Odkąd tylko pamiętam, byłyśmy z mamą same. Kiedy inne dzieci opowiadały, co robiły w weekend z ojcami, ja z wypiekami na twarzy relacjonowałam, jak to moja mama uczyła mnie jeździć na rowerze.
Kiedy koleżanki szły z laurkami do taty, ja kupowałam kolejną bombonierkę mojej mamie. I było to wówczas dla mnie zupełnie naturalne, bo ojca w moim życiu nigdy nie było.
Zawsze mi go brakowało
Pierwszy raz zapytałam o niego, kiedy miałam sześć lat. Pamiętam, że mama wtedy bardzo posmutniała i powiedziała, że umarł, kiedy byłam malutka. Nie do końca wiedziałam, co to oznacza, ale kiedy później ktoś o niego pytał, patrzyłam w niebo i naśladując mamę, powtarzałam: „Jest na jednej z tych chmurek i patrzy na nas z nieba”.
Ale z biegiem lat tłumaczenie o chmurce przestało mi wystarczać. Ciekawość, kim był, brała górę. Tyle że ilekroć próbowałam zgłębić tę tajemnicę, mama robiła się blada i odpowiadała półsłówkami, że bardzo mnie kochał, ale ciężko zachorował. Przez moment czułam się nawet winna, że może gorzej się poczuł przeze mnie, więc przestawałam pytać. Aż do następnego razu.
Mocne podejrzenie, że mama nie mówi mi całej prawdy pojawiło się zaraz po moich trzynastych urodzinach, kiedy paląc znicze na grobie babci, zapytałam, gdzie tata jest pochowany. Mama najpierw zbladła, a potem odburknęła coś o Rzeszowie. A ja znów przestałam pytać. Czułam, że skoro nie chce o tym mówić, to śmierć taty musiała być dla niej trudnym przeżyciem. A może już wtedy podskórnie podejrzewałam, że prawda może okazać się gorsza niż dziecięce domysły?
To była wielka miłość
Ale pewnego dnia coś we mnie pękło. Miałam wtedy siedemnaście lat. Wparowałam do mieszkania i od progu wykrzyczałam:
– Albo mi powiesz, kto jest moim ojcem i co się z nim stało, albo się wyprowadzam! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
Widziałam, jak wielką przykrość sprawiłam mamie, ale czułam, że muszę w końcu poznać prawdę. Jaka by ona nie była.
– Teraz albo nigdy, mamo… – usiadłam obok niej, ściszając głos.
Mama wstała i wyszła bez słowa z pokoju. Kątem oka widziałam, jak wspina się po taborecie do pawlacza i coś z niego wyciąga. Chwilę później pojawiła się z niewielkim pudełkiem w dłoniach.
– Poznaliśmy się pięć lat przed twoim narodzeniem. Zupełnie przypadkiem, przez znajomych. O takich uczuciach mówi się: „taka miłość się nie zdarza”. Ale nam się właśnie zdarzyła – mama pogładziła dłonią pudełko.
Milczałam, cierpliwie czekając na ciąg dalszy opowieści. Ciekawość mnie zżerała, ale bałam się ponaglać mamę. Nie chciałam, by znowu zamknęła się w sobie.
– Byliśmy w sobie szaleńczo zakochani. Chociaż nasz związek od początku nie miał racji bytu. Artur miał żonę, a ja narzeczonego. Wiedzieliśmy, że robimy źle, bo okłamujemy bliskich nam ludzi. Ale Aniu, ja nigdy w życiu nie kochałam tak żadnego mężczyzny – po policzku mamy popłynęła łza.
– Byłaś jego kochanką? – wyszeptałam.
– Wiele razy próbowaliśmy skończyć ten romans. Rozstawaliśmy się, ale za chwilę znowu do siebie wracaliśmy – tłumaczyła zakłopotana. – Tyle że ja nie chciałam żyć w zakłamaniu. Zerwałam więc z Tomaszem, moim ówczesnym narzeczonym. I powiedziałam Arturowi, że jeśli chce ze mną być, też musi być wolnym człowiekiem.
– I zostawił dla ciebie żonę? – zapytałam ostrożnie.
– Twój tata długo nie mógł się zdecydować na żaden krok. Ale ja wierzyłam, że miłość wszystko zwycięży i czekałam na niego.
