Nasza rodzina posiada kawałek ziemi obok lasu już od lat. Kiedy byłam jeszcze dzieckiem, spędzaliśmy tam każde wakacje i wolne dni. W tamtych czasach kompletnie nie interesowało mnie, do kogo należy ten teren czy stojąca na nim drewniana chatka. Dla małej dziewczynki liczyło się tylko jedno – że można tam cudownie spędzać gorące letnie dni. Uwielbiałam zabawy z rodzeństwem i kuzynami, a zabawa była tym fajniejsza, im większa była nasza grupa. Dzieliliśmy się na drużyny, urządzaliśmy wojnę albo graliśmy w chowanego. Do tego skoki z kładki do wody i budowanie tajnych kryjówek w krzakach – to były czasy!
Dobrze nam szło
Kiedyś wszystko układało się świetnie i panowała między nami zgoda, ale wiadomo – każda sielanka musi się kiedyś skończyć. Szczególnie gdy w grę wchodzą finanse. Bywa tak, że niektórzy roszczą sobie prawa do czegoś wyłącznie dlatego, że wcześniej mieli do tego dostęp…
Minęło już dwadzieścia lat od mojego ślubu. Mój mąż Mariusz był właścicielem przedsiębiorstwa specjalizującego się w przeprowadzkach – biznesu rozpoczętego przez jego tatę. W okolicy wszyscy dobrze znali naszą działalność, a klienci byli zadowoleni ze świadczonych usług. Niektórzy tak nam ufali, że korzystali z naszej pomocy przy kolejnych przeprowadzkach! Patrząc na to, jak dobrze nam idzie, postanowiliśmy pójść o krok dalej i poszerzyć działalność o nowe oddziały w innych miejscowościach. W tamtym momencie byliśmy przekonani, że to świetna decyzja.
Argumentowałam, że jako księgowa mogłabym wspierać go w zarządzaniu firmą. W tamtym czasie nasze pociechy były już uczniami podstawówki i nie wymagały całodziennej opieki. Miałam mnóstwo zapału do pracy i chęć rozwoju zawodowego, a budowanie biznesu razem z rodziną wydawało się idealnym rozwiązaniem.
Przez początkowe lata wszystko szło jak po maśle. Nasze oddziały radziły sobie świetnie, a my mieliśmy naprawdę niezłe dochody. Pieniądze nigdy nie były dla mnie problemem. Udało nam się odłożyć całkiem sporo gotówki, którą trzeba było jakoś sensownie zainwestować.
To było wspólne
Wszystko zaczęło się niespodziewanie, kiedy wypłynął temat parceli przy lesie. Moi starsi już rodzice przekazali mi wtedy niezbyt przyjemną wiadomość. Wygląda na to, że będziemy musieli pożegnać się z tym miejscem. Dopiero wtedy dowiedziałam się, że jest ktoś, kto ma do niej prawa – właściciel, o którego istnieniu nie miałam pojęcia…
– Musisz wiedzieć, kochanie, że ten kawałek ziemi nigdy nie był naszą własnością – tłumaczyli. – Należy do naszego krewnego z dalszej rodziny, tego gospodarza z końca wioski, u którego regularnie zaopatrujemy się w mleko. A teraz jego wnuczek planuje się żenić i podobno brakuje mu funduszy na organizację wesela oraz mieszkanie dla młodej pary. W związku z tym postanowił wystawić tę działkę na sprzedaż.
Coś mi się nie zgadzało. Czyli działka jest jego własnością. Ale co w takim razie z chatką? Bo wydawało mi się, że była wspólna.
– Ten domek powstał dzięki wspólnemu wysiłkowi całej rodziny – wyjaśniła mama. – Byłaś pewnie za malutka, żeby to zapamiętać, ale przy budowie pomagali twój tata, wujek Wiesiek i wujek Romek.
– Skoro zbudowaliśmy to razem, może warto się teraz wspólnie zrzucić i wykupić tę działkę? – rzuciłam.
– Niestety, sprawa nie jest taka prosta. Wszyscy narzekają na brak gotówki i wolą odpuścić sobie domek, zamiast dorzucić się do wspólnej inwestycji.
Postanowiliśmy pomóc
Zauważyłam, jak bardzo przygnębieni byli moi rodzice. Nie było wątpliwości, że ten zakątek był ich ulubionym miejscem na ziemi. Ojciec poświęcał mnóstwo energii na utrzymanie tej niewielkiej chatki. To właśnie dlatego zdecydowałam się działać pod wpływem chwili.
