„Maż traktował mnie jak służącą, bo >>od tego jest baba<<. Emerytura zmieniła go w starego, narzekającego tetryka”

Kobieta, która mąż ma za służącą fot. Adobe Stock, zinkevych
„Dlaczego był takim gnojkiem? I dlaczego tak nie mogliśmy się dogadać? Czy jemu się wydaje, że bieganie z odkurzaczem albo zmywanie to moje hobby?! Mógłby czasem pomóc, korona z głowy by mu od tego nie spadła”.
/ 30.11.2021 06:26
Kobieta, która mąż ma za służącą fot. Adobe Stock, zinkevych

Cholera jasna i psia krew! – wyrwało mi się, kiedy krople gorącej zupy poparzyły mi rękę.

– Czego się tam wściekasz? – usłyszałam zza pleców pytanie mojego męża.

– Poparzyłam się – warknęłam.

– Oj, bo ty zawsze musisz to tak podgrzewać, a wiesz przecież, że ja gorącej nie lubię – stwierdził z przekąsem.

– Tak? To sobie może sam podgrzewaj – odwarknęłam. – Ja i tak zaraz wychodzę!

Walnęłam garnkiem i poszłam wściekła do pokoju.

– Dokąd wychodzisz? – polazł oczywiście za mną.

– A co cię to nagle obchodzi? – nie mogłam się powstrzymać. – Mam siedzieć całe dnie ze starym, zgryźliwym tetrykiem i słuchać narzekania na wszystko?

– Ze starym co?! – aż go zatkało.

– Tak, starym tetrykiem. Mam dosyć gotowania, sprzątania, prania! Co ty myślisz, że to moje hobby? Że robię to dla przyjemności? Też byś mógł czasem odkurzyć. To nie jest machina z innego wymiaru i chyba dałbyś radę wcisnąć guzik.

– A od czego jest w domu baba?! – zakrzyknął oburzony.

– Ooo, uważaj sobie! – zamachnęłam się pantoflem. – Baba może i tak, ale ja na pewno nie! Zjedz sobie tę zupę i nie zawracaj mi głowy.

Złapałam torebkę, walnęłam drzwiami i wściekła wybiegłam na ulicę. Szłam przed siebie, z trudem powstrzymując łzy. Dlaczego był takim gnojkiem? I dlaczego tak nie mogliśmy się dogadać? W sumie jednak wiedziałam. Oboje mieliśmy już swoje lata. Dawna szczeniacka miłość przerodziła się w przywiązanie, przyzwyczajenie. Było jeszcze w miarę dobrze, kiedy oboje pracowaliśmy. Ale ja zaczęłam chorować, dostałam rentę, musiałam zrezygnować z nauczania, które tak kiedyś lubiłam. On z kolei przeszedł na emeryturę. I tak oto zamknęliśmy się w czterech ścianach, siłą rzeczy skazani na siebie.

Ja bardzo dawno się nie śmiałam!

Pewnie, mogliśmy się cieszyć, że nie mamy już zawodowych obowiązków, że jest czas, żeby gdzieś pojechać, coś wspólnie zrobić. Ale nie. Może nam się nie chciało, może nie zależało. Woleliśmy schodzić sobie z drogi, niż być razem. Łączyła nas w zasadzie tylko córka, ale i ona była już dorosła, wyprowadziła się, miała męża i swoje życie.

Ja zaś spędzałam dni na oddawaniu się pasjom pod tytułem dbanie o dom, a on siedział przed telewizorem, marudził, jaki to świat jest zły. Czasem poszedł na ryby. Chociaż tyle dobrego, bo znikał na pół dnia, a ja mogłam czytać ukochane kryminały. Tak smętnie rozmyślając, dotarłam do centrum miasta. Był już zmierzch. Zobaczyłam kolorowe knajpki, radosnych ludzi, usłyszałam śmiech. Boże, jak ja dawno się tak nie śmiałam!

Niewiele myśląc, usiadłam przy wolnym stoliku w jakiejś greckiej restauracji. Zamówiłam kieliszek wina i ich tradycyjną zapiekankę. Do diabła z tą wieczną pomidorową! – pomyślałam. Siedziałam tam chyba z godzinę, kiedy zadzwonił telefon. Aha – małżonek. W nosie z nim, odrzuciłam połączenie. Po pięciu minutach aparat znowu się rozdzwonił. Tym razem córka, więc odebrałam.

