Wyjechać z rodziną na majówkę jest czasem trudniej, niż zorganizować ekspedycję na Marsa. Tak się cieszyłem na ten wyjazd. Po raz pierwszy mieliśmy mieć urlop z prawdziwego zdarzenia. Nad morzem, w ośrodku wypoczynkowym. Ale wszyscy uparli się, żeby to zepsuć.
Najpierw coś huknęło, potem poczułem, że znosi nas na prawą stronę. Marysia spojrzała na mnie wystraszonym wzrokiem, a dzieciaki w jednej chwili zamilkły. Zjechałem na pobocze. Tak jak myślałem – złapaliśmy gumę.
– Nam to się zawsze musi coś przytrafić – z miejsca zaczęła biadolić moja żona.
– No i po wakacjach – dodał z wrodzonym pesymizmem syn.
– Nie gadaj tyle, tylko mi pomóż. Musimy zmienić koło – zakomenderowałem, otwierając załadowany po brzegi bagażnik. Czego tu nie było: torby, przenośna lodówka, piłka, rakietki do badmintona, nawet słoiki z przetworami. Czy to wszystko jest nam niezbędne? Z trudem wydobyłem stamtąd zapasowe koło i lewarek. Zabraliśmy się z Piotrkiem do roboty.
– Mamo, ja chcę jeść – zapiszczała tymczasem nasza młodsza pociecha.
– Już?! Przecież dopiero co był obiad – zdziwiła się małżonka. – Banan załatwi sprawę? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Nie chcę banana, chcę kanapkę – upierała się Ania.
– Jak tylko skończymy, zajedziemy na jakiś leśny parking i zrobimy piknik – obiecałem córce.
– Ale ja jestem głodna teraz! – krzyknęła i wykrzywiła usta w podkówkę.
Skaranie boskie z tym dzieckiem. Kątem oka zobaczyłem, że Marysia wyciągnęła koszyk z jedzeniem.
– Przecież nie umrze z głodu przez pół godziny – rzuciłem do żony. – Nie musisz jej za każdym razem ustępować.
– Daj spokój, zaraz będzie płacz – zlekceważyła moje słowa.
– Dajesz się terroryzować własnemu dziecku, nawet nie chcę myśleć, co będzie za dziesięć… – nie zdążyłem skończyć, bo Ania włączyła właśnie swoją „syrenę”. To był jej wypróbowany sposób na matkę.
– Auuu! Tata! Co robisz!? – zawył nagle Piotrek. Zagapiłem się i klucz omsknął mi się na jego palec, ale bez przesady, przecież nie złamałem mu ręki!
– Mógłbyś trochę bardziej uważać – pokrzykiwała żona, próbując jednocześnie uspokoić drącą się wniebogłosy Anię.
I już awantura gotowa. Ja chyba z nimi zwariuję. Kochałem ich najbardziej na świecie, ale czasami byli po prostu nie do zniesienia. Mogliśmy jak zwykle pojechać do teściów na wieś i byłby przynajmniej święty spokój. A tak, tylko same kłopoty.
Zaczęło się już w domu. Najpierw był problem z urlopem Marysi. Nagle, na tydzień przed wyjazdem szef oznajmił, że nie da jej wolnego.
– Inspektor pracy zarządził w naszej hurtowni kontrolę – rozłożyła bezradnie ręce. – Bez księgowej się nie obędzie.
Byłem wściekły. Tyle razy jej mówiłem, że pozwala sobą dyrygować jak dziecko.
– Pojedziecie sami – próbowała ratować sytuację żona – a ja, jak tylko będę mogła, dojadę.
– Jedziemy wszyscy albo nikt – uciąłem twardo.
Na szczęście inspekcja nie wykryła żadnych uchybień i w końcu szef Marysi podpisał jej urlop.
Jednak jak nie urok, to… dzieci!
Piotrek, od samego początku nie był zachwycony perspektywą tygodnia ze „staruszkami” i młodszą siostrą. Chciał spędzić majówkę inaczej. Jedna z koleżanek zaprosiła całą klasę na działkę rodziców.
– Nie ma mowy – zaprotestowałem od razu. – Nie uśmiecha mi się zostać przedwcześnie dziadkiem.
– Oj, tato – zaczerwienił się Piotrek.
„Gdyby nie miał nic na sumieniu, to by się nie peszył” – pomyślałem. Wiedziałem coś o tym, sam przecież byłem kiedyś młody. Ale to były inne czasy. Wtedy kończyło się na podglądaniu dziewczyn w szatni, a teraz zwykle kończy się w łóżku. Nasz syn miał szesnaście lat, był może wyrośnięty, ale psychicznie jeszcze zupełnie niedojrzały. Marysia, zazwyczaj bardziej liberalna ode mnie, tym razem też była przeciwna jego pomysłowi.
