W moim domu nie było wesoło, za to bardzo głośno i często groźnie. Rodzice wiecznie się kłócili, wyzywali, a nawet bili. Po maturze wyniosłam się więc na studia do innego miasta, byle dalej od nich.
Utrzymywałam się ze stypendium socjalnego i pracy w pizzerii. Miejsce w trzyosobowym pokoju w akademiku było tanie, a w pracy mogłam się najeść do syta. Zatem miałam gdzie spać, co jeść i nie musiałam wysłuchiwać wrzasków, co stanowiło miłą odmianę od tego, do czego przywykłam w domu.
Jarka poznałam w pizzerii. Długowłosy, nieogolony, w powyciąganym swetrze, typ wiecznego chłopca. Wpadał na pizzę i wodził za mną tęsknym wzrokiem, potem coraz częściej przychodził, siadał przy barze i zagadywał. W końcu zaprosił mnie na randkę. Studiował filozofię, po magisterce planował zostać na uczelni, wykładać, publikować, zdobywać kolejne tytuły naukowe. Ambitnie, śmiało, choć…
– Na męża średnio się nadaję – żartował. – Filozofowie raczej nie zbijają kokosów.
Podobnie jak angliści. Mimo wszystko nie bałam się przyszłości, wierzyłam, że we dwoje damy sobie radę. Najważniejsze, że się kochamy. Na drugim roku zmieniłam pracę. Pizzeria ostatnio kiepsko przędła, więc odeszłam, nim mnie zwolnili, i zatrudniłam się jako sekretarka w biurze projektowym.
Właściciel podjął decyzję po jednej rozmowie ze mną, wiedząc, że będę musiała godzić pracę ze studiami. Sporo starszy ode mnie, po trzydziestce, ale wciąż młody jak na biznesmena. Elegancki, szarmancki, pedantyczny. Nie tyle przystojny, co charyzmatyczny. Imponował mi. Miał marzenia, które spełniał, i potrafił walczyć o swoje. A ja, cóż… wyraźnie mu się podobałam. Trzymałam stosowny dystans, jednak pracy nie chciałam zmieniać.
Jarek widział to po swojemu
Zrobił się zazdrosny i coraz częściej się kłóciliśmy. Także o pieniądze. Jarek miał tylko stypendium naukowe i kieszonkowe od rodziców. Nie pracował, bo cały czas siedział z nosem w książkach. Rozumiałam to. Ale kiedy zaczęłam lepiej zarabiać, odezwały się w nim jakieś męskie kompleksy i lęki, które odreagowywał na mnie.
Tymczasem mój szef przystąpił do drugiej fazy zalotów i zaczął zapraszać mnie na kawę, kolację, drinka… Odmawiałam, grzecznie, choć stanowczo kreśląc granice. On nie ustępował, pozostając przy tym dżentelmenem. W końcu zgodziłam się na tę kawę. Chciałam na neutralnym gruncie powiedzieć mu, że go cenię i jestem wdzięczna, ale… mam chłopaka.
Zabrał mnie do dobrej kawiarni i po prostu rozmawialiśmy. Był architektem, pasjonował się historią sztuki, czas mijał błyskawicznie… W akademiku Jarek czekał na mnie z awanturą. Nie było moich współlokatorek, więc się nie hamował. Okazało się, że filozof też potrafi przeklinać. Oskarżał mnie o zdradę, o to, że się puszczam z bogatym szefem.
– Przeproś! – krzyknęłam.
– Za co?!
– Nie wiesz? No to się wynoś! Nie dam sobą pomiatać, nie pozwolę się obrażać. Wrzasków dość miałam w domu. Wróć, jak ochłoniesz.
Nie wrócił. Nie przeprosił. Uniósł się honorem
Po tygodniu wiedziałam, że albo pierwsza wyciągnę rękę, albo to koniec. Wahałam się, bo kiedy poważnie myślałam nad naszą przyszłością, obawiałam się, że tak właśnie będzie wyglądała. Zazdrość, kompleksy, wyrzuty, kłótnie i awantury. Czy tego chciałam? Tego potrzebowałam? Takiego samego koszmaru jak ten, od którego uciekłam?
Nie zadzwoniłam. A po trzech tygodniach przyjęłam zaproszenie szefa na kolację. Chciałam jedynie odreagować rozstanie z Jarkiem, ale naprawdę dobrze się bawiłam. Kolacja, kino, pocałunki pod akademikiem… Jedna randka, druga, dziesiąta. Nawet się nie zdziwiłam, gdy Paweł zaproponował, bym zamieszkała razem z nim.
– Miałabyś swój pokój i spokój potrzebny do nauki. A ja będę robił za twojego osobistego szofera i kucharza. Zaopiekuję się tobą, będę rozpieszczał... – kusił.