Mama wyjęła z pudełka kilka zdjęć. Spoglądała z nich piękna młoda kobieta wtulona w wysokiego bruneta.
– Trzeba przyznać, że był bardzo przystojny. Wyglądacie tu na szczęśliwych. – powiedziałam.
– Bo byliśmy. Wtedy byliśmy. Artur w końcu się rozwiódł. Zamieszkaliśmy razem i wszystko tak dobrze się układało. Kiedy kilka miesięcy później okazało się, że jestem w ciąży, nie posiadałam się ze szczęścia – mama popatrzyła na mnie z miłością. – Ale szybko okazało się, że niestety ucieszyłam się tylko ja… – w jednym momencie posmutniała.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że tata cię zostawił, kiedy byłaś ze mną w ciąży? – czułam, jak wzbiera we mnie złość do człowieka ze zdjęć. Mama tylko westchnęła.
– Nie uniósł tego, Aniu. Zaczął pić, awanturować się. W końcu zniknął z naszego życia. Nie było mi łatwo, ale miałam pod sercem ciebie i to wtedy było najważniejsze.
Pojawił się i zniknął
Przytuliłam ją najmocniej, jak tylko umiałam. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Tyle lat w głębi duszy zastanawiałam się, kim jest człowiek, który był moim ojcem. Ale teraz sama nie wiedziałam, czy nie lepiej było go sobie idealizować i myśleć, że był świetnym facetem, a nie draniem.
– Czy on… czy on mnie kiedyś w ogóle widział?
– Widział? On cię nosił, przewijał, usypiał – mama sięgnęła po kolejne zdjęcie.
Zamarłam. Na fotografii był znowu ten sam mężczyzna, tym razem z małym białym becikiem w ramionach.
– Ale jak to? Przecież nas zostawił? – nic z tego nie rozumiałam.
– Wrócił, kiedy się urodziłaś. Zobaczył cię, wziął w ramiona i przepadł. „Iwka, ja wiem ile złego zrobiłem, ale ta kruszynka, ona nie jest niczemu winna. Daj mi jeszcze jedną szansę, tym razem was nie zawiodę”. Chociaż oficjalnie w papierach byłaś już moim panieńskim dzieckiem, Artur klęknął przede mną i obiecywał, że tym razem nam się uda. No i został. Na kilka miesięcy.
– A potem umarł? – zrobiło mi się autentycznie smutno.
Mama spuściła wzrok. Milczała, a łzy kapały jej po brodzie.
– Mamo… Powiedz coś… Mamo… Co się z nim stało? – dopytywałam coraz bardziej zdenerwowana.
– Chciałam, żebyś tak myślała, bo wtedy byłoby ci łatwiej…
– Jak to? To on nie umarł? – zerwałam się na równe nogi. – Tata żyje?
Odpowiedział mi szloch. Tego było dla mnie za dużo. Wybiegłam z domu. Przez kilka godzin chodziłam bez celu po mieście i płakałam. Nie umiałam sobie poradzić z tym, co usłyszałam. Nie chciałam wracać do mamy. Czułam jednak, że koniecznie muszę z kimś o tym pogadać.
Chciałam poznać prawdę
– Tak chciałam tej prawdy, a teraz żałuję, że o cokolwiek zapytałam – wyszlochałam, kiedy ciocia Ewa otworzyła mi drzwi.
– Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nastąpi – westchnęła i mocno mnie przytuliła.
Ewa była od zawsze naszym dobrym duchem. Poznały się z mamą w pracy i zaprzyjaźniły, kiedy chodziłam jeszcze do żłobka. Kochałam ciocię prawie jak mamę. I wiedziałam, że zawsze mogę na nią liczyć.
– Znałaś go? – zapytałam, kiedy moje emocje nieco już opadły.
– Tylko z opowieści i zdjęć – odpowiedziała. – Kiedy przeprowadziłyście się z mamą do Lublina, jego już z wami nie było – ciocia podała mi moją ulubioną herbatę i uśmiechnęła się smutno.
– Nic z tego nie rozumiem. Mama mówiła, że porzucił ją w ciąży, potem pokazała mi zdjęcia, na których mój ojciec trzyma mnie na ręku, a na koniec latami kłamała, że tata nie żyje, chociaż nie umarł… – próbowałam poukładać te niepasujące do siebie puzzle.
– Twój tata nie jest dobrym człowiekiem – westchnęła ciocia. – Dostał od Iwony wiele szans i każdą zmarnował.