Mimo naszego sprzeciwu Piotrek nie dawał za wygraną. Truł nam nad głową niemalże do samego wyjazdu. Pierwsza jak zwykle uległa żona.
– Może to jeszcze przemyślimy. Skoro mu tak bardzo zależy…
Piotrek twierdził, że na działce oprócz młodzieży, będą też rodzice Martyny.
– Nic nie wiem o żadnej działce – obwieściła nam przez telefon matka dziewczyny, kiedy do niej zadzwoniłem – Martynka za parę dni leci z nami na Kretę.
Temat był zakończony, a Piotrek obrażony. Nie wiem, czy bardziej na nas czy na Martynę, że wystawiła go do wiatru. Nie zamierzałem drążyć sprawy.
Po Piotrku przyszedł czas na Anię. Dzień przed wyprawą dostała wysypki. Lekarz na izbie przyjęć na szczęście wykluczył ospę, ale właściwie nie wiedział, co dolega naszej córce. Wcale mnie to nie zdziwiło. Na plakietce przypiętej do klapy jego fartucha widniał napis: „Ortopeda”.
Następnego dnia, z samego rana zapisałem więc małą na prywatną wizytę do pediatry. Kosztowała sporo, ale przynajmniej byliśmy pewni, na czym stoimy. Ania dostała pokrzywki.
– To rodzaj uczulenia – tłumaczył doktor. – Nie jest groźne, raczej dokuczliwe.
Przepisał małej leki odczulające i maść do smarowania. Przebąknąłem nieśmiało o wyjeździe nad morze.
– Rozsądnie ze słońcem, ale generalnie nie ma przeciwwskazań – odpowiedział,
a w moim sercu znów zakwitła nadzieja.
Mieliśmy mały poślizg, ale mogliśmy jechać. Niezła brygada – myślałem, obserwując rodzinę pakującą się do samochodu. Żona z podkrążonymi od przepracowania oczami, syn z obrażoną miną, córka cała w krostkach. Nie szkodzi – machnąłem ręką. Ważne, że w komplecie.
Ruszając w trasę liczyłem, że już nic nie zakłóci tego wyjazdu, a tu masz – kapeć. Ledwo ujechaliśmy sto kilometrów od domu. Co jeszcze nam się przydarzy?
Kiedy wreszcie uporaliśmy się z wymianą koła, a potem zjedliśmy płaczem wymuszony przez Anię posiłek, zrobiło się późne popołudnie. Zakładałem, że uda nam się dotrzeć nad morze przed wieczorem, ale teraz to było nierealne.
– Zatrzymamy się na nocleg w jakimś motelu – zarządziłem.
Dzieciaki były uradowane, Marysia – wręcz przeciwnie.
– No coś ty – zaoponowała – i tak już spłukaliśmy się na ten wyjazd.
– Ja stawiam – posłałem jej uśmiech. Zerknęła na mnie zdziwiona.
Zatrzymaliśmy się w niewielkim stylowym zajeździe. Lata świetności dawno miał już za sobą, ale wyglądał sympatycznie, a i ceny były przystępne. Wziąłem oddzielne pokoje dla nas i dla dzieci.
Ania była zachwycona. Pierwszy raz w życiu nocowała w hotelu. Podobały jej się miniaturowe mydełka w firmowych opakowaniach i staroświecki dzwonek na służbę. Piotrek też wyglądał na zadowolonego, zwłaszcza po tym, jak odkrył, że mieli tu telewizję kablową. Za to Marysia nie ustawała w narzekaniach. Uciszyłem ją w końcu pocałunkami.
– Patrzcie, jaki romantyczny – uśmiechnęła się zalotnie i zgasiła nocną lampkę…
Rano bez pośpiechu zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Mieliśmy przed sobą jeszcze kilka godzin jazdy. Pogoda była piękna. Wszyscy byliśmy wypoczęci, zrelaksowani. Czułem, jak codzienne problemy oddalają się z każdym przejechanym kilometrem. Ania śpiewała jakąś przedszkolną piosenkę. Spojrzałem na Marysię i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Nawet, zazwyczaj poważny, Piotrek zaśmiał się pod nosem. „Ten nocleg w zajeździe to był strzał w dziesiątkę” – pomyślałem, patrząc na rozpromienioną twarz żony i wesołe dzieciaki. Nareszcie poczułem, że zaczęła się nasza majówka.
Jeśli i Tobie przytrafiły się podobne przygody przed rodzinnym wyjazdem, albo wycieczką opowiedz nam swoją historię!!!