„Mój były mąż ma teraz kochankę za kochanką, ale pomógł mi zawalczyć o nowy związek i poprawić sytuację w pracy”

kobieta z byłym mężem, którzy pozostają w przyjaźni fot. Adobe Stock, G. Lombardo
„Po naszym rozstaniu stał się wielbicielem ślicznotek z małym rozumkiem. Ale i tak go lubiłam. Rozstaliśmy się bez dramatów, bo zrozumiałam, że facet związany z mamusią nie może związać się na poważnie z inną kobietą. To dlatego Paweł nadal mi pomagał - żyliśmy w przyjaźni”.
/ 07.10.2021 10:09
kobieta z byłym mężem, którzy pozostają w przyjaźni fot. Adobe Stock, G. Lombardo

Mój plan na początek roku szkolnego był doskonały. Tak przynajmniej mi się wydawało. Uznałam, że najlepiej będzie zachować pozory i udawać w pracy, że jesteśmy z Tomem tylko przyjaciółmi. To wydawało się o tyle proste, że ja zaczynałam zwykle od drugiej godziny lekcyjnej i wpadałam do mojego gabinetu pedagoga minutę przed czasem, a nieraz kilka minut po. On lubił wstawać rano i być godzinę przed lekcjami. Po to, żeby się przygotować do lekcji, odpisać na pracowe mejle, sprawdzić klasówki. Zawsze zaczynał od 8.00, bo był rannym ptaszkiem, a poza tym po południu, trzy razy w tygodniu prowadził zajęcia z angielskiego dla bogatych biznesmenów.

Podejrzewałam, że ta jego praca w polskim gimnazjum to raczej kaprys niż finansowa potrzeba. Sugerowałam nawet, żeby z niej zrezygnował w imię naszego związku. Bo znałam kilka par, które rozpadły się tylko dlatego, że pracowały w jednej firmie. Tom nie widział problemu. Tak naprawdę, choć o tym nie powiedział wprost, uważał, że histeryzuję.

Wyobrażałam sobie spojrzenia, plotki, docinki

– Kiedyś mogłeś wpaść do mojego gabinetu na kawę i nikt nie zwrócił na to uwagi – tłumaczyłam mojemu angielskiemu narzeczonemu. – Teraz każda twoja wizyta będzie interpretowana jako moje obijanie się w pracy. Gdy wygarnę nauczycielowi, że źle traktuje ucznia, skomentuje za moimi plecami, że pewnie się pokłóciliśmy i dlatego się czepiam. To będzie piekło, zobaczysz – przekonywałam Toma.

– Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie, ale ja nie jestem zwolennikiem udawania – odpowiedział spokojnie.

Na rozpoczęcie roku przyszliśmy oddzielnie, bo wykręciłam się od podwiezienia go moim starym nissanem.

– Muszę najpierw zawieźć córkę do szkoły, więc pewnie będę w ostatniej chwili – wyjaśniłam.

Tom popatrzył na mnie kpiąco. Ten jego wzrok wyrażał politowanie dla mojej, jak uważał, nadopiekuńczości wobec prawie 18-letniej córki. Nie było sensu protestować, bo miałam swoje zdanie na temat moich relacji z córeczką, osóbką bardzo samodzielną i poukładaną. Przynajmniej czasami. Bo owszem, od czasu do czasu moja Karolinka dostawała pomieszania zmysłów i oczekiwała, że zapewnię jej życie na poziomie księżniczki. Jednak szybko jej to wybijałam z głowy. Teraz, na rozpoczęciu roku szkolnego skutecznie unikałam Toma.

Nie uniknęłam jednak badawczego spojrzenia Joli, sekretarki, którą ja nazywałam Największą Plotkarą w Układzie Słonecznym. Miała pięćdziesiąt lat, korpulentną, ale zgrabną figurę, pomalowane na rudo włosy, zamiłowanie do obcisłych, różowych garsonek, pięć lat młodszego męża oraz nienasyconą potrzebę wtykania nosa w cudze sprawy. Nie to, żeby była złym człowiekiem, po prostu sednem jej życia były sprawy bliźnich. A jeszcze lepiej sprawki.