– Halo, mamuś, wszystko w porządku? – zapytała bez większych wstępów.

– A czemu pytasz? – zdziwiłam się. – Co ma być nie tak?

– Bo tata dzwonił i powiedział, że wyszłaś – wyjaśniła.

– A wyszłam. No faktycznie, wydarzenie roku – bąknęłam.

– Znowu się pokłóciliście? – bardziej stwierdziła, niż spytała.

– Córeczko, wiesz, jak jest, co ja ci mam tłumaczyć – westchnęłam.

– Wiem, mamuś, ale naprawdę nie umiecie się jakoś dogadać?

– No chyba nie, skoro zupa jest ciągle za gorąca, odkurzacz to pomiot szatana, a ja mam już tego naprawdę dość. Dzisiaj mam wieczór dla siebie i tyle. A co u ciebie?

– Ano właśnie! – usłyszałam radość w jej głosie. – Mam wieści, ale to nie na telefon.

– Coś się stało złego? – zaniepokoiłam się natychmiast.

– Wręcz przeciwnie! Możemy do was wpaść z Darkiem w niedzielę? Nie pozabijacie się do tego czasu?

– Czy się nie pozabijamy, tego nie mogę zagwarantować, ale pewnie, że możecie. Zrobię rosół.

– O nie, kochana, żadnego rosołu! Przywieziemy sami jedzenie i ani mi się waż wchodzić do kuchni. To co, do zobaczenia?

– Tak! Kocham cię, córeczko.

– I ja ciebie. Pa!

Nie wiem, czy to ta pyszna zapiekanka, czy wino, czy towarzystwo roześmianych ludzi, czy rozmowa z córką sprawiły, że zrobiło mi się lepiej. Poszłam jeszcze na krótki spacer i wróciłam do domu. Było już po dwudziestej drugiej, więc od razu zamknęłam się w swoim pokoju. Szanowny małżonek, najwyraźniej wciąż obrażony, spał na kanapie. No i dobrze, po co mam mu opowiadać, gdzie byłam i co robiłam.

Kolejne dni upłynęły w ciszy. Ale ja tym razem postanowiłam się zbuntować. Żadnej pomidorówki, żadnego sprzątania. Chcesz jeść, to sobie ogarnij i już. Wreszcie nadeszła niedziela. Koło południa zadzwonił dzwonek i do naszego domu wparowała Natalia z mężem. Przytargali jakieś pudła z jedzeniem i kwiaty. Kazali nam pójść do pokoju i czekać. Po kilkunastu minutach na stole pojawiły się jakieś przedziwne potrawy.

– Co to jest? – zapytał mój mąż, wskazując na potrawkę pływającą w żółtym sosie.

– Kurczak, tylko że po indyjsku – zaśmiała się Natalia.

– Po czym? – zdziwił się mąż.

– Nie chcesz, to nie jedz, ja chętnie spróbuję – i ostentacyjnie nałożyłam sobie wielką porcję ryżu i tego czegoś.

– Ja bym wolał… – zaczął Heniek.

– Tak, tato, wiem. Ty byś wolał rosół. Ale nie tym razem. Dzisiaj świętujemy! – roześmiała się Natka.

– To może ja nalewkę przyniosę, skoro tak… – zaczął się podnosić.

– Też nie tym razem – powstrzymała go córka. – I teraz proszę o uwagę. Już? No! Tak więc, jak dobrze pójdzie, to w przyszłym roku w styczniu będziecie świętować Dzień Babci i Dzień Dziadka!

Zastygliśmy oboje. Heniek klapnął na krzesło, ja oblałam się sosem z tego pysznego kurczaka.

– Córeczko, ale jak to? – udało mi się wreszcie wydusić. – Przecież tyle czasu próbowaliście i nic nie wychodziło…

– No ale teraz wyszło, mamuś. Drugi miesiąc, zobacz – wyciągnęła zdjęcie z USG.

Kreski, szare pola i na nich jakaś mikroskopijna postać

– Widocznie musieliśmy odpuścić i przestać się stresować. A tu masz efekty. Jeszcze nie wiemy, jaka płeć, ale jesteśmy szczęśliwi tak, że hej!

