„Mąż pod moją nieobecność mąż urządził sobie w naszej sypialni pokój uciech. Zdradził mnie, ale to ja wygrałam”

dumna kobieta fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt
„Rano się ogarnęłam, wsiadłam do samolotu i parę godzin później wpadłam w ramiona stęsknionego (jak wtedy myślałam) męża. Nie miałam pojęcia, że zanim przyjechał na lotnisko, zdążył odwieźć do domu kochankę, z którą baraszkował w naszym łóżku przez cały mój pobyt w Madrycie”.
/ 14.10.2022 15:05
dumna kobieta fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt

O Adamie, moim byłym mężu, do niedawna mówiłam „miłość mojego życia”. Teraz już wiem, że jest on co najwyżej „miłością mojego dotychczasowego życia”. Mam 36 lat, z Adamem byłam przez osiem. A że planuję jeszcze trochę pożyć, to szanse, że spotkam kogoś lepszego, z kim będę dużo dłużej, nie są przecież takie małe.

Zresztą – może tego kogoś już spotkałam? Może to Roberto? Poznaliśmy się jeszcze przed pandemią. Pojechałam na konferencję ortopedyczną do Madrytu. Pięć dni wypełnionych wykładami i spotkaniami. Większość uczestników wieczorami balowała, ale ja nie miałam siły.

Przecież to tylko nic nieznacząca przygoda

Sandra, przyjaciółka jeszcze ze studiów, wyciągnęła mnie do baru dopiero na pożegnalną imprezę. Wypiłam kilka szklanek sangrii i poczułam bluesa. Ruszyłam na parkiet i nie zeszłam z niego przez parę godzin. Ostatnie dwie spędziłam w towarzystwie boskiego bruneta. Świetnie wyglądał i świetnie tańczył.

A kiedy w końcu poszliśmy do baru się napić, okazało się, że także świetnie mi się z nim rozmawia. Nie ukrywam, że trochę (a może więcej niż trochę?) z nim flirtowałam. Dowiedziałam się, że ma na imię Roberto i mieszka w Mediolanie. No i oczywiście jest ortopedą, jak wszyscy na tej konferencji.

My, lekarze, już tacy jesteśmy, że nawet w barze, w towarzystwie pięknego przedstawiciela płci przeciwnej, zaczynamy rozmawiać o pracy. Świt zastał nas na dyskusji o rekonstrukcji więzadeł krzyżowych. W ogóle się nie zgadzaliśmy. Roberto pocałował mnie, kiedy w końcu skończyły mu się merytoryczne argumenty w dyskusji.

Poszliśmy na spacer. Trzymając się za ręce, podziwialiśmy budzące się do życia miasto. Mieszkaliśmy w tym samym hotelu. Lot powrotny miałam dopiero w południe. Bardzo mnie kusiło, żeby pozwolić mu wejść do mojego pokoju. Przecież to tylko nic nieznacząca przygoda. Adam jest daleko, nigdy się nie dowie. Nie zranię go. Naprawdę, zmieniłam zdanie dopiero w ostatniej chwili… Roberto był rozczarowany. Ale powiedział, że rozumie. Wcześniej powiedziałam mu, że jestem mężatką. I to szczęśliwą.

– Do zobaczenia… Może za rok zmienisz zdanie – wyszeptał mi do ucha i jeszcze raz namiętnie pocałował.

Nie miałam żadnych namiarów na Roberto…

Popłakałam się w poduszkę. Rano się ogarnęłam, wsiadłam do samolotu i parę godzin później wpadłam w ramiona stęsknionego (jak wtedy myślałam) męża. Nie miałam pojęcia, że zanim przyjechał na lotnisko, zdążył odwieźć do domu kochankę, z którą baraszkował w naszym łóżku przez cały mój pobyt w Madrycie.

Dowiedziałam się o tym trzy miesiące później, kiedy Adam oświadczył mi, że od roku spotyka się z koleżanką z pracy, i że jest mu bardzo przykro, ale odchodzi, bo Klara jest w ciąży. Ta ostatnia wiadomość ubodła mnie najbardziej.