Na moje nieszczęście mieszkała koło mamy Pawła, mojego byłego faceta

Pani Emilia, czyli jego mamusia i serdeczna przyjaciółka Joli, nie przepadała za mną, więc cieszyły ja plotki na mój temat. Zwłaszcza uszczypliwe. A jak znałam złośliwość pani Emilii, informacja, że teraz jestem związana z kolejnym facetem, mogła skończyć się prostym komentarzem: „no, ciekawe, jak długo z nią wytrzyma”.

Uśmiechnęłam się na myśl, że kilka koleżanek na pewno skręca się z zazdrości na mój widok. Wiedziałam, że wyglądam ładnie. Obcięłam włosy na pazia i nieco rozjaśniłam, co od razu odjęło mi kilka lat. Biała koszulowa bluzka i beżowa ołówkowa spódnica ładnie leżały na mojej figurze, podwyższonej dzięki beżowym szpilkom. Tak naprawdę jednak prawdziwy powód mojego promiennego wyglądu stał na drugim końcu pokoju nauczycielskiego, w towarzystwie uśmiechającej się do niego zalotnie Ani Król, ślicznej, 30-letniej nauczycielki polskiego.

Czułam się bezpiecznie, bo choć rok wcześniej swatałam ich i uważałam, że mogłaby być z nich dobra para, to teraz wiedziałam, że Tom uważa ją za nudziarę. A nudziarzy, nawet o wyglądzie aktorki z pierwszych stron gazet, to on na szczęście nie lubił.

– Zobacz, jak Anka podrywa naszego Anglika – wyszeptała mi do ucha Beata od biologii.

Dla niej każda rozmowa kobiety z mężczyzną oznaczała jedno: podryw.

– Jestem pewna, że tylko rozmawiają – zaprzeczyłam z uśmiechem.
– A co ty o tym wiesz? – zaciekawiła się Marysia. – Tom ma kogoś? Bo wygląda mi na faceta, który nie jest sam.

Udałam, że zakrztusiłam się ciastkiem i wyszłam do toalety. Za mną wyszedł Tom.

– Chcę cię uprzedzić, że powiedziałem Ani, że niedługo zrobimy imprezę u ciebie lub u mnie, ona szybko załapała, że jesteśmy razem, więc wkrótce wiedzieć będą wszyscy – powiedział Tom z rozbrajającym uśmiechem.

Zmarszczyłam brwi i westchnęłam. Tom cmoknął mnie w policzek. W chwili, gdy z pokoju wyszła właśnie Jola. Oczy jej rozbłysły z podekscytowania, a ja jęknęłam w duchu na myśl, co rozpowie o tym niewinnym całusie w pustym korytarzu. Bo mój ukochany nie pozwoliłby sobie na taki gest, gdyby nasi uczniowie byli wokół. Ale Jola o tym nie wiedziała.

– Mamusiu, to trzeba bardziej uważać – instruowała mnie Karolina.

Wiedziała, o czym mówi, bo przez pół roku była oficjalnie w parze z kolegą z klasy rok wyżej.

– Nauczyciele, zwłaszcza ci, którzy są sami lub tkwią w nieudanych związkach, nie przepadają za parami w szkole. I to dotyczy nie tylko uczniów. Szczęście innych kłuje ich w oczy i żeby zmniejszyć radość zakochanych, stawiają gorsze oceny, częściej pytają, a jak to nie działa, pozwalają sobie na otwarte złośliwości. „No, poczekamy, aż mu się znudzisz, to wtedy może bardziej zajmiesz się lekcjami” – moja córka przedrzeźniała swoją nauczycielkę od polskiego.
– Całe szczęście, że ja nie mam na karku wrednej polonistki – zaśmiałam się.
– Nie chwal dnia przed zachodem słońca – pokręciła poważnie głową Karolina i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.

To było ulubione powiedzenie mojej mamy, z którego zawsze obie kpiłyśmy. W tym wypadku polskie przysłowie okazało się strzałem w dziesiątkę. Dwa tygodnie później nie było mi do śmiechu. Do mojego gabinetu weszła, rozsiewając mocny zapach perfum, Mariola Pudło, właścicielka sieci salonów kosmetycznych i matka 15-letniej Kariny. Karina, dziewczyna, której Pan Bóg nie poskąpił miłej buzi i przyjemnego sposobu bycia, ale za to poskąpił rozumu, cudem przeszła do II klasy gimnazjum.