– Dlaczego mama dawała mu sobą tak manipulować? Po co znowu go przyjęła, skoro już raz ją zawiódł?
– Bo go kochała – ciocia Ewa odpowiedziała z takim spokojem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
– Szkoda, że on jej nie kochał. Boże, mam nadzieję, że ja nigdy nie zwariuję tak dla jakiegoś faceta – westchnęłam.
– Pamiętaj też, że Artur dał jej coś najważniejszego na świecie – Ewa popatrzyła na mnie wymownie.
– Złudne poczucie miłości?
– Nie. Ciebie – ciotka pokręciła głową, widząc moje niezrozumienie.
– Ale dlaczego kłamała, że mój ojciec umarł? Wystarczyło, żeby mi powiedziała, że był draniem, który tak nas potraktował. Dla mnie byłby już wtedy jakby martwy – wycedziłam.
– Jakby… – ciotka zaśmiała się sama do siebie. – Mama wiedziała, że pewnego dnia mimo złości i tego „jakby” i tak zechcesz go znaleźć. I chyba wolała ci oszczędzić rozczarowania. Dźwigała ten sekret z troski o ciebie, kochanie…
Tego było dla mnie zbyt dużo
Całą noc nie zmrużyłam oka, próbując zrozumieć, co musiała czuć moja mama, kiedy jej ukochany kolejny raz ją zawiódł i zostawił. Ile siły musiała w sobie mieć, żeby mnie wychować bez pomocy męża. I jak trudno było jej żyć z tą tajemnicą, chociaż mogła od razu powiedzieć, że mój ojciec to zwyczajny drań.
Kiedy następnego dnia wróciłam od ciotki do domu, rzuciłam się w ramiona mamy i wyszeptałam: „Nigdy więcej tajemnic, mamo”. Długo płakałyśmy i rozmawiałyśmy. Obiecałam sobie wtedy, że nigdy nie będę go szukać. Trwałam w tym postanowieniu pięć długich lat. W dniu moich dwudziestych pierwszych urodzin jego temat znowu powrócił.
– Widzę, że coś cię gryzie. A raczej ktoś… – mama wyczuła powód mojej zadumy.
– Ty wiesz, gdzie on może być? – westchnęłam. – Nie bądź zła… Ale ja… Ja muszę go zobaczyć, spotkać się z nim…
– Wiem, kochanie. Czułam, że tak się to skończy – mama pogładziła mnie po głowie, jakbym znów miała kilka lat. – Pamiętam, gdzie kiedyś mieszkał. Wątpię, by tam dalej był, ale to jest jego rodzinny dom, więc może pani Ludmiła wciąż tam jest.
– Kto?
– Mama Artura. Twoja babcia.
Całą drogę do Rzeszowa milczałyśmy. Kiedy stanęłyśmy przed brązową furtką przy Kwiatowej, chyba żadna z nas nie miała do końca pewności, czy dobrze robimy.
– Co jej powiemy? – popatrzyłam na mamę. Była równie blada jak ja.
– Prawdę, Aniu. Prawdę.
Pani Ludmiła okazała się ciepłą kobietą. Na początku wyglądała na bardzo zaskoczoną opowieścią mojej mamy. Przez tyle lat nie miała pojęcia o naszym istnieniu.
– A ja byłam pewna, że umrę, nie doczekawszy się wnuków – uśmiechnęła się smutno. – Artur nie miał z Ewą dzieci. A kiedy się rozwiedli, zerwał kontakt z całą rodziną. Po pewnym czasie przyjechał do mnie, ale nie chciał rozmawiać o tym, gdzie mieszka, co robi. A potem pojawiał się i znikał. I tak jest do dziś – dodała smutno.
– Nie wie pani, gdzie mogę go znaleźć? – zapytałam niepewnie.
Rozpłakała się i pokręciła przecząco głową.
– Nie widziałam go od ponad roku – ukryła twarz w dłoniach.
To naprawdę był koniec?
Wyjeżdżając od niej, obiecałyśmy, że jeszcze kiedyś ją odwiedzimy. Nie sądziłam wtedy, że wydarzy się to tak szybko. Kiedy miesiąc później wróciłam z wykładów, mama siedziała roztrzęsiona ze słuchawką w ręku.