Mnie jeszcze przed ślubem Adam oświadczył, że nie planuje mieć dzieci. Ja byłam szaleńczo zakochana, nie myślałam o macierzyństwie, i pewnie uważałam, że jeśli kiedyś zapragnę, to go przekonam. Nasza pierwsza i jedyna poważna awantura wybuchła po tym, gdy kilka lat po ślubie poruszyłam temat dzieci.

– Anka, dlaczego w ogóle o tym mówisz? Wydawało mi się, że sobie wyjaśniliśmy tę kwestię raz a dobrze przed ślubem. Jak mogłem się co do ciebie tak pomylić?!

Pogodziliśmy się, a ja już nigdy o dzieciach nie wspominałam. I sama przed sobą udawałam, że mi to nie przeszkadza. Tym razem sobie nie darowałam.

– Dziecko? Ty?! Przecież o mało mnie nie zostawiłeś, jak tylko poruszyłam ten temat. Ale rozumiem, nie chciałeś mieć dzieci ze mną…

– Co innego nie chcieć, a co innego, gdy dziecko jest już w drodze. Gdyby ci bardzo zależało, to przecież byś w ciążę zaszła. To nie takie trudne – Adam wzruszył ramionami.

W ostatniej chwili się powstrzymałam, żeby go nie walnąć patelnią. Ale na pewno to był ten moment, kiedy się w nim po prostu odkochałam. I natychmiast pomyślałam o Roberto. Zaczęłam się śmiać, bo dotarł do mnie absurd całej sytuacji. Adam spojrzał na mnie jak na wariatkę, ale nie zamierzałam mu tłumaczyć, co mnie tak rozbawiło.

Nie wahałam się ani przez chwilę

Nie poznałam nazwiska mojego Włocha. A ortopedów z Mediolanu o tym imieniu były na pewno setki. Nie miałam zresztą pojęcia, czy on był żonaty, w związku. Chęć na mały skok w bok na konferencji to jeszcze nie deklaracja małżeństwa. Uznałam, że poczekam do kolejnej konferencji. A jak nie spotkam Roberto, to na pewno zaszaleję z innym przystojnym lekarzem. Tym razem już nie będę mieć powodów do wstrzemięźliwości.

A potem przyszła pandemia i konferencję oczywiście odwołano. Rok później kolejną. W kraju przeżyłam jeden ognisty, ale niezobowiązujący romans, jedno poważne rozczarowanie i kilka nic nieznaczących przygód. W maju dostałam maila: „Szanowni, z radością ogłaszamy, że po dwóch latach znów organizujemy konferencję w Madrycie. Już rezerwujcie miejsce!”.

Wysłałam zgłoszenie i po kwadransie dostałam potwierdzenie, że miejsce dla mnie zostało zarezerwowane. Zadzwoniłam do Sandry.

– Jedziesz? Tym razem daję ci słowo – mniej wykładów, więcej zabawy – zadeklarowałam na wstępie. 

– Hurra! – usłyszałam w odpowiedzi.

W samolocie do Madrytu opowiedziałam jej o moim Włochu. 

– No tak, teraz wszystko jasne! Wiesz, wtedy się zastanawiałam, gdzie zniknęłaś. I owszem, pamiętam to ciacho. Przez dwie godziny nie odrywał od ciebie wzroku. Będę go wypatrywać, super – Sandra aż klasnęła w ręce. To były jej klimaty. Romanse, swatanie, małe intrygi.

Mieszkałyśmy w tym samym hotelu co trzy lata temu. Szukałam Roberto w hallu, w restauracji… Następnego dnia zajrzałam na wszystkie spotkania (równolegle było ich kilka). Bez rezultatu.
Na dobre zaczęłam się martwić, kiedy nie było go wieczorem w barze, w którym się spotkaliśmy poprzednio. Drugiego dnia to samo. Już traciłam nadzieję. W końcu, gdy Sandra poszła tańczyć, ja usiadłam przy barze i zamówiłam martini.