Choć jeszcze bardziej niż cud liczyły się moje rozmowy z nauczycielami, żeby dać dziewczynie spokój, bo geniusza matematycznego czy polonistycznego to z niej nie zrobimy. Bo Karinę książki i nauka interesowały niewiele. Interesowali ją chłopcy oraz włosy i fryzury. Ale uczyła się na tyle, żeby na naciąganych dwójach przejść do kolejnej klasy. Jeszcze cięższą robotę miałam z ambitną mamą dziewczyny.

Na początku byłam dla Marioli Pudło wrogiem numer jeden, bo śmiałam twierdzić, że Karinka nie nadaje się na prawniczkę. Potem dotarło do niej (po tym, jak pokazałam jej w modnych magazynach kobiecych wywiady ze znanymi stylistkami fryzur), że jako fryzjerka też może zdobyć sławę i uznanie. I kto wie, może jakiegoś znanego aktora za męża? Od tego czasu zostałam ulubienicą mamy Kariny.

– Ja nie wierzę w to, co o pani gadają, pani Alicjo – Mariola Pudło zaczęła z grubej rury. Zbladłam.
– Co gadają? Kto? – dopytywałam się, wyrwana z rozmyślań o warsztatach asertywności, które miałam zrobić dla uczniów drugich klas.

Uważałam, że dzieciaki muszą nauczyć się mówić „nie” niechcianym zalotom, niechcianemu seksowi, alkoholowi i narkotykom. Nauczyć się cenić swoje własne opinie, słuchać opinii innych, ale nie ulegać im.

– Nie chcę mówić, bo wie pani, potem będzie na mnie, że donoszę, a oberwie się mojej Karince – westchnęła przepraszająco.

„Co za obłudna baba”– westchnęłam w duchu. Miałam ochotę wrzasnąć: „Jak nie chcesz nic powiedzieć, to trzeba było zamknąć paszczę od początku!”. Ale uśmiechnęłam się ze zrozumieniem i powiedziałam słodko:

– Pani Mariolko, jestem ogromnie wdzięczna, że mnie pani uprzedza o plotkach. Sama pani wie, co ludzie potrafią wygadywać po tym, jak niektórzy oczerniali Karinę, że pozbawiona rozumu, nie zda do II klasy, nic w życiu nie osiągnie. A ja pani mówię, że to tylko takie ludzkie gadanie.

Wiedziałam, że przypomnienie córki podziała na nią rozbrajająco. Rzeczywiście, moja przemowa rozbroiła jej postanowienie trzymania języka za zębami. Uśmiechnęła się zadowolona, że może wyrzucić z siebie tajemnicę.

– Od początku wiedziałam, że to wredna żmija – powiedziała tryumfalnie. – Ale pani mi tłumaczyła, że pani Król ma dobre podejście do młodzieży, tylko czasami traci nerwy. Akurat! Ja mam intuicję do ludzi, a i moja wróżka mówiła, żeby uważać na młodą, ładną kobietę z czarnymi włosami. No i wyszło szydło z worka. Moja koleżanka, której córka chodzi do klasy razem z Kariną, mówiła, że pani Król rozpowiada o pani, że pani wcale nie zajmuje się dziećmi, tylko romansuje z nauczycielem angielskiego.

Nie słuchałam o tym, co jeszcze wróżka wyczytała Marioli Pudło z kart

Przed oczami przewijały mi się obrazki z Anią Król w roli głównej. Udawała, że nie słyszy, gdy mówiłam jej „cześć”. Gdy wchodziłam do pokoju nauczycielskiego, milkła i wychodziła lub robiła wyniosłą minę. Ostatnio opowiadała o filmie, w którym para bohaterów poznała się w pracy, a potem tak zajęli się romansowaniem, że inni musieli pracować za nich. Miałam wrażenie, że to żarty, więc rzucałam w odpowiedzi: „Hm, to tylko czekać, aż ktoś za mnie przejmie obowiązki, a ja będę mogła w godzinach pracy wpatrywać się w oczy Toma”.