– Pani Ludmiła dzwoniła – zaczęła, a ja poczułam, jak moje tętno przyspiesza.
– Tata do niej przyjechał?
– Nie… Artur… Artur nie żyje – jej głos był niewiarygodnie smutny. – Rano była u niej policja. Kilka dni temu w Krakowie znaleziono jakiegoś nieprzytomnego mężczyznę, trafił prosto z ulicy do szpitala. Zmarł po kilku godzinach.
– Mamo, to jeszcze nie oznacza, że ten mężczyzna to tata. Pani Ludmiła go widziała?
– Jest w takim stanie, że lekarz nie pozwolił jej jechać. Podobno jakiś kuzyn Artura dokonał identyfikacji. Poza tym zmarły miał przy sobie dowód. Dowód Artura. Więc policjanci nie mają wątpliwości, że to on.
Chociaż nigdy nie widziałam go na własne oczy, poczułam smutek. „Czy można czuć żałobę po kimś, kogo nie miało się szansy pokochać ani nawet poznać?” – pytałam samą siebie.
Mama obiecała pani Ludmile, że pomożemy jej z przygotowaniem pogrzebu. Kościół, cmentarz, sprowadzenie ciała z Krakowa do Rzeszowa. Zajęło nam to prawie tydzień. Cały ten czas mieszkałyśmy u pani Ludmiły. Patrzyłam na tę starszą panią i na moją mamę. I nie umiałam powiedzieć, która mocniej go opłakuje.
– Obie je skrzywdził, a każda z nich postarzała się z żalu o co najmniej dekadę przez tych kilka dni – zwierzałam się przez telefon cioci Ewie.
– Matka to matka, wiadomo, ale i Iwonka nigdy nie przestała go kochać. Tak wtedy zawładnął jej sercem, że już nigdy nawet nie spróbowała związać się z kimkolwiek innym – podsumowała smutno ciocia.
A ja, chociaż miałam już na koncie pierwsze mniej lub bardziej udane związki, nie umiałam sobie nawet wyobrazić, jak mocno mama musiała go kochać, skoro mimo tylu krzywd jego śmierć była dla niej takim ciosem.
Mimo wszystko nadal szukałam
Kilka dni później trumna z ciałem taty przyjechała do rodzinnego miasta. W sobotę miał się odbyć jego pogrzeb. Mama cały wieczór miętosiła w dłoni akt zgonu Artura, wycierając co chwilę mokre od płaczu oczy. A ja, by zająć czymś głowę, zaczęłam szukać w internecie śladów mojego taty.
– Miałeś nawet konto na komunikatorze. Mało używane, ale jednak – powiedziałam sama do siebie, przeglądając kilka dodanych do profilu zdjęć.
Pod każdym z nich był komentarz jednej i tej samej kobiety. Na pierwszy rzut oka dużo młodszej od taty. „Ciekawe, kim jesteś? Może kolejną tajemniczą córką?” – pomyślałam z goryczą. Szybko znalazłam ją na popularnym dziś komunikatorze i… napisałam do niej wiadomość. Zapytałam wprost: „Jak dobrze znałaś Artura N.?”.
Chyba w głębi duszy nie liczyłam na odpowiedź. Dlatego kiedy kilka minut później dostałam powiadomienie o nowej wiadomości, zbaraniałam.
„Znałaś? Znam. To kolega mojego taty. I nasz obecny sąsiad” – brzmiała odpowiedź.
Widziałam, że dziewczyna wciąż jest dostępna na komunikatorze. Szybko wystukałam: „Przecież on nie żyje!”. Odpowiedź przyszła dosłownie po sekundzie: „Jak nie żyje? Właśnie pije z moim tatą piwo!”.
Mój świat kolejny raz zawirował.
– Mamo! Mamo, chodź szybko! – krzyknęłam na całe gardło.
Nieznajoma podała mi swój numer telefonu, więc kilka minut później, z duszą na ramieniu postanowiłyśmy z mamą na niego zadzwonić.
– To nie może być prawdą. Przecież tu mam przed sobą akt zgonu Artura – mama nie mogła uwierzyć w to, co jej właśnie opowiedziałam.
Nacisnęłam zieloną słuchawkę i włączyłam głośnik. Po drugiej stronie zamiast kobiety powitał mnie niski męski głos.
– Co to za żarty? Że niby ja nie żyję?
Kiwnęłam głową w stronę mamy.
