Moje życie jest uporządkowane, przewidywalne i, co najważniejsze, pod moją pełną kontrolą. Praca, dom, zakupy, gotowanie – wszystko ma swój czas i miejsce. Nie przepadam za wyjazdami, szczególnie takimi, które organizuje ktoś inny. Właśnie dlatego, kiedy moje dzieci z entuzjazmem wręczyły mi i mojej siostrze Renacie bilety na pielgrzymkę do Włoch, od razu wiedziałam, że nie ma mowy. Kto zajmie się domem? Jak ogarnę pracę po powrocie? A poza tym – pielgrzymka? Przecież to nie dla mnie.
Nie chciałam jechać
Renata natomiast od razu zaczęła piszczeć z radości. Uściskała dzieciaki, zachwycała się pomysłem i obiecywała, że to będzie wspaniała przygoda. Ja jedynie zacisnęłam usta.
– To cudowny prezent – powiedziała, spoglądając na mnie znacząco. – Jadźka, musimy jechać.
– Nie musimy – odparłam chłodno. – Poza tym świetnie się będziesz bawić sama.
Dzieci próbowały mnie przekonać. Argumentowały, że odrobina odpoczynku mi się przyda, że podróże kształcą, że będę żałować, jeśli nie pojadę. A ja tylko kręciłam głową. Nie, nie, nie. Renata nie naciskała, ale widziałam, że czeka na moment, kiedy zostaniemy same. I faktycznie, ledwo zamknęły się za dziećmi drzwi, usiadła naprzeciw mnie z założonymi rękami.
– Ty tak na serio?
– A jak myślisz?
– Myślę, że się boisz.
– Głupoty gadasz.
– Boisz się oderwać się od tej swojej rutyny.
– Bo nie każdy jest taki spontaniczny jak ty – ucięłam rozmowę, ale temat nie dawał mi spokoju.
Podjęłam decyzję
W dniu wyjazdu Renata milczała na temat pielgrzymki. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam:
– Na pewno jedziesz?
– Oczywiście, że tak.
– Sama?
– A co mam zrobić? Dzieci się tak napracowały nad tym wyjazdem…
To był moment, w którym podjęłam decyzję. Rzuciłam się do szafy, zaczęłam wrzucać ubrania do walizki, z trudem łapiąc oddech. Dotarłam na lotnisko na ostatnią chwilę, biegnąc przez terminal z walizką w ręce. Renata stała z bagażem u nogi i wyrazem zaskoczenia na twarzy.
– To ty jedziesz?
Najpierw patrzyłyśmy na siebie w osłupieniu, a potem wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Na to wygląda.
Nie mogłam uwierzyć, że oto stoję na lotnisku, gotowa na podróż, którą jeszcze wczoraj wydawała mi się absurdem. Ale było już za późno na odwrót.
Poczułam ekscytację
Lot okazał się pierwszą niespodzianką. Gdy stewardesa wskazała nam nasze miejsca, spojrzałyśmy na siebie ze zdziwieniem – siedzenia były w środku rzędu, ściśnięte między obcymi ludźmi. Renata natychmiast zaczęła rozmowę z siedzącym obok niej panem o siwych skroniach, który okazał się emerytowanym nauczycielem historii. Ja za to trafiłam na kobietę, która przez cały czas rozwiązywała krzyżówki i pociągała nosem.
„Przynajmniej się nie rozgada” – pomyślałam z ulgą, ale Renata już się pochylała przez siedzenie.
– Jadźka, wiesz, że w średniowieczu pielgrzymki były o wiele bardziej niebezpieczne niż dzisiaj? No i że…
– Cicho, Renata – syknęłam, ale nie byłam zła. Wbrew sobie poczułam ekscytację.
Pierwsze dni pielgrzymki były intensywne. Poranne msze, zwiedzanie zabytków, długie spacery po rzymskich uliczkach. Byłam przekonana, że będę się męczyć, ale ku mojemu zdziwieniu zaczęłam dostrzegać w tym coś przyjemnego. Może to fakt, że nie musiałam się martwić o gotowanie, sprzątanie i pilnowanie harmonogramu? A może towarzystwo Renaty, która była zachwycona wszystkim, od zapachu kawy na placu Świętego Piotra po odgłos kroków na kocich łbach?
Zbliżyłyśmy się
Wieczorami, zamiast kłaść się spać jak porządne kobiety w średnim wieku, siedziałyśmy na balkonie naszego małego pensjonatu i wspominałyśmy dawne czasy.
– Kiedy ostatni raz spędziłyśmy tyle czasu we dwie? – zapytała Renata, popijając wino, które kupiła od włoskiego sprzedawcy na rogu.
– Pewnie jak miałyśmy po dwadzieścia lat – westchnęłam.
– A pamiętasz, jak uciekłyśmy wtedy z domu na koncert?
Zaśmiałam się.
– I jak tata nas znalazł, bo ciocia Stefania wszystko wygadała?
– To były czasy.
Renata spojrzała na mnie uważnie.
– Ty się rozluźniasz, Jadźka.
– Wcale nie.
– Oj, daj spokój. Nawet nie marudzisz, że nie masz kontroli nad planem dnia.
Wzruszyłam ramionami, ale w duchu przyznałam jej rację. Może dzieci faktycznie miały rację, wysyłając mnie na ten wyjazd. Może czasem dobrze jest puścić stery i zobaczyć, gdzie mnie poniesie.
Wszystko zrozumiałam
Kolejne dni mijały szybciej, niż się spodziewałam. Codziennie budził mnie zapach kawy i gwar włoskich ulic. Renata wciąż była pełna entuzjazmu – zachwycała się wszystkim, od fontann po krzywe uliczki. Ja początkowo trzymałam dystans, ale zaczynałam dostrzegać, że coś się we mnie zmienia.
Największy przełom nastąpił przy grobie świętego Piotra. Stałyśmy w ciszy, każda pogrążona we własnych myślach. Wtedy szepnęłam:
– Wiesz, Renata, całe życie miałam wrażenie, że bez mojej kontroli wszystko się zawali.
Spojrzała na mnie uważnie.
– A teraz?
– Teraz… pierwszy raz czuję, że mogę odpuścić.
Uśmiechnęła się i chwyciła mnie za rękę.
– Może to nie nasza ostatnia podróż?
Nie odpowiedziałam, ale w głowie już kiełkowała mi myśl, że może świat wcale nie jest taki straszny, kiedy nie trzyma się go w garści.
Coś się zmieniło
Powrót do domu był inny, niż się spodziewałam. Dzieci patrzyły na mnie zaskoczone, kiedy zamiast narzekać, opowiadałam anegdoty. Renata, jakby nigdy nic, zaczęła planować kolejną podróż.
– Co ty na to, Jadźka? Portugalia?
Westchnęłam teatralnie.
– Chyba nie mam wyjścia, co?
Minęło kilka miesięcy. Wróciłam do codzienności, ale coś było inaczej. Już nie denerwowałam się, kiedy rzeczy nie szły zgodnie z planem. Nawet złamana rączka od czajnika nie wyprowadziła mnie z równowagi.
Renata dzwoniła co tydzień.
– No i co, Jadźka? Masz już paszport pod ręką?
– Ty się nigdy nie zmienisz – przewróciłam oczami, ale w duchu czułam ciepło.
Dzieci zauważyły zmianę.
– Mamo, ty się uśmiechasz częściej niż zwykle.
A potem, któregoś dnia, sama zadzwoniłam do siostry.
– Ta Portugalia to nie taki głupi pomysł.
Krótka cisza, a potem krzyk radości.
– Wiedziałam!
I nagle zrozumiałam, że to nie wyjazdy były problemem. Tylko ja sama, przez lata zamknięta w rutynie. Teraz było inaczej. Bo pierwszy raz czułam, że życie naprawdę się dzieje.
Jadwiga, 60 lat
Czytaj także:
„Gdy ja uganiam się za dziećmi, mąż wychodzi z kolegami. Później ma pretensje, że wyglądam jak fleja”
„Po 5 latach mieszkania z teściami osiągnęłam kres wytrzymałości. Mąż dostał ultimatum – albo oni znikną, albo ja”
„Żona rzuciła mnie na stare lata, więc postawiłem na sobie krzyżyk. Na emeryturze wypada już tylko myśleć o cmentarzu”