Mamusia zadzwoniła, że już jedzie, a na tarasie znów pełna popielniczka petów! Tereska, rzecz jasna, gdzieś pociekła, zamiast porządku dopilnować, i przynajmniej po sobie samej sprzątnąć! Zjawiła się dopiero pół godziny później, nawet „przepraszam” nie raczyła powiedzieć, tylko się zdziwiła, że z obiadem na nią nie zaczekaliśmy. I z tych nerwów – buch! Na taras i znów ćmi.
Mamusia tylko się skrzywiła, już nie chciałem przy niej awantury robić, ale sobie obiecałem, że jak tylko zostaniemy sami ze ślubną, poważną rozmowę przeprowadzę. Uzgodniliśmy przecież, że będziemy razem rzucać palenie, i ja już pół roku fajki w pysku nie miałem – czas chyba skończyć z robieniem z gęby cholewy!
Bartek się zaofiarował, że babcię odwiezie, więc jak tylko po kawie wyszli, od razu przypomniałem kobicie, jak się względem wyzwalania z nałogów umawiali. Ja swoje zrobiłem, czas by i ona słowa dotrzymała.
A ta głową kiwa, że tak, jasne, pamięta, i opowiada o kurach, co dziś przez dziurawy płot od Macieszków prosto w nasze ogórki polazły. Niby gonić musiała, dlatego się na obiad spóźniła.
– Nie o tym teraz rozmawiamy, Teresa, tylko o papierosach – przypomniałem. – Ciekaw jestem, czy wiesz, ile pieniędzy wypalasz tygodniowo?
– Jakieś grosze – wzruszyła ramionami. – Przecież kręcę z najtańszego tytoniu! Zresztą, na nic innego poza tym dymkiem nie wydaję.
To jej mówię, że szkoda, bo mogłaby sobie spódniczkę jakąś kupić, buciki…
– Czterdzieści złotych tygodniowo – pokazałem jej kartkę z obliczeniami. – Prawie dwie setki na miesiąc. Mogłabyś się za to wystroić jak modelka w telewizji!
Żachnęła się: niby po co, do kurnika?
To dla męża już nie warto ładnie wyglądać?
Miło by się było z elegancką babeczką w kościele pokazać, Andżelika też by może częściej z uniwersytetu wracała. Narzekała przecież ostatnio, że jej po weekendzie wszystkie rzeczy dymem prześmierdły!
– Zrozum, Tereska – spojrzałem żonie w oczy. – Wydatków jest dużo, wszystko drożeje. A odkąd straciłaś robotę, bo sklep zamknęli, to już w ogóle cieniutko przędziemy… Ja ci nie żałuję, ale zdrowie niszczysz i budżet rodziny w popiół obracasz.
Że ostro? A niby jak miałem inaczej, skoro kobita sama z siebie do niczego się nie poczuwała? Z Tereską zawsze tak: na wszystko się godzi, kłótni nie lubi, wydawałoby się – miód nie baba. Sam się w konia zrobiłem, jak ją za żonę brałem. Skąd mogłem wiedzieć, że obieca wszystko, a potem i tak wykręci, jak sama zechce.
– No dobra. Skończę w takim razie tę paczkę… – pomachała mi przed nosem ledwo zaczętym opakowaniem. – I rzucę. Pasuje?
Jakbym wiedział, że to się tak skończy, tobym ręką machnął, niech się truje. Ale myślałem, że najwyżej trochę się pozłości, może popłacze w kątku, talerzem jakim praśnie. Lekko nie będzie, ale wytrzymam. Już przy tej ostatniej paczce mi ciśnienie podniosła, bo zaczęła robić ceremonie przy każdym papierosie jak ksiądz przy Podniesieniu.
Faceci jednak łatwiej sobie z nałogami radzą
Truskawki zbieramy, a Tereska w krzaki i już faje wyciąga. Nie może jak zwykle przy robocie palić? Zawsze się z niej śmialiśmy, że pierwsza rządek ciągnie jak lokomotywa, tylko po buchającym kominie widać, jak daleko jest…
– To moje ostatnie fajki, muszę się nacieszyć – tłumaczyła.
Nie poznawałem jej, a i tak na razie była tylko złośliwa. Kiedy tytoń jej się skończył na dobre i poczuła głód, zaczęła być wredna, i to w sposób, którego nigdy bym się nie spodziewał. Jak to całe życie można razem spędzić i kogoś nie poznać… Kury od Maciaszków znów przelazły do ogrodu i tym razem w drobny mak rozgrzebały sałatę. Zobaczyłem je z ciągnika, złapałem za komórkę i zadzwoniłem do domu, żeby Tereska wyleciała i zrobiła porządek z nieproszonymi gośćmi. A ta z gębą do mnie, że ona nie ma czasu, naleśniki smaży.
– A w ogóle to najwyższy czas płot naprawić! Już z pół roku, jak go wichura zwaliła, długo ta ruina ma jeszcze nabierać mocy urzędowej, zanim się weźmiesz do roboty?
