„Gdy zamieszkała u nas pasierbica, moje dzieci ją odrzuciły. Nic dziwnego, pasowała do rodziny jak wół do karety”

kobieta, która nie lubi pasierbicy fot. iStock by Getty Images, HbrH
„Nie byłam zadowolona, gdy zjawiła się u nas Nel. Żeby jeszcze ta dziewczyna była względnie ogarnięta, ale nie. Tak ot, po prostu sprowadził do domu dziwadło. Chyba nie podejrzewał, że Justynka i Mareczek potraktują ją jak rodzeństwo?”.
/ 29.08.2023 17:30
kobieta, która nie lubi pasierbicy fot. iStock by Getty Images, HbrH

Z Marcinem związałam się pięć lat po rozstaniu z Jarkiem. Choć z tym drugim nigdy nie wzięłam ślubu, mieliśmy dwójkę dzieci. Justynka i Mareczek szybko zaakceptowali mojego nowego partnera i znaleźli z nim wspólny język. Kiedy zostałam jego żoną, moja córeczka miała trzynaście, a synek piętnaście lat. Tworzyliśmy naprawdę zgraną, fajną rodzinę.

Marcin prowadził sieć cukierni, która stale się rozwijała. Ja natomiast zajmowałam się domem i dbałam o to, by mój mąż dobrze się prezentował. Byśmy wszyscy dobrze się prezentowali. Ja przecież byłam jego najwspanialszą ozdobą, a dzieci też zawsze odpowiednio się nosiły i zachowywały.

Robiłam dobrą minę do złej gry

Wiedziałam, że Marcin miał córkę. Na szczęście mieszkała u jego byłej żony i nie musiałam się nią przejmować. Nigdy jej nie widziałam, a gdy mąż namawiał mnie kiedyś na spotkanie, zgrabnie się wymigałam. Co mnie obchodziło jego dziecko? Nie należało do naszej rodziny i tyle. A skoro on chciał je odwiedzać, w porządku. Przecież to i tak nie miało znaczenia.

Po dwóch latach od naszego ślubu mąż oznajmił mi, że zabiera swoją córkę do nas.

– Jak to „zabierasz”? – oburzyłam się. – A jej matka?

Dżesika się wyprowadza – wyjaśnił niechętnie. – Wyjeżdża do Belgii. A Nel nie może przecież zostać sama. Jest w wieku Justyny.

„Jest w wieku Justyny” – wielkie mi rzeczy, pomyślałam wtedy. Jakby nie miała jakichś ciotek czy innych wujków. Dobrze pamiętałam przecież siostrę Marcina, która dorobiła się całej gromadki rozwrzeszczanych bachorów. Na pewno chętnie przyjęłaby tę całą Nel pod swoje skrzydła, razem ze swoim mężusiem.

Dżesika podobno nie chciała niszczyć córce życia. Odrywać od przyjaciół, zmuszać do mieszkania w obcym kraju, wymagać, żeby w parę miesięcy nauczyła się języka. Ja tam jednak swoje wiedziałam. Ta głupia baba chciała jej się tylko pozbyć. Zwietrzyła szansę na wolność i tyle. A Marcin był tak naiwny, że łykał te bajeczki jak młody pelikan.

No ale, co było robić. Mąż byłby jeszcze skłonny się obrazić, że nie chcę pomóc, więc uśmiechnęłam się i zapewniłam, że nasz dom jest dla niej otwarty.

Nel zjawiła się u nas tydzień później. Boże, co to było za dziecko! No w życiu czegoś takiego nie widziałam. Moja Justynka dbała o siebie. Nosiła efektowne sukienki, ładnie dobierała kolory, robiła sobie perfekcyjny makijaż i miała same markowe torebki. A ta? Stała przede mną w powyciąganej bluzie, podartych spodniach i, o zgrozo, trampkach. Całych w długopisowych bazgrołach! Na dodatek żuła gumę. No jak krowa na pastwisku jakaś!

Moje dzieci siedziały wtedy w jadalni, przy stole. Córka przyjrzała jej się z grymasem obrzydzenia, które i tak całkiem nieźle skrywała, a syn przezornie udał bardzo zainteresowanego komórką.

– Witaj w domu, kochanie – powiedziałam z uśmiechem, czując, że Marcin mnie obserwuje. Podeszłam bliżej i ostrożnie ją przytuliłam. – Twój tata tyle mi o tobie opowiadał.

Ta straszna dziewucha nie zdążyła się jeszcze u nas dobrze zadomowić, kiedy mój mąż przyszedł do kuchni po pracy i stanął przede mną ze zbolałą miną. Okazało się, że będzie potrzebny w innym mieście, gdzie właśnie przygotowywano się do otwarcia kilku nowych punktów jego cukierni. Miało go nie być prawie miesiąc.

– Głupio mi, że tak cię z tym zostawiam – mruknął. – No i że zostawiam Nel. Dopiero co się przeprowadziła, a już zostanie sama.

– Nie będzie sama – zaoponowałam, bo dobrze wiedziałam, że to właśnie chciał usłyszeć. Faceci byli tacy nieskomplikowani. – Zaopiekujemy się nią, Marcinku. Nic się nie martw.

Nie obchodziło mnie, co się z nią dzieje

Marcin, uspokojony moimi zapewnieniami, dwa dni później wyjechał. Oczywiście, nie miałam zamiaru skakać nad tym jego dziwolągiem, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Miałam sporo spraw na głowie, a ona przecież nie urodziła się wczoraj. Wiedziała, gdzie jest lodówka, kiedy mamy posiłki i umiała poruszać się po mieście, więc nie uważałam, żebym robiła coś niewłaściwego.

Trzeba jej jednak było przyznać, że przynajmniej się nie narzucała. Siedziała cały czas w swoim pokoju i pojawiała się tylko na obiadach. Nie obchodziło mnie, gdzie jadała śniadania i kolacje. Może robiła je sobie sama, może wpadała do jakichś koleżanek, nie wiem. Tak czy inaczej, wiedziałam, że moje dzieci nawet nie próbowały się z nią dogadać. Kiedy byliśmy razem w jadalni, zachowywały się, jakby w ogóle jej nie było.

Nie przejmowałam się tym. W końcu nie robiły tej dziewczynie żadnych problemów ani nie prowokowały kłótni. Zresztą, jakby jej było źle, to chyba by się poskarżyła. Albo spróbowała znaleźć z nimi wspólny język. A tak, to był po prostu odludek, który nie potrzebował żadnych więzi.

Nie wiedziałam, co ona tam robi całymi dniami. Nie miałam czasu na jakieś jałowe gadki i bawienie się w mamusię, którą dla niej na pewno nie byłam. I nie zamierzałam być. Wolałam pójść na mecz Mareczka i zabrać Justynkę do kosmetyczki. Ta dziewucha to nawet pewnie o kosmetyczce nie słyszała. Skoro nie potrafiła się porządnie ubrać…

Jakoś przetrwaliśmy te cztery tygodnie. Byłam dumna z moich dzieci, że tak dobrze znosiły córkę mojego męża. Ignorowanie okazało się najlepszym pomysłem, bo przynajmniej nie prowadziło do awantur.

Kiedy Marcin wrócił, był pełen entuzjazmu. Zabrał mnie nawet na kolację do najmodniejszej restauracji w mieście. Cóż, dla takich chwil jak ta mogłam się pomęczyć z Nel. Niestety, czar prysł już następnego dnia.

Mój mąż wpadł do domu nieco prędzej niż zwykle, mocno wzburzony.

Wezwali mnie do szkoły – rzucił od progu. – Nel nie było tam od dwóch tygodni!

– Naprawdę? – zdziwiłam się.

Skąd niby miałam wiedzieć, że takie z niej ziółko i będzie urządzać sobie wagary? Justynka nigdy w życiu nie opuściła żadnej lekcji, a Mareczek… Mareczek był sportowcem, więc wiadomo, że czasem zdarzały mu się jakieś wpadki. No ale żeby tak dwa tygodnie z rzędu?

– Wychowawczyni pytała mnie, czy jest chora. – Popatrzył na mnie. – Nie mówiła nic w domu?

– A skąd! – rzuciłam z całą stanowczością, jaką w sobie znalazłam.

Zamiast rodziny wybrał dziwoląga

– Ta nauczycielka twierdzi, że to pewnie przez sytuację w klasie – ciągnął dalej, więc zrobiłam przejętą minę, jakby mnie to cokolwiek interesowało. – Podobno jakieś koleżanki prześladują Nel.

– Prześladują? – uznałam, że to pewnie za duże słowo. Dzieciaki zawsze trochę przesadzały. No a nauczyciele byli tacy łatwowierni…

– Wiesz, dokuczają jej – tłumaczył. – Wyśmiewają, robią jakieś durne uwagi

– No ja tam się w sumie nie dziwię – wtrąciłam. – Ty widziałeś, jak ona wygląda? Może jakby przestała się ubierać jak menel…

– Co? – Marcin był wyraźnie zszokowany.

– No menel – mówiłam dalej. – Te wszystkie bluzy, spodnie, jakby je wyjęła ze śmietnika

– Nie wierzę – przerwał mi. – Ty siebie słyszysz, Amelia? Mówisz o mojej córce!

– Co poradzę, że wyjątkowo ci nie wyszła – spojrzałam na niego ze współczuciem. – Ale nie martw się. Może to nie wina twoich genów, bo ty jesteś przecież uroczy. Pewnie wdała się w mamusię.

Choć wciąż trudno mi w to uwierzyć, zostaliśmy z dziećmi sami. Ten dureń, Marcin, wybrał Nel. Powiedział, że nie może dłużej mieszkać pod jednym dachem z kobietą, która obraża jego dziecko. No tatuś roku się znalazł! Przez trzy lata tylko wpadał do niej w odwiedziny raz na tydzień czy dwa, a teraz była jego kochaną córeczką. Ważniejszą ode mnie. Ważniejszą od Justynki i Mareczka, chociaż dopiero co zarzekał się, że kocha je jak własne!

W dodatku nazwał mnie wstrętną, zadufaną w sobie zołzą. A potem porzucił jak jakiegoś śmiecia. Mam nadzieję, że znajdę jeszcze mężczyznę godnego mojej rodziny, bo nie chciałabym nigdy więcej fundować moim dzieciom takiej traumy, jak teraz.

Czytaj także:
„Traktowałam pasierbicę jak rywalkę i wroga. Chciałam skupić na sobie uwagę jej ojca i prawie doprowadziłam do tragedii”
„Była żona mojego męża zachorowała na raka, na nas spadła opieka nad ich córką. Pasierbica zrobiła nam z życia piekło”
„Pasierbica zgotowała mi piekło. Mój mąż wiecznie ją usprawiedliwiał, a ta modliszka perfidnie nim manipulowała dla kasy”

Redakcja poleca

REKLAMA