– Dla mnie to samo – usłyszałam nagle.

Ten głos, ten akcent. Jak widać go nie zapomniałam. Nie odwróciłam się od razu. Nie miałam wątpliwości, że mnie zauważył. Ale chciałam go chwilę potrzymać w niepewności. Poczułam jego rękę na plecach. A potem usta na szyi.

Czego jak czego, ale pewności siebie mu nie brak

– Ciao, bellissima – szepnął i pocałował mnie tym razem w ucho.

Trzeba przyznać, że czego jak czego, ale pewności siebie mu nie brakowało. Kusiło mnie, żeby się zerwać ze stołka i chlusnąć mu drinkiem w twarz, tak dla hecy, ale nie miałam szansy, bo Roberto obrócił mnie do siebie i zaczął już zupełnie bezczelnie całować w usta.

Usiadł koło mnie i piliśmy nasze drinki, trajkocząc jak nastolatki. Gdzieś po drodze kątem oka zarejestrowałam Sandrę, która radośnie podniosła do góry oba kciuki. Potem poszliśmy poszaleć na parkiecie. Po kwadransie z głośników poleciała nastrojowa piosenka. Roberto zdecydowanym gestem przyciągnął mnie do siebie. Moja dłoń znalazła się w jego dłoni. I wtedy zauważył, że nie mam obrączki. Pocałował mnie w rękę, jednocześnie patrząc pytająco w oczy.

– Tak, rozwiodłam się – odpowiedziałam.

Roberto już nie tracił czasu na dalszą rozmowę... Po prostu wyprowadził mnie z baru i, obejmując, zaprowadził do hotelu. Nic nie mówiliśmy ani po drodze, ani w windzie, ani przez kolejnych czterdzieści minut. Bo słowa nie były nam chwilowo potrzebne. Już tej pierwszej nocy dowiedziałam się jednej rzeczy: jeśli wydawało mi się, że z Adamem mieliśmy dobry seks, to nic nie wiedziałam o dobrym seksie.

Następnego dnia nie poszliśmy na żadne spotkania. Jedliśmy, kochaliśmy się, rozmawialiśmy, piliśmy, i znowu się kochaliśmy, i znowu rozmawialiśmy. Wreszcie się czegoś o nim dowiedziałam. Czterdzieści lat, rozwodnik, ośmioletnia córka Marietta.

– Myślę, że się bardzo polubicie – oznajmił, a ja się zaczęłam zastanawiać, czy tak mu się wymknęło, czy to znak, że po jednej nocy on już myśli o poważnym związku.

Ale wolałam nie wypytywać. Na razie chciałam przeżyć piękną przygodę. Na układanie sobie reszty życia przyjdzie czas. W dziedzinie ortopedii się na tej konferencji nie dokształciłam, to prawda. Ale kto wie, może kosztem rozwoju zawodowego zmienię swoje życie? Zanim się rozstaliśmy, umówiliśmy się na weekend w Mediolanie.

– Marietta jedzie z mamą na wakacje. Będę miał czas tylko dla ciebie – zapowiedział.

Odetchnęłam z ulgą, bo na przedstawianie córce nie jestem chyba jeszcze gotowa. Wspomniał też o rejsie z jego przyjaciółmi w sierpniu, zapytał, czy chciałabym się wybrać. Nienawidzę jachtów i morza, ale odpowiedziałam, że się postaram.

Kiedy po wylądowaniu w Polsce włączyłam komórkę, znalazłam wiadomość: „Obawiam się, że się w tobie zakochałem. Mam nadzieję, że ty we mnie też choć troszkę”. W odpowiedzi wysłałam tylko serduszko. Nie chcę się spieszyć z deklaracjami.

Czytaj także:
„Kuzynka to maruda, której nic nie pasuje. Żyje jak pączek w maśle ze spadku po dzianym wujku, a i tak ciągle narzeka”
„Mój mąż uwodził kobiety, pozbawiał je dachu nad głową i zostawiał z pustym kontem. Dla kasy był zdolny do wszystkiego”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA