„Doniosłam na złodzieja i damskiego boksera, a on postanowił się zemścić. Na szczęście uratował mnie przystojny policjant”

kobieta, którą śledzi prześladowca fot. iStock by Getty Images, PeopleImages
„Kiedy zjawiłam się na komendzie, nasza rozmowa nie była tak do końca służbowa. Owszem, zapisywał to, co miałam do powiedzenia, co chwilę zbaczaliśmy jednak na tematy prywatne. Czułam, że tak jak ja chciałby, abyśmy spotkali się w innych okolicznościach. A jednak nie zaproponował mi wtedy wspólnej kawy”.
/ 12.04.2023 22:00
kobieta, którą śledzi prześladowca fot. iStock by Getty Images, PeopleImages

Cios padł niespodziewanie, ale zanim powalił mnie na ziemię, zdążyłam jeszcze zauważyć, kto go zadał. I zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Dobrze znałam te małe wredne oczka dzikiego zwierzęcia, ten zacięty wyraz twarzy. I wiedziałam, że nie mogę liczyć na litość tego człowieka. Nienawidził mnie szczerze… Jednak w najśmielszych przypuszczeniach nie sądziłabym, że może się posunąć do zaatakowania mnie. Byłam naiwna, uważałam, że chroni mnie mój zawód. Śmieszne…

Nie jestem przecież funkcjonariuszem służb mundurowych, więc za napad na mnie nie ma specjalnie wysokiej kary. A przecież podobnie jak policja czy straż miejska, ja także mam do czynienia z patologicznymi przypadkami: alkoholikami, narkomanami, złodziejami…

Pracuję w ośrodku pomocy społecznej, i to w najgorszej dzielnicy Krakowa – Nowej Hucie. Tam, gdzie czasami aż strach się zapuścić w ciągu dnia, a co dopiero w nocy. Mam pod opieką kilkanaście rodzin, z czego prawie wszystkie żyją na granicy ubóstwa, bo nawet jeśli pracuje jedno z małżonków, to drugie i tak wszystko przepija. To niestety typowe wśród moich podopiecznych. W rodzinie pani Agnieszki nie jest inaczej. Ma czwórkę dzieci, a ostatnio zauważyłam, że znowu jest w ciąży.

– Pani Agnieszko, naprawdę? – przyznam, że byłam tym zaskoczona, i spojrzałam na nią z wyrzutem.

Przecież chyba zdaje sobie sprawę z tego, że już teraz z trudem udaje jej się utrzymać czworo maluchów. Nieraz musiałam jej przypominać, że jeśli jej dzieci będą chodziły głodne czy zaniedbane, to będziemy zmuszeni zabrać je do domu dziecka.

– No, ale co ja na to poradzę, że mojemu chłopu się chce? – wzruszyła tylko ramionami. – A przecież pani wie, że on niczego nie założy…

Zawsze czułam się głupio, kiedy pani Agnieszka była tak bezpośrednia, chociaż nie jestem już dzieckiem, a i ona nie jest dużo starsza ode mnie.

Pracowała, ale mąż zabierał jej pieniądze

Mam niecałe trzydzieści lat, a ona tylko pięć lat więcej. Jesteśmy więc w podobnym wieku. Nikt by w to jednak nie uwierzył, patrząc na nas obie, tak bardzo była zniszczona przez trudne życie. Wyszła za mąż za normalnego ponoć faceta i z wielkiej miłości. Przynajmniej tak twierdziła. Zarzekała się, że jej mąż przed ślubem wcale nie pił. Za to po ślubie, kiedy zaszła w pierwszą ciążę…

– Wiedział