje rozczarowanie związkiem z Kasią, bo przecież pamiętał, jak go przestrzegałam. Ona też nie zwierzała mi się z problemów, bo to dyskretna dziewczyna, z której naprawdę trudno wydobyć jakiekolwiek głębsze wyznanie. Poza tym myślała pewnie, że wszystko się ułoży. Że się dogadają i nie ma co mnie przedwcześnie niepokoić. Niestety. Po niecałym roku znajomości Jacek zakomunikował jej, że odchodzi. Że wraca do wynajmowanego mieszkania do kolegi.
Z trudem wspominam ten okres, bo cierpieliśmy przez niego wtedy wszyscy. Najbardziej dzieci, które nie potrafiły zrozumieć tego, co się stało. Ciągle pytały, dlaczego tata kłóci się z mamą, dlaczego nie nocował w domu, kiedy przyjdzie i czy znów będzie z nimi mieszkał. Przyznam szczerze, że nigdy jeszcze nie przeżyłam takiego rozczarowania, jak wtedy moim synem. Byłam na niego wściekła – gotowa nawet zmusić, żeby wrócił do Kasi i jej dzieci.
– O co ci chodzi? Przecież to jest wspaniała dziewczyna… – powtarzałam mu uparcie przez dobry tydzień, gdy jeszcze się wszystko rozstrzygało.
– O nic, mamo. O nic… tak po prostu nie chce i już!
– Co znaczy „nie chcę”? Nie chcieć to mogłeś jechać na kolonię. Teraz to poważna sprawa!
– Wiem, ale już jej nie kocham… Może nie byłem gotowy, może mi się wydawało… – wzruszał ramionami.
– Wydawało ci się, gówniarzu?! Wydawało ci się!? – nie wytrzymałam. – Tam jest dwójka dzieci, które cię pokochały. Które nazywają cię tatą! Wiesz, co ty im robisz? Wiesz, co znaczy drugie takie porzucenie w życiu? Już jeden gnojek je zostawił!
– Nie porównuj mnie do niego! – krzyczał.
– Sam się porównałeś!
Nie udało mi się przemówić mu do rozsądku, a Kaśka odpuściła. Mądra dziewczyna wiedziała, że nic na siłę nie wskóra. Skupiła się więc na tym, żeby dzieciom było jak najlepiej – żeby one cierpiały jak najmniej. Lecz jednak bliźniaki znów czuły się porzucone. Przez mojego głupiego syna i przez nas też, bo przecież siłą rzeczy przestaliśmy się widywać… Skoro on nie był już dla nich ojcem, to jak my moglibyśmy być dalej dziadkami? Tak właśnie myślałam przez długi czas, powstrzymując się przed wizytą u nich. Ale któregoś wieczora wzięła mnie na to wszystko taka złość, że nie mogłam sobie nigdzie miejsca znaleźć.
– A niech to szlag! – zaklęłam pod nosem i wybrałam w komórce telefon do Kasi. – No, jak tam u was? Trzymacie się? – zapytałam, a ona natychmiast się rozpłakała.
Nie zastanawiałam się długo. Spakowałam szybko, co tam miałam najlepszego w lodówce i kazałam mężowi wieźć nas prosto do niej. Po drodze jeszcze wyskoczyłam tylko z auta do marketu po zabawki, żeby nie odwiedzić ich z pustymi rękoma. Musielibyście widzieć radość tych ślicznych maluchów na nasz widok.
– Ale, Jacek… Pani Zosiu – szepnęła Kasia, wycierając łzy.
– Mam go gdzieś, moja droga. Niech mi spróbuje robić wyrzuty, gnojek jeden! – odpowiedziałam. I cały wieczór spędziłam z dziećmi.
Były szczęśliwe i tak podekscytowane, że z trudem zasnęły, gdy czytałam im bajkę. Potem posiedzieliśmy z mężem jeszcze chwilę z Kasią. Kładąc się do łóżka późnym wieczorem, czułam, że dobrze zrobiłam. To przeświadczenie było na tyle silne, że zostało już ze mną na długo. Miałam w nosie pretensje syna, który nie mógł się pogodzić z faktem, że Kasia i dzieci zostają w naszym życiu. Kolejny raz zachował się jak rozkapryszony dzieciak.
– O co ci chodzi? Dlaczego to jest problem, że do nich pojechałam? – pytam go za każdym razem, gdy mi to wypomina.
– Bo to jest jakiś chory układ. Będziesz im babcią, choć ja nie będę ich ojcem. Co ty, oszalałaś? – odpowiada.
– A żebyś wiedział, że będę! Już nie pamiętasz, jak mnie sam do tego przekonywałeś?!
– To była inna sytuacja!
– Nie, nie była. Musisz sobie, synku, uzmysłowić jedną rzecz: że to są dzieci, o które trzeba zadbać, za które trzeba być odpowiedzialnym. Próbowałam ci to wytłumaczyć na samym początku, ale ty jesteś jeszcze za głupi, żeby to zrozumieć! Za smarkaty, jak widać! I milcz, jak matka mówi! – ryknęłam, bo już chciał się wtrącić.
– Będę tam jeździła i będę ich babcią, jak będę chciała. A jak zechcę, to im przepiszę cały dom, a tobie zostawię tylko komplet pościeli! Rozumiesz?
No i tak właśnie teraz żyjemy
W dziwnym układzie, bo ja jestem blisko dzieci i Kasi, a on się z nimi nie widuje. Wielu powie, że to, rzeczywiście, chora sytuacja. Wielu stanie po stronie mojego syna. Ale ja przecież uprzedzałam, że powoli się do ludzi przekonuję, powoli do nich przyzwyczajam, ale jak przekroczę pewną granicę, to na stałe. Taką już mam naturę. Dlatego nie zamierzam z tych maluchów zrezygnować,
A co będzie, jeśli Jacek znajdzie sobie inną dziewczynę, ożeni się i doczeka własnego dziecka? Nie wiem… Chciałabym spokojnie odpowiedzieć, że tylko poszerzy się grono moich wnucząt, ale, szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, jak to wszystko pogodzimy… Coś będę musiała wymyślić, bo nie mam zamiaru zostawić tych biednych dzieci, a muszę ułożyć sobie jakoś stosunki z synem. Strasznie się wszystko pokomplikowało.
Czytaj także:
„W pakiecie z mężem maminsynkiem dostałam jego matkę, która na ślub zamiast mojej rodziny, spraszała znajomych”
„Odbiłam jakiejś babie faceta, ale nie jestem złodziejką mężów. Kobiety zapominają, że do tanga trzeba dwojga”
„To miało być niezapomniane wesele. Było, bo żona... zdradziła mnie na nim ze swoim kuzynem”