Aż mną zatrzęsło. Wpadłem do domu i mówię, żeby sobie uważała, są jakieś granice ostatecznie. Ja też palenie rzucałem, wiem, że człowieka nerwy ponoszą, ale bez przesady – nie dam po sobie jeździć jak po łysej kobyle!
– Żeś ty niby palenie rzucił?– zaparła się pod boki jak przekupa. – Zawał miałeś i tyle twojego bohaterstwa. Najgorszy czas spędziłeś pod kroplówką, trzęsąc się o życie, a potem już poszło z górki.
Niech się baba głupia cieszy, że jej los takich doświadczeń oszczędził, zamiast mi zasługi odbierać!
Rzuciłem palenie? Rzuciłem. Liczą się fakty!
– Skoro już o faktach gadamy – Tereska podrzuciła naleśnika z takim impetem, że byłem pewien, iż się przylepi do sufitu – to płot trzeba naprawić. Na razie ogłaszam strajk ogrodowy. Nie będę po cudzych kurach sprzątać!
Ciągle jej coś nie pasowało, co rusz z gębą wyskakiwała jak jaki odpustowy diabeł z pudełka. Wytrzymywałem jakoś, choć ze sto razy miałem chęć iść do sklepu, kupić tytoń i pizdnąć jej na stół – niech ma, byle już zapanował spokój. Ale ścierpiałem, czasem tylko do mamusi poszedłem, nawet nie po to, żeby się żalić, ale żeby po prostu poczuć, że ktoś o człowieka dba i się troszczy.
Bartek też obrywał, a to o brudne szklanki poutykane po kątach, to o zakupy, których nie zrobił na czas. Jak poprosił o wyprasowanie koszuli na zabawę, to mu mamuńcia pokazała, gdzie jest deska i żelazko, a potem trzasnęła drzwiami i poszła na pół dnia do lasu, niby na kurki.
Kiedy Andżelika zadzwoniła z Krakowa, że na wakacje nie wraca, bo jedzie do koleżanki, której rodzice mają pensjonat w górach, nawet się ucieszyłem, przynajmniej się dziewczynie nie oberwie od matki. A pewnie by się nasłuchała, bo już Tereska zdążyła skomentować, że kasę brać to pani studentka pierwsza potrafi, ale żeby pomóc, to nie pomyśli.
Minął miesiąc, jak żona rzuciła palenie i chyba ciągnęło ją do nikotyny coraz mniej. Rano nie łaziła już jak zombie, obijając się o ściany, wieczorem nie siedziała, gapiąc się pustym wzrokiem w telewizor. Ale humor, jak miała podły, taki jej pozostał – czyżby zmieniła się już na zawsze? W ostatni wtorek złamałem ośkę w ciągniku, zwożąc drewno z lasu. Mało mnie szlag nie trafił! Wróciłem do domu, opowiedziałem żonie, a ona tylko ramionami wzruszyła.
– To moja kasa na ciuchy poszła się paść, no nie? – zakpiła.
Rany boskie, a ty o jednym tylko! Chyba sprawny traktor jest ważniejszy niż jakieś fatałaszki, nie?
– Ktoś jeszcze będzie z czegoś rezygnował, czy tylko ja jak zwykle? – zaśmiała mi się w twarz i wyszła, trzasnąwszy drzwiami, że aż szyby w oknach zadzwoniły.
A dzisiaj przyszła i mówi, że wyjeżdża. Ma takie życie gdzieś, kręci się jak ten koń w kieracie. Całe lata dawała się wykorzystywać, ale dosyć tego. Dzieci są dorosłe, nic jej nie trzyma.
– I to wszystko dlatego, że poprosiłem, żebyś przestała papierochy ćmić? – nie mogłem się połapać w tej nowej filozofii.
– Poprosiłeś? A kiedyż to ktoś mnie o coś prosił, Józinku?
– Teresa, nie głupiej – poprosiłem i poczułem się, jakbym do jakiejś urzędniczki w gminie gadał. – Nie rób mi wstydu na wsi, już ci kupię ten tytoń, tylko nie cuduj.
A ta w śmiech i pyta, czy już mi na jej zdrowiu nie zależy? Do Włoch jedzie razem z córką Maciaszków, robotę ma załatwioną, będzie się staruszkami opiekować. Świata kawałek zobaczy, w ciepłym morzu popływa, pieniędzy zarobi, tyle że tym razem jej na łaszki wystarczy. Zawinęła się na pięcie i poszła do sypialni, chyba, żeby się pakować…
Co ludzie powiedzą, jak się po wsi rozniesie, że kobitę za granicę do roboty wysyłam? A mamusia? Taki wstyd!
Czytaj także:
„Mąż oznajmił mi, że chce rozwodu, bo potrzebuje wolności... Nie miał odwagi powiedzieć, że ma 26-letnią kochankę”
„Moja żona nie wie, że mam dziecko z inną kobietą. Od kilku lat płacę alimenty z naszych wspólnych pieniędzy”
„Nienawidzę mojej synowej i życzę jej ogromnego cierpienia. Przez tę lafiryndę mój syn rzucił się pod pociąg”