– Żona zostanie u nas kilka dni na obserwacji – powiedział lekarz. – Zrobimy badania i zobaczymy, czy operacja jest niezbędna. Proszę się nie martwić, będzie dobrze.
Wyszedłem ze szpitala wolnym krokiem, ale natychmiast przypomniałem sobie, że muszę się śpieszyć. Anka miała kamienie w nerkach, za to ja dom na głowie. Trzeba wziąć urlop i zająć się chłopcami. Mamy nie ma, ale jest tata, który nie dopuści, by w naszym życiu pojawiła się krytykująca wszystko babcia.
Przyspieszyłem kroku. Trzeba odebrać dzieciaki z przedszkola i jakoś im wytłumaczyć nieobecność mamy. Miałem nadzieję, że Franek i Jaś dzielnie zniosą tę wiadomość. Nie byłem dobry w uciszaniu lamentów.
Fast food to był kiepski pomysł
Do przedszkola dojechałem spóźniony. Zajrzałem do salki i poprosiłem o zawołanie synów. Przedszkolanka obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem.
– Przepraszam, nie znam pana, mogłabym zobaczyć pański dowód?
Niezręczną sytuację przerwał podwójny pisk: „tata!”. Chłopcy zidentyfikowali mnie bez wahania.
„Dobrze, że chociaż oni nie mieli wątpliwości” – pomyślałem sarkastycznie, posyłając jednocześnie przedszkolance przemiły uśmiech.
– Gdzie mama? – spytał Franek.
– Spokojnie, niedługo wróci, a my tymczasem pójdziemy…
– Na lody! – wykrzyknęli chłopcy.
– …do domu – zakończyłem stanowczo, szczęśliwy, że brak mamy na razie nie wywołał burzy.
Wieczorem okazało się, że w lodówce nie ma nic, co mógłbym dać dzieciom na kolację. W zadumie oglądałem napoczęte opakowanie parówek, zastanawiając się, jak odświeżyć wczorajszy chleb.
– Nie chcemy tego – oznajmił stanowczo Jaś – mama zawsze robiła nam hamburgery i hot dogi…
– …i pizzę – dodał Franek.
Chłopaki łgali w żywe oczy, próbując wyłudzić ulubione niezdrowe żarcie, ale nie miałem innego wyjścia. Zresztą, też byłem głodny.
– Dobrze, wyjątkowo zamówimy jedzenie na wynos – ustąpiłem.
Wpadłem na wspaniały pomysł. Zadzwoniłem do młodszego brata, Marcina i poleciłem mu stawić się z jedzeniem z McDonald’s.
– Wujek! – stojący w drzwiach Marcin nie mógłby sobie życzyć bardziej entuzjastycznego powitania.
– Przyniosłeś hamburgery?!
Najedliśmy się po uszy. Zadowolony rozparłem się wygodnie na krześle i dopiero wtedy poczułem wyrzuty sumienia. Gdyby Anka wiedziała, czym nakarmiłem nasze dzieci, urwałaby mi głowę. „Ale, co tam – rozgrzeszyłem się natychmiast. – Męskie rządy – męskie jedzenie. Raz na jakiś czas jeszcze nikomu nie zaszkodziło”.
Bardzo się myliłem. Najpierw zwymiotował Franek. Zrobił to bez ostrzeżenia, leżąc w łóżku. Szukałem właśnie czystej pościeli, obserwując z zazdrością beztroskiego Marcina, który spokojnie oglądał mecz, gdy usłyszałem płacz Jasia. Chwilę później on także zwrócił zawartość żołądka. Teraz musiałem znaleźć dwa komplety pościeli.
Brat stanął na wysokości zadania
– Marcin, pomóż mi – zażądałem.
Coś tam do niego dotarło, bo spojrzał na mnie rozkojarzony. Pomogłem mu, wyłączając telewizor.
– Co ty robisz! – oburzył się.
– Awaria, młody! Jesteś mi potrzebny. Zmień pościel, a ja idę umyć dzieci. Aha, i żeby ci nie przyszło do głowy zwiać i zostawić mnie z tym wszystkim. Zostajesz!
– W życiu! – postawił się Marcin dla zasady, ale kiedy zobaczył, co się dzieje, zmiękł. – Dobra, co ty byś zrobił beze mnie… Zwłaszcza że jutro jest sobota i nie ma przedszkola.
– O matko! – wystraszyłem się.
– Nie bój nic, we dwóch damy radę – pocieszył mnie Marcin.
„Dobrze jest mieć brata” – pomyślałem, chociaż niezbyt często cieszyłem się z obecności Marcina.
Jakoś ogarnęliśmy we dwóch pokój chłopców. Franek i Jaś przyglądali się nieufnie naszym staraniom.
– Mama robi to inaczej – wskazali krzywo zapiętą poszwę. – Kiedy ona wróci? Chcemy do mamy!
Wygięte w podkówkę buzie zwiastowały rychłą katastrofę.
– Ja też chcę do mamy – powiedział Marcin bezradnie.
– Ty nie masz mamy – wypalił Jaś.
– Jak to? – zgłupiał Marcin.
– Przecież ją znacie, przyjeżdżacie do nas na obiad w każdą niedzielę!
– To nie mama, to babcia – wyjaśnili mu natychmiast chłopcy.
A potem znowu przypomnieli sobie o nieobecności rodzicielki i potrzebowali szybkiej pociechy.
– Wujek opowie wam bajkę! – powiedziałem, rzucając w stronę Marcina błagalne spojrzenie.
– Dobra – mruknął, choć nie był zachwycony. – Opowiem, ale o motorach będzie, bo innej nie umiem.
Teraz i ja się zaciekawiłem. Miałem niepowtarzalną okazję usłyszeć o tajemniczej wyprawie motocyklowej, w czasie której mój brat przejechał pół Europy, i kto wie, czy nie spotkał na trasie motorowego gangu. Młody trzymał szczegóły w tajemnicy ze względu na naszą mamę. Rozsiadł się wygodnie na łóżku Franka, a chłopcy natychmiast oblepili go ze wszystkich stron. Nie przypuszczałem, że braciszek potrafi tak barwnie opowiadać. Chłopcy chłonęli z otwartymi buziami przygody niezwyciężonego wujka, który na swoim wspaniałym harleyu nie bał się nikogo i niczego.
Po skończonej opowieści ja przejąłem ster, bo Marcin zasypiał na stojąco, za to chłopcom bynajmniej nie w głowie był odpoczynek. Z braku lepszego pomysłu włączyłem telewizor i wspólnie oglądaliśmy kreskówki aż do pierwszej w nocy.
Następnego dnia obudził mnie sygnał komórki. Anka! Zaspany odebrałem połączenie, osłaniając oczy przed promieniami słońca, które wpadały do pokoju przez okno.
– Wracasz do domu? – spytałem z nadzieją, nim zdążyłem pomyśleć.
– Jeszcze nie dzisiaj, ale już niedługo. Może jutro mnie wypiszą? Opowiadaj, jak sobie radzisz. Chłopcy zdrowi? Babcia ci pomaga? – pytała z niepokojem.
– Sam wszystko robię – odparłem, choć przecież nie było to prawdą. – Chłopaki i dom pod kontrolą, choruj spokojnie, a raczej zdrowiej jak najszybciej, bo jesteś nam bardzo potrzebna. Tęsknimy za tobą!
Miło było usłyszeć żonę, ale odetchnąłem z ulgą, kiedy przestała mnie pytać o domowe porządki.
Spędziliśmy całkiem miły dzień
Trzeba było wstać i zacząć dzień.
– Młody, pobudka – uszczypnąłem Marcina. – Idziesz do sklepu, a ja robię kawę i ogarniam dzieci. Szybko, bo trzeba robić śniadanie.
Braciszek przyniósł świeże bułki, jakiś serek, a po śniadaniu zarządził wymarsz na plac zabaw. Franek i Jaś byli zachwyceni. Pobiegli z wujkiem tak szybko, że nie zdążyłem się z nimi zabrać. Wpadło mi do głowy, że dzieci zgłodnieją w czasie zabawy a to oznaczało jedzenie na mieście. Po wczorajszych wydarzeniach bałem się tego jak ognia, więc przygotowałem kanapki i termos herbaty, upychając wszystko w piknikowym koszu. Dotarłem na plac zabaw pełen obaw o to, jak Marcin radzi sobie z dwoma żwawymi chłopcami.
Franio i Jaś bujali się na huśtawkach, a obok stał wujek, co rusz sprawdzając, czy aby dzieci są dobrze przypięte. Sprawiał wrażenie wykwalifikowanego opiekuna najmłodszych. I to nie tylko na mnie. Młode matki i nianie siedzące nieopodal na ławeczce nie spuszczały z niego oczu. Podobał im się.
Nie chciałem psuć bratu występu, ale gdy usłyszałem, jak dziewczyny chwalą ojcowskie umiejętności Marcina, nie wytrzymałem.
– Chłopcy, tatuś przyszedł! – zawołałem pogodnie, pokazując im kosz wyładowany jedzeniem.
Franio i Jaś zareagowali zgodnie z moimi oczekiwaniami.
– Piknik! Robimy piknik! – rozdarli się, zachęcając inne dzieci.
Rozsiadłem się na ławeczce, rozdzielając kanapki na prawo i lewo. Panie, które do tej pory poświęcały uwagę Marcinowi, zajęły się nalewaniem herbaty. Osiągnąłem sukces. Braciszek też odnalazł się szybko w towarzystwie i spędziliśmy z dziećmi całkiem fajne przedpołudnie. Rozbawieni wróciliśmy do domu. Całkowity brak obiadu zrekompensowałem wielką patelnią jajecznicy. Wszyscy byli zadowoleni aż do kolacji, kiedy to okazało się, że w domu są tylko chleb i pomidory.
– Kanapki wegetariańskie, sam smak i zdrowie! – zachęcałem dzieci i ich wujka, wpatrzonych nieufnie w przygotowane pożywienie. – Nie wydziwiajcie, nic innego nie ma – to był argument nie do zbicia.
Poskutkowało. Panowie zabrali się do jedzenia. Z tego wszystkiego nie usłyszeliśmy klucza w zamku.
– Niespodzianka!
Moja żona wyjaśniła, że wyszła ze szpitala wcześniej, gnana niepokojem o los rodziny. Następnego dnia ma się zgłosić po wypis. Mówiąc to, lustrowała zawartość talerzy. Twarz jej się rozjaśniła.
– Wspaniale sobie radzisz – pochwaliła mnie. – Nigdy bym nie przypuszczała, że podasz im tak zdrową kolację! Smakuje wam? – nachyliła się nad dziećmi.
– Wolimy hamburgery, takie jak przyniósł wujek – odparł Franek.
– To ja już będę leciał – Marcin ulotnił się w okamgnieniu.
Czytaj także:
„Żona poszła do pracy, a ja zostałem ojcem na pełen etat. Kumple mnie wyśmiewali, że w głowie mam tylko zupki i pieluchy”
„Wszyscy się śmieją, że jestem słomianym wdowcem. To dlatego, że jestem feministą i pozwalam żonie się realizować”
„Żonie zachciało się bawić w naukowca i zostawiła mnie ze zbuntowaną córką. Nie dałem rady, zawiodłem jako mąż i ojciec”