Część koleżanek i kolegów się śmiała, część miała niewyraźne miny. Wcześniej myślałam, że po prostu byli w kiepskim nastroju. Teraz skojarzyłam fakty: to byli tzw. krewni i znajomi króliczka, czyli Ani Król. A raczej nie króliczka, tylko wrednej królicy. Zrozumiałam, że Ania jest wściekła na mnie. Nie mogła mi darować, że Tom jest zakochany we mnie, zamiast adorować ją. W końcu uważała go za swojego wiernego adoratora.

– Och, kobiety – śmiał się Tom, gdy jak zwykle zwierzałam mu się z moich kłopotów. – Nie mam pojęcia, skąd wzięło się Ani przekonanie, że jestem w niej zakochany. Owszem, powiedziałem jej kilka komplementów i rozmawiałem z nią, bo dobrze mówi po angielsku, ale dalej poniosła ją fantazja. Nie przejmuj się tym, znudzi się jej.

Nie byłam taka pewna. Bo faceci nieporozumienia między sobą załatwiają zwykle wprost: dadzą sobie po pysku i po sprawie. Kobiety są mistrzyniami intryg, podstępów i podgryzania.

– Podobno jesteś bardzo zajęta w pracy, bo oprócz buntowania dzieciaków przeciwko nauczycielom, dostarczasz też kolegom i koleżankom plotek na temat swojego romansu – usłyszałam za plecami, gdy otwierałam drzwi od mieszkania.

Odwróciłam się i zobaczyłam Pawła. Uśmiechał się do mnie uśmiechem, który dobrze znałam. Kpiącym, ale poczciwym.

– To ty już wróciłeś z kraju Szekspira, Monty΄ego Pytona i Victorii Beckham? – zdziwiłam się.

Jednocześnie ucieszyłam się ze spotkania i zaprosiłam Pawła na plotki i kawę.

– No to gadaj, co mówiła twoja mama. Bo to pewnie od niej usłyszałeś o buntowaniu uczniów.
– Gdyby tylko to – zaśmiał się mój były i aktualny wielbiciel ślicznotek z małym rozumkiem.

Ale i tak go lubiłam. Rozstaliśmy się bez dramatów, rozumiałam, że facet związany z mamusią nie może związać się na poważnie z inną kobietą, więc nie brałam naszego rozstania do siebie.

– Co się tak zamyśliłaś? – popatrzył na mnie badawczo. – Czyżbyś rozmyślała o facecie, który odciąga cię od pracy?
– Przestań się wygłupiać, bo sytuacja jest trudniejsza, niż ci się wydaje – powiedziałam na serio. – Jestem otoczona przez stado jadowitych żmij, krwiożerczych piranii i złośliwych małp – siorbałam przy tym kawę, więc zabrzmiało to mniej poważnie, niż chciałam.

Ale Paweł kończył żartować i zaczął opowiadać. Włos zjeżył mi się na głowie, gdy słuchałam o strasznej babie, która pracowała w gimnazjum, jako pedagog szkolny. Ba, gdyby tylko pracowała, to pół biedy. Ale ten bezwstydny babsztyl postanowił nauczyć niewinnych 15-latków, jak mówić „nie” nauczycielom. Bo wiadomo, jak takie warsztaty asertywności się kończą. Młodzież będzie ćpać, pić i sypiać, z kim popadnie. A „nie” to będą mówić nauce, nauczycielom i lekcjom religii.

