Dziwaczka

Lubiłam słuchać pani Haliny. Miała tyle ciekawych rzeczy do powiedzenia, nawet jeśli czasem zachowywała się dziwnie.
/ 06.04.2007 09:37
O pani Halinie wiedziałam tylko tyle, że jest wykształcona, wesoła, lubi kawę i papierosy. I jeszcze, że jest jakaś dziwna, jakby nie z tej rzeczywistości.

No bo, czy ktoś normalny wita nieznajomego niezależnie od pogody słowami:„Jak to miło się spotkać w taki wspaniały dzień!”. Ale ta inność pani Haliny była nieszkodliwa, a nawet zabawna. Pewnie dlatego tolerowano ją w naszym małym miasteczku. Często wpadała do nas do domu. Mama zaparzała jej kawę, chwilę pogadała.
– Pani Halinko, przepraszam, ale mam trochę roboty – mówiła potem bez ceregieli. Pani Halina się nie obrażała i można było być pewnym, że za parę dni znów się pojawi. Kiedyś przyszła, gdy nie było rodziców. Przedstawiła się, podała mi rękę. Miałam wtedy 15 lat i potraktowana tak poważnie, czułam się wyróżniona. Dziś wiem, że nie był ważny mój wiek, tylko to, że chciałam jej słuchać. Wpadała potem często i nawet jeśli mama była w domu, pani Halina kierowała się prosto do mojego pokoju. Z rozdziawioną buzią słuchałam jej monologów o życiu, książkach, o poezji. Czasami opowiadała też fantastyczne historie z pogranicza baśni i groteski. Może właśnie dlatego nazywano ją dziwaczką? Uwielbiałam te jej opowieści. I kiedy tylko widziałam ją przez okno skręcającą w naszą uliczkę, biegłam do kuchni parzyć kawę.
– Zdradzę ci mój sekret – powiedziała kiedyś poważnie. I wyjęła z torebki małą gumową laleczkę ubraną w ręcznie uszyte ubranko.
– To jest moja córeczka. Gdy jestem smutna, to tylko na nią spojrzę i już...

Zobaczyłam w jej oczach łzy
„Rzeczywiście, trochę dziwna, ta pani Halina” – pomyślałam wtedy. A ona szybko schowała lalkę, jakby zawstydzona tym wyznaniem, i wybiegła w pośpiechu z domu. Pani Halina i smutek! To się nie mieściło w głowie. Przez chwilę pomyślałam, że może wcale nie jest taka zadowolona ze swego życia, ale nie zaprzątałam sobie tym głowy. Zwłaszcza, że czekał mnie wyjazd na obóz. Nie było mnie trzy tygodnie. Kiedy wróciłam zaczęła się szkoła i dopiero po jakimś czasie zapytałam mamę:
– Co się dzieje z panią Haliną? Dawno do nas nie zaglądała.
– No tak, przecież ty nic nie wiesz. To dziwne, ale ona nagle zniknęła – powiedziała mama.

To było naprawdę dziwne
Jak to zniknęła?! Tak bez pożegnania? W miasteczku huczało od plotek i domysłów. Podobno zażyła zbyt dużą dawkę leków nasennych i leżała gdzieś w szpitalu, ale nikt nie potrafił powiedzieć, w którym. Znaleźli się i tacy, którzy widzieli ją zdrową i całą w innym mieście. Nagle wszyscy zaczęli opowiadać, jaka to była mądra, dobra i dzielna kobieta. To wtedy usłyszałam jej prawdziwą historię. W czasie wojny miała narzeczonego, była zakochana. Młodzi postanowili się pobrać. Wyznaczyli termin ślubu, suknia była gotowa. Na dwa tygodnie przed zakończeniem wojny, jej ukochany wszedł na minę, która wzięła się nie wiadomo skąd. Niedługo potem Halina urodziła martwe dziecko. Nie pozbierała się już po tej tragedii, uciekła w świat fantazji. I nagle okazało się, że wszyscy w miasteczku, znając ją, tak naprawdę nic o niej nie wiedzieli. Jak żyje, kto ją pielęgnuje w chorobie, jak spędza święta. Ja też nie wiedziałam...
Dziś jestem dorosłą kobietą, matką dzieciom. Ale chciałabym cofnąć czas do momentu naszego ostatniego spotkania. Bo kiedy w pośpiechu chowała gumową laleczkę, nie zdążyłam jej powiedzieć, jak bardzo potrzebowałam naszych rozmów o życiu. Ani jak wiele mnie nauczyła, ile dała radości. Wciąż jeszcze czekam, że wpadnie roześmiana jak zwykle, od progu, pytając czy mam kawę. A ja wtedy odpowiem:
– Nie mogłam się pani doczekać, pani Halinko. Jak to miło się spotkać w taki wspaniały dzień!

Auorka: Ewa Z., lat 35, urzędniczka

Redakcja poleca

REKLAMA