– Artur… – wyszeptała.
W słuchawce zapadła cisza.
– Iwona? Iwka, to ty?
– Boże, ty żyjesz! – mama wybuchnęła płaczem, więc ja zaczęłam mówić:
– Zanim się pan rozłączy i znowu nas porzuci, niech pan posłucha! Jutro jest pana pogrzeb, pani Ludmiła opłakuje pana śmierć, a mama trzyma w ręku akt zgonu na nazwisko Artur N. Chyba doszło do jakiejś koszmarnej pomyłki.
Mężczyzna po drugiej stronie nie mógł wydusić z siebie słowa.
– Jest pan tam?
– Mama? Iwona jest pani mamą? Czy ty… – głos mu się łamał tak bardzo, że ciężko było zrozumieć, co mówi.
– Tak, jestem pana córką. Ale to chyba nie jest w tej chwili aż tak ważne, jak to, że jutro o dwunastej będą pana składać do grobu – nie miałam pojęcia, skąd w tamtej chwili wzięła się we mnie taka rzeczowość.
Jeszcze tej samej nocy Artur przyjechał z Krakowa do Rzeszowa. Nie wiem, kto z naszej czwórki był bardziej roztrzęsiony.
– Gdybyś nie napisała do tej dziewczyny, jutro złożyłybyśmy do grobu jakiegoś obcego człowieka, wierząc, że to ty – pani Ludmiła nie wypuszczała ze swych dłoni ręki syna.
Spotkaliśmy się dzięki pomyłce
Od rana zaczęliśmy odkręcać tę dramatyczną pomyłkę. Jak do niej doszło? Tu wersji jest wiele. Pewne jest to, że kilka miesięcy wcześniej ktoś ukradł ojcu dowód i chyba często i skutecznie się nim posługiwał, bo jak się później okazało zdołał na konto Artura N. zaciągnąć nawet kilka szybkich pożyczek.
– Ale jakim cudem twój kuzyn rozpoznał w tym facecie ciebie? – mama pytała ojca, nie mogąc tego zrozumieć.
– Policja pokazała mi zdjęcia denata. Był nawet do mnie podobny. Nieco starszy, ale także wysoki, ciemnowłosy. Stefan nie widział mnie kilka lat i mógł myśleć, że to ja się tak postarzałem – próbował żartować.
– Ciekawe, kim jest ten biedny umarły? Będzie pewnie teraz w nieskończoność leżeć w lodówce – zastanawiała się mama.
– Kim by nie był, na szczęście nie jest mną – Artur odetchnął z ulgą.
Uśmiercenie za życia spowodowało jednak, że wykreślono ojca ze wszystkich baz. Umarł dla banku, Zakładu Ubezpieczeń Społecznych czy służby zdrowia. A jego zmartwychwstanie, zdaniem zszokowanych sytuacją urzędników, mogło potrwać nawet kilka miesięcy.
Jednak ta przedziwna pomyłka dała mu coś znacznie cenniejszego. Kiedy pierwsze emocje opadły, Artur poprosił mnie o rozmowę.
– Wiem, że zachowałem się jak ostatni idiota. Pogubiłem się, a potem to już nie wiedziałem, jak spojrzeć wam w oczy. Ale los chyba daje mi właśnie kolejną szansę. Tylko czy ty mi ją dasz, córko? – ostatnie słowa wypowiedział już prawie bezgłośnie.
Nie wiem, czy zdołam wybaczyć Arturowi tyle lat nieobecności. Czy po tym, jak zachował się w stosunku do mamy i do mnie zasługuje jeszcze na kolejną szansę? Nie wiem, ale wciąż słyszę słowa cioci Ewy: „gdyby nie on, nie byłoby ciebie”. Skoro więc sama go poniekąd wskrzesiłam, to może właśnie po to, by odrodził się jako ojciec. Mój ojciec.
Czytaj także:
„Narzeczony był moją kulą u nogi i ciągnął mnie na dno. Odeszłam do wspierającego kochanka, a tego gbura kopnęłam w tyłek”
„Mąż nalegał na dziecko i zwyczajne życie, ale ja nie chciałam rezygnować z luksusu. W końcu odszedł do innej”
„Latami zaniedbywałem żonę i znalazłem sobie panienkę na boku. Gdy Marta odeszła, zrozumiałem, jakim byłem idiotą"