– Zaraz, zaraz, przecież ja nic na lekcje religii nie mówiłam – zaprotestowałam gwałtownie.
– Kochana, może i nie mówiłaś, ale na radzie proponowałaś, żeby oprócz katechezy dzieciaki mogły chodzić na lekcje etyki – przypomniał mi Paweł. – Wiesz, to wszystko brzmi komicznie, ale problem jest taki, że do dyrektorki zaczęli przychodzić rodzice dzieciaków z klasy Anki Król zaniepokojeni, że mącisz ich pociechom w głowach.
– Co ja mam zrobić? – zapytałam bardziej samą siebie niż Pawła.
– Postawić mi dobre wino, bo już zadziałałem w twojej obronie – odpowiedział Paweł. – Powiedziałem Joli, że może i masz paskudny charakter i żaden facet z tobą nie wytrzyma, ale dzieciakami w szkole zajmujesz się jak mało kto. Więc na mur beton warsztaty będą dla nich dobre. Ale radziłbym ci jeszcze pójść do dyrektorki i otwarcie porozmawiać o plotkach. A tak naprawdę, czym zalazłaś za skórę tej laluni od polskiego?
– Uważa, że zabrałam jej wielbiciela – wzruszyłam ramionami.
– Uuu – pokręcił głową Paweł. – To poważna sprawa, zwłaszcza, że nie zauważyłem, żeby Tom był jej wielbicielem. A może ona ma urojenia i niedługo wymyśli sobie, że Tom był jej mężem, którego ty zabrałaś razem z wymyślonymi dziećmi i psami?
– Myślę, że to po prostu sfrustrowana, zawistna pinda – powiedziałam.

Słowa Pawła na tyle jednak mnie zaniepokoiły, że postanowiłam się dodatkowo ubezpieczyć. Zamyśliłam się przez dłuższą chwilę i nagle wpadłam na doskonały pomysł!

– Postawię ci to wino, które najbardziej lubisz, jeśli zasugerujesz Joli, że Ania Król uważa, że każdy facet się w niej kocha – zaproponowałam Pawłowi. – I zapytaj, niby żartem, czy na pewno do swoich wielbicieli nie zalicza też męża Joli. Jeśli chodzi o swojego męża, Jola nie ma zmiłowania.

Wiedziałam, że to od razu nastawi ją do Anki co najmniej niezbyt przychylnie i przekieruje ostrze jej plotek ze mnie na naszą szkolną łamaczkę serc.

– Robię to tylko dla ciebie – obiecał mi Paweł.

Na pożegnanie pocałował mnie w policzek. Odrobinę za długo, ale mniej mnie to przejmowało niż jutrzejsza rozmowa z dyrektorką. Postanowiłam zagrać w otwarte karty i wszystko wyjaśnić. Gdy rano weszłam do sekretariatu, żeby umówić się na spotkanie, Jola uśmiechnęła się promiennie. Poza tym wzdychała przy mnie znacząco:

– Najgorsze są te baby, które myślą, że każdy facet za nimi poleci. A jak nie leci, to będą się mściły na Bogu ducha winnej żonie lub narzeczonej.

Czułam, że Paweł dobrze wykonał swoją robotę.

– Pani Alicjo, chyba wiem, w jakiej pani sprawie – zaśmiała się pani dyrektor na mój widok.

Czułam, że Jola zdała sprawozdanie ze sprawy w korzystny dla mnie sposób.

– Nie mam teraz dużo czasu, więc tylko powiem, że warsztaty asertywności dla dzieciaków to świetny pomysł. Wyjaśnię swoje stanowisko niektórym nauczycielom i nie powinno być żadnych problemów. No i życzę wszystkiego dobrego! Ja z moim drugim mężem też poznałam się w szkole i niedługo stuknie nam dziesiąta rocznica ślubu.

Gdy wyszłam ze szkoły, odetchnęłam. Mój plan się powiódł

Co prawda nie ten, o którym myślałam miesiąc temu. Nie udało mi się ukryć mojego związku z Tomem. Ale udało mi się przeciągnąć na swoją stronę największych plotkarzy, a tych, którzy kopali pode mną dołki, przekonać, że „kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada”. Byłam pewna, że będę musiała wytoczyć mnóstwo argumentów i przygotowałam sobie solidną mowę, a tymczasem… obyło się bez jakiegokolwiek przekonywania! 

Czytaj także:
Wiem, że mój mąż pije przeze mnie. Nie odejdę, bo powstrzymują mnie wyrzuty sumienia i miłość
Nasza 8-letnia córka zmarła, a moja żona nie umie przejść żałoby. Ciągle szykuje jej ubrania
Gdy wygrałem w totka, nagle przypomnieli sobie o mnie wszyscy krewni

Redakcja poleca

REKLAMA