To wszystko działo się zbyt szybko, ledwie po trzech miesiącach umawiania się, ale… dałam się przekonać. Logiczne i praktyczne argumenty Pawła przeważyły. Mieszkał tuż pod miastem, w domu, który sam zaprojektował. Oddał mi pokój z oknem wychodzącym na zachód, z pięknym biurkiem, regałami na książki i wygodnym fotelem, w którym można było się zwinąć i czytać…
– Urządzisz go, jak chcesz. Wszystko będzie, jak zechcesz.
Tyle że nie czułam motyli w brzuchu
Pomijając seks, byliśmy z Pawłem jak rodzeństwo. Razem mieszkaliśmy, jedliśmy, pracowaliśmy, kładliśmy się spać. Wolne dni też spędzaliśmy razem, nawet jeśli każde zajmowało się czymś innym. Mówił, że zaczyna tęsknić, gdy traci mnie z oczu. A ja?
Czy ja bym tęskniła, gdybyśmy się na dłużej rozstali? Pewnie tak. Darzyłam go jakąś odmianą miłości wynikającą z przywiązania, szacunku, wdzięczności, podziwu… Która kobieta nie byłaby zadowolona, mając takiego mężczyznę u boku? Inteligentnego, odnoszącego sukcesy, z klasą, do tego opiekuńczego, oddanego, zawsze stawiającego moje potrzebny na pierwszym miejscu.
Kiedy skończyłam studia, nawet nie zdążyłam się zastanowić, co dalej.
– Znalazłem lokal w centrum, idealny pod szkołę językową. Może chciałabyś nią zarządzać?
Paweł rozwiązał problem, zanim na dobre się pojawił. Nie tylko znalazł lokal, pomógł mi też założyć własną firmę i zatrudnić kilka osób do prowadzenia zajęć w mojej szkole. Niby pięknie, ale czułam niedosyt, potrzebowałam wyzwania, musiałam coś sobie udowodnić, więc zajęłam się tłumaczeniami. Szkoła językowa formalnie była moja, ale nie ja ją stworzyłam. Z tłumaczeń mogłam być prawdziwie dumna.
Byliśmy już ze sobą cztery lata, kiedy mi się oświadczył. Kolejny naturalny, logiczny krok. Musiałabym być idiotką, żeby odmówić. A jednak choć odruchowo powiedziałam „tak”, w duchu miałam wątpliwości. Czułam, że nie kocham Pawła tak, jak na to zasługuje, że on daje dużo więcej, angażuje się bardziej, a ja po prostu biorę.
Czy to wobec niego w porządku?
Z Jarkiem było inaczej, trochę jak na huśtawce, ale może tak wygląda prawdziwa miłość? Z Pawłem jeszcze się nie pobraliśmy, a już przypominaliśmy stare dobre małżeństwo. Brakowało mi w naszej relacji ekscytacji, silnych emocji, dawki niepewności… Z drugiej strony, nie wyobrażałam już sobie życia bez Pawła, innego męża niż on. To był najlepszy, najrozsądniejszy i najbezpieczniejszy wybór. Dla mnie.
A co z nim? Czy go nie skrzywdzę? Czy kiedyś nie będzie żałował, że się ze mną ożenił? Przecież może kiedyś spotkać inną kobietę, która oszaleje na jego punkcie. Nie chcę go ograniczać. A jeśli ja gdzieś, kiedyś wpadnę na Jarka i wszystko wróci?
Nie zachwieję się? Mimo wygodnego życia, mimo własnej firmy i tłumaczeń, mimo nowoczesnego domu, za który nie musiałam spłacać kredytu, mimo auta, jakie dostałam na urodziny, żebym nie była uzależniona od zajęć mojego narzeczonego czy rozkładu autobusów…
I stało się – jak na życzenie – spotkałam Jarka
Przez przypadek, na mieście. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Nadal miał długie, splątane włosy, które nie poddawały się żadnemu grzebieniowi. Dalej był uroczo niechlujny i chłopięco przystojny.
– Cześć, nic się nie zmieniłeś… – wymknęło mi się.
– A ty owszem – zauważył z dziwną miną, ni to drwiącą, ni urażoną, jakby miał żal, że nie wyglądam już jak biedna studentka, która ubiera się w lumpeksach i spina włosy w kitkę, bo nie stać jej na fryzjera. – Jak się żyje z facetem, który cię kupił?
Drgnęłam, jakby dał mi w twarz. Jak mógł? Kiedyś się kochaliśmy. Kiedyś… W moim sercu zapanował zamęt, ledwo go zobaczyłam. Dawne uczucie odżyło, owszem, ale wraz z nim ocknęły się też powody, dla których się rozstaliśmy. I słusznie, sądząc po tym bezpardonowym ataku.