Zobaczyłam, jak córka i zięć wpatrują się w siebie zakochanymi oczami. W końcu miało się spełnić ich wielkie marzenie, a my… Boże, mieliśmy zostać dziadkami! Rzuciłam się jej na szyję, Heniek też ledwo powstrzymywał łzy wzruszenia. Kurczak i inne przysmaki wystygły, a my tkwiliśmy w tym cudownym radosnym uścisku. I tak zaczął się nowy etap naszego życia. Ciąża Natalki przebiegała bez zakłóceń. W styczniu na świecie pojawiła się ona

– Helenka. Wiem, że każda babcia pewnie tak mówi, ale to było najpiękniejsze dziecko świata. Śliczne, mądre, kochane. Zajmowałam się nią, kiedy tylko mogłam, bo wiedziałam, że dla młodej mamy pierwsze miesiące są trudne.

Panna rosła jak na drożdżach, odwiedzała nas często. Gotowałam jej kisielki, kompociki, nosiłam na rękach, śpiewałam. Zostałam babcią na pełny etat, a nawet więcej. Zmieniło się coś jeszcze, a właściwie ktoś, czyli szanowny Henryk. Od kiedy pierwszy raz ją zobaczył, a ona chwyciła go za palec, też oszalał. Zaczął latać po sklepach, kupować zabawki, zabierał na plac zabaw, opowiadał bajki. I nawet w domu przestał być zgryźliwym tetrykiem. Kiedy któregoś dnia, po powrocie ze sklepu, zastałam go odkurzającego mieszkanie, prawie zemdlałam.

– No co? – uniósł brwi. – Dziecko nie może bawić się w kurzu, no nie?

Aha! Tylko się roześmiałam i poszłam robić pomidorową. Nie dla niego tym razem, tylko dla wnuczki.
Którejś kolejnej niedzieli znowu pojawiła się nasza córka z rodziną. Malutka bawiła się w pokoju, my jedliśmy znowu indyjskie potrawy.

– Słuchajcie, jest sprawa – zaczęła Natka.

– O raju! Braciszek dla Helenki? – kurczak znowu wylądował na mojej sukience.

– Nie no, nie przesadzaj! Raz się udało, więc nie szalejmy – roześmiała się. – Darek, ty mów.

– Chodzi o to – zaczął zięć – że jesteśmy wam ogromnie wdzięczni za pomoc przy małej. Teraz my się chcemy odwdzięczyć.

– No dajcie spokój, jakie odwdzięczyć? – odpowiedział mąż z ustami pełnymi tego niby paskudnego kurczaka. – Przecież to dla nas sama przyjemność!

– Tak, wiem, tato – ucięła Natka. – Ale teraz czas, żebyście zrobili coś dla siebie. Proszę – wyciągnęła kopertę.

– No chyba nie… – uniosłam się.

– Najpierw otwórz, potem będziesz protestować.

Otworzyłam. W kopercie był bon na dwutygodniowy pobyt w ośrodku na Mazurach. Co poczułam? Aż mnie zatkało.

– Zobacz – pokazałam Heńkowi.

– To tam… – szepnął.

– Tak, to tam. Tuż obok miejsca, gdzie się poznaliście – zaśmiała się Natalia.

– I macie tam jechać, choćby nie wiem co. To postanowione, a teraz czas na lody!

No i co mieliśmy zrobić? Pojechaliśmy

Szczerze mówiąc, czuliśmy się jak gówniarze. Patrzyliśmy na miejsca, które znaliśmy sprzed ponad czterdziestu lat. Chodziliśmy po lesie, znaleźliśmy nawet ruiny pomostu, na którym pierwszy raz się całowaliśmy.

I wtedy Heniek wziął mnie za rękę.

– Wiesz co… – zaczął.

– Wiem – opowiedziałam. – Mamy nową szansę na jeszcze parę lat pięknego życia. Nie schrzańmy tego, co?

– Nie schrzanimy. Obiecuję.

Czytaj także:
„Mam nieślubne dziecko i znów zaszłam w ciążę z głupoty. Mojemu przyszłemu mężowy nie przeszkadza, że zaciążyłam z innym”
„Wzięliśmy ślub po roku związku, żeby dostać kredyt na mieszkanie. Po 3 latach jestem sfrustrowana i nieszczęśliwa”
„Jestem piękną kobietą, a zakochałam się w grubym rudzielcu. Dał mi coś, czego nie mógł dać mi żaden przystojniak”

Redakcja poleca

REKLAMA