– My możemy kupić tę działkę – oznajmiłam bez wahania.
– Naprawdę moglibyście to dla nas zrobić? – rozpromienili się.
Nie były to wtedy jakieś wielkie pieniądze. Co prawda mój kuzyn, widząc jak bardzo zależy nam na tej działce, nieco podbił jej wartość. Ale później dostaliśmy od niego zaproszenie na ślub jego wnuka i świętowaliśmy tam tak fantastycznie, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Mimo że papierowo byłam jedyną właścicielką, miejsce pozostało dostępne dla wszystkich krewnych. Każdy z rodziny dysponował własnym kluczem i choć nieraz zbierało się tam sporo osób naraz, jakoś dawaliśmy radę się pomieścić. Nie brakowało dmuchanych materacy, a dzieciaki rozkładały się do snu w każdym wolnym kąciku na podłodze.
Coraz więcej krewnych zaczęło odwiedzać naszą działkę. Kiedy tata był jeszcze w pełni sił, dbał o wszystko jak trzeba, dzięki czemu chatka wyglądała naprawdę dobrze. Z biegiem czasu jednak jego energia zaczęła spadać – w końcu nie młodniał. Zresztą mama też pilnowała, żeby za dużo nie pracował, zwłaszcza odkąd pojawiły się u niego kłopoty z zawrotami głowy.
Zaczęły się schody
Utrzymanie posiadłości stało się na tyle skomplikowane, że trzeba było wezwać fachowców. Problem w tym, że ktoś musiał się nimi zajmować i pilnować postępu prac. Rodzina nie wyrażała chęci pomocy. Co więcej, słyszałam narzekania, że remonty powodują tylko niepotrzebny rozgardiasz, a obcy ludzie kręcą się po ogrodzie. Podsunięto nawet pomysł, żebym przeniosła wszystkie prace remontowe poza letni sezon.
Prawda jest taka, że kłopoty zazwyczaj przychodzą jeden po drugim. W pewnym momencie zaczęły się trudności w prowadzeniu naszego rodzinnego przedsiębiorstwa. Konkurencyjne biznesy próbowały nas zepchnąć na margines. Dodatkowo sytuację komplikował fakt, że mocny rywal pojawił się też w naszej miejscowości.
Kiedy przyszło do wymiany samochodów służbowych, razem z mężem musieliśmy pierwszy raz w życiu wziąć kredyt na zakup nowego taboru. Regulowanie rat sprawiało nam sporo problemów, a my do późna w nocy głowiliśmy się nad tym, jak zdobyć fundusze na spłatę.
W naszej rodzinie nie brakowało problemów zdrowotnych. Tata przeszedł mniejszy zawał serca i choć nie był on groźny, to musiał przyjmować drogie lekarstwa. Z kolei mama zmagała się z dolegliwościami żołądkowymi, które wymagały nie tylko odpowiednich medykamentów, ale też przestrzegania konkretnej diety. Ze wszystkich sił starałam się wspierać rodziców w kwestiach finansowych.
Zrobiła się awantura
Doszliśmy z Jackiem do wniosku, że możemy pozbyć się działki obok lasu. Starsi rodzice przestali tam przyjeżdżać – przebywanie w tak spartańskich warunkach jest dla nich zbyt uciążliwe ze względu na wiek. My również nie znajdujemy czasu na wakacyjne wyjazdy w to miejsce, a nasze dorosłe córki wolą spędzać czas inaczej – mają własne pasje, przyjaciół i szczerze mówiąc, nigdy nie polubiły tej lokalizacji.
– Fajnie byłoby tam wyprawić jakąś imprezę ze znajomymi – odezwała się młodsza córka. – Problem w tym, że to miejsce ciągle jest zatłoczone. A najgorsze jest to, że kuzyn Tomek, który non stop jest pod wpływem, natychmiast się tam zjawia, gdy tylko dowie się o jakiejkolwiek zabawie!
– Nie będę przecież montować nowych zamków, żeby zablokować dostęp – próbowałam wyjaśnić.
Chwilę później następne auto do przeprowadzek się zepsuło, choć z trudem uzbieraliśmy na nie pieniądze.
– Trzeba to sprzedać! – zdecydowałam.
Natychmiast daliśmy ogłoszenie. Wieść lotem błyskawicy obiegła rodzinę i rozpętało się prawdziwe piekło. Moja komórka rozgrzała się do czerwoności od ciągłych telefonów wzburzonych członków rodziny. Zarzucali mi, że chcę spieniężyć nasz wspólny dobytek, czemu stanowczo się sprzeciwiają. Kiedy próbowałam wyjaśnić, że jako jedyna mam prawo do tej ziemi, co potwierdza papier od notariusza, nikt nie chciał tego słuchać.
Zarzucali nam bezduszność
– Ten domek to nasze wspólne dziedzictwo! – wrzeszczeli do słuchawki. – Nie wolno ci tego robić!
– No to proszę bardzo, bierzcie sobie ten domek i wynoście się z mojego gruntu! – odkrzyknęłam zdenerwowana.
Było mi wszystko jedno, czy ten stary drewniany budynek się zachowa. Kiedy zaczęli mi wypominać, że jestem okrutna i niszczę rodzinne relacje, odbierając im miejsce do relaksu, zaproponowałam proste rozwiązanie – niech się wszyscy dołożą do zakupu. Moglibyśmy wtedy wpisać całą rodzinę do dokumentów u notariusza.
– Nie damy ci nawet grosza! – darli się jeden przez drugiego. – Należy nam się prawo do przyjazdów, bo tak było od zawsze!
Krew się we mnie gotowała, gdy słuchałam ich wymówek. Żaden z nich nawet grosza nie dołożył do napraw. Postanowiłam, że się nie dam zmanipulować! Koniec z rolą bankomatu dla innych.
– Opcja jest jedna: sprzedajemy ziemię temu, kto da dobrą cenę. Jak się im to nie spodoba, mogą sprawę ciągnąć po sądach – powiedziałam stanowczo do męża.
Prawnik wyjaśnił mi podczas konsultacji, że domek znajdujący się na działce stanowi moją własność, zgodnie z zasadą, według której wszystkie obiekty postawione na terenie należącym do danej osoby są jej własnością. Mam prawo sfinalizować sprzedaż zarówno gruntu, jak i stojącego na nim domku. W przypadku, gdy rodzina będzie chciała otrzymać jakąś rekompensatę finansową, to na nich spoczywa obowiązek wykazania, że bezpodstawnie się wzbogaciłam.
Korzystali z niej za darmo
– Co mi tam ich próby udowadniania czegokolwiek – stwierdziłam. – A nawet gdyby im się to udało, to przecież możemy ich po prostu spłacić.
Staram się zachować zimną krew w tym wszystkim, ale szczerze mówiąc – nie jest to łatwe. Zawsze stroniłam od konfliktów, a moi bliscy kompletnie nie potrafią prowadzić normalnego dialogu i zbywają wszystko, co mam do powiedzenia.
– Wywierają na nas presję, żeby nic się nie zmieniało! Chcą sobie swobodnie korzystać z naszego domku letniskowego i działki, ale rachunki zostawiają nam – wyżalałam się przed Mariuszem.
– Kochanie, postępujemy słusznie – starał się złagodzić moje obawy. – To był tylko kwestia czasu, kiedy będziemy musieli wprowadzić nowe reguły. W końcu musieliśmy postawić granice.
– Masz rację… – wypuściłam powietrze ze świstem.
Aż serce boli, że pewnie będę musiała procesować się z osobami, z którymi kiedyś spędzałam beztroskie chwile przy kawie i wspinaczce na drzewa. Ale co mogę zrobić? Nie będę dłużej pozwalać na to, żeby ktoś robił ze mnie ofiarę. Kupiec jest już gotowy, więc do końca miesiąca działka zmieni właściciela! Kiedy przyjdzie wiosna, moi bliscy będą zmuszeni znaleźć sobie nowy kąt do odpoczynku.
Agnieszka, 42 lata
Czytaj także:
„Nie wiedziałam, dlaczego w ogrodzie znajduje się mała kapliczka. Historię odnalazłam w starym dzienniku babci”
„Przygarnęłam córkę z rodziną i to był wielki błąd. 24 godziny spędzam w kuchni, by wykarmić wszystkie gęby”
„Partnerka myślała, że wrobi mnie w ojcostwo dziecka z romansu. Nie spodziewała się jednak, jakiego asa mam w rękawie”