Odeszłam bez słowa. W szkole zamknęłam się w swoim gabinecie i położyłam na blacie drżące ręce.
Czy naprawdę dałam się kupić? Nie chodziło tylko o pieniądze, ale… nie ukrywajmy – status był dla mnie ważny.
Czy byłabym w stanie zrezygnować teraz z tego domu, firmy, markowych ciuchów, samochodu na rzecz gnieżdżenia się w wynajętej kawalerce, zawalonej traktatami filozoficznymi? Czy naprawdę wolałabym orkę w szkole podstawowej, dorabianie korepetycjami wieczorami i w weekendy zamiast nadzorowania pracy kilku nauczycieli i robienia tłumaczeń dla własnej satysfakcji? W imię czego? Miłości? Moi rodzice ponoć też się kiedyś kochali…
Sprzedałam się?
Może, za wygodne, bezpieczne życie u boku Pawła, który kochał mnie łagodnie, cierpliwie, niezmiennie. Czy to grzech, że lubiłam to życie? Lubiłam też Pawła. To nie była szalona miłość, no i co z tego? Czy muszą być fajerwerki za każdym razem, kiedy się do siebie zbliżamy? Nie wystarczy uśmiech?
Kiedy Paweł nakładał mi obrączkę na palec, też się uśmiechałam, choć z cieniem w sercu. Bałam się, że wykorzystuję człowieka, który mnie kocha, że ja zyskuję na naszym układzie dużo więcej, że jestem po prostu oportunistką. Goście weselni rozjechali się do domów, a my weszliśmy do hotelowego apartamentu, przyszykowanego na noc poślubną. Paweł nalał mi kieliszek szampana i podał ze słowami:
– Bałem się, że w ostatniej chwili zmienisz zdanie.
– Dlaczego?
– Nie wiem… Miałem takie dziwne przeczucie… Jakbyś mi umykała ostatnio. Bałem się, że się wahasz…
Ja i moje wątpliwości. Ja i moja nieokreślona miłość. Ja i mój mąż. Zasługiwał na szczerość. Nie chciałam, by kiedyś mnie obwiniał, by żałował, więc wyznałam mu, co mnie męczy. O słowach Jarka rzuconych z pogardą. O tym, że trafiły do celu, bo czułam się obdarowana za bardzo.
– Kupiłem cię? Zwariowałaś? Dzielę się z tobą wszystkim, co mam, bo tak rozumiem miłość. Za dużo bierzesz? Życie bym za ciebie oddał. Nie wiesz tego?
Zaczęłam płakać, bo wiedziałam. W tym właśnie kłopot, że wiedziałam i czułam się zarazem szczęśliwa i… przytłoczona.
Przytulił mnie i kołysał.
– Skarbie, wiem, że kocham cię bardziej niż ty mnie, i w ogóle mi to nie przeszkadza. Tak jest dobrze, wolę być z kimś, kogo uwielbiam niż na odwrót. Potrzebowałaś mnie, by rozkwitnąć, a ja... Zdaję sobie sprawę, że gdy byłaś zraniona po rozstaniu z tym… filozofem, wykorzystałem okazję. Naciskałem na ciebie, łagodnie, ale osaczałem cię… Nie jestem taki święty, jak sądzisz. Zdobywam to, czego pragnę, a pragnąłem ciebie. Nie na chwilę, ale na zawsze. Wiedziałem, czego ten kretyn, na moje szczęście, nie dostrzegał, że jesteś lojalna i wierna.
– Ale…
– Nie ma żadnego „ale” – złapał mnie za ramiona i lekko ścisnął. – Nadal nie rozumiesz, ile dla mnie znaczysz? Nie ma rzeczy, której dla ciebie nie zrobię, której nie zniosę. No, może poza jedną. Ja nikomu bym cię nie oddał. Walczyłbym do upadłego!
Powinnam się wystraszyć po takim wyznaniu, ale wydało mi się najpiękniejsze na świecie. Znałam Pawła na tyle, by wiedzieć, że gdybym chciała odejść, puściłby mnie. Po to, by czekać, aż wrócę. Tyle że nigdzie się nie wybierałam. Patrzyłam w jego oczy i topiłam się jak wosk, a motyle w brzuchu nieśmiało trzepotały skrzydełkami…
Czytaj także:
„80% rozkosznych mężusiów regularnie skacze na bok. Zatem, droga żono - nie współczuj mi, że jestem taka samotna”
„Pokochałam brata narzeczonego od pierwszego wejrzenia. Na początku się opierałam, ale to uczucie ze mną wygrywa”
„Po 10 latach uciekłam od przemocowego męża. Tajemniczy nieznajomy z internetu miał być dla mnie szansą”