Była i jest moją najlepszą przyjaciółką, choć od tego wrześniowego dnia minęło już prawie dwadzieścia lat. Byłyśmy nierozłączne. Tylko na randki nie chodziłyśmy razem. Nie żebym była brzydka. Chłopcy lubili mnie, ale traktowali jak... najlepszego kumpla. Fakt, byłam mocna z matmy, gadałam z nimi o samochodach i grach strategicznych (wszyscy wiedzieli, że po liceum chcę iść na politechnikę). A na randki zapraszali Aśkę. I ją prosili do tańca na szkolnych dyskotekach. I domówkach, które zaczęliśmy urządzać pod koniec liceum. Na takiej właśnie imprezie usłyszałam, jak jeden chłopak tłumaczył drugiemu: „Aśka to ta ładna, Agnieszka ta fajna”. Ta niewinna w gruncie rzeczy uwaga zapadła mi w pamięć i określiła myślenie o sobie jako tej gorszej.
A przecież miałam być z czego dumna. Dostałam się na studia na wydział, gdzie było tylko dziesięć miejsc. Za to Aśka po maturze powiedziała, że ma dość. Chciała się bawić, korzystać z życia, poznawać świat i ludzi. Została stewardesą. I była w tym świetna. Pasażerowie ją uwielbiali. Tak samo jak faceci, w których przebierała. A ja? Studiowałam i... byłam fajna. Dziś już wiem, że po prostu przyjęłam tę bezpieczną pozę, bo nie wierzyłam, że jakiś chłopak zainteresuje się dla mnie samej, a nie dlatego, że jestem świetnym kumplem na wyprawy w góry, który zrobi wszystkim śniadanie i nie będzie narzekać na brak ciepłej wody.
Paweł pojawił się w mojej grupie, gdy byłam na czwartym roku. Pierwszy raz w życiu pomyślałam, że to jest świetny chłopak i szkoda, że nie dla mnie. On najpierw pożyczył ode mnie notatki, a potem uparł się, że w ramach podziękowań zaprosi mnie na kawę. Pamiętam, że kiedy po kilku tygodniach uników dałam się mu wreszcie namówić (oczywiście uparłam się, że zapłacę za swoją!), rozmawialiśmy sześć godzin. Potem razem uczyliśmy się, pisaliśmy prace semestralne, dopingowaliśmy się... Stale jednak powtarzałam sobie i jemu, że jest moim najlepszym przyjacielem. A próbę pocałunku, gdy obroniliśmy pracę magisterską, obróciłam w żart.
Oblewaliśmy pierwsze angaże, gdy Paweł poznał Aśkę. I wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie... Nawet gdybym chciała, to nie mogę mieć do Aśki żadnych pretensji, bo od razu spytała mnie, jak to jest ze mną i z Pawłem. „No, co ty, to tylko mój przyjaciel” – rzuciłam. Potem miałam nadzieję, że jej przejdzie, ale się pomyliłam. Przestała flirtować na lewo i prawo, liczył się tylko Paweł. Obnosiła się z tą miłością jak z cennym trofeum. A on kwitł.
Po roku zaręczyli się i zaczęli planować ślub. Miałam być ich świadkiem. Przecież byliśmy przyjaciółmi... A ja myślałam, że mam wszystko pod kontrolą. Skupiłam się na pracy i karierze.
Aż przyszedł ten dzień, kiedy postanowili urządzić wspólny wieczór kawalerski i panieński. Paweł przysiadł się do mnie i widać było, że trochę wypił.
– A wiesz, że przez dwa lata beznadziejnie się w tobie kochałem? Gdybyś wiedziała, ile czasu minęło, zanim się odważyłem cię pocałować. A ty się wywinęłaś. Zrozumiałem, że nie mam u ciebie żadnych szans. Ale może tak musiało być, żebym spotkał Aśkę? Zresztą, co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr – roześmiał się, trącił kieliszkiem i ucałował w oba policzki. A potem włączył karaoke i straszliwie fałszując, zaśpiewał Aśce, że zawsze będzie ją kochać.
Patrzyłam na nich i myślałam, że mogłam być na miejscu Aśki.
I że za kilka dni będę świadkiem, jak będą sobie ślubować miłość i wierność. I będę trzymać kciuki za nich, żeby im się udało. I za siebie. Bo też zasługuję na miłość. Wreszcie to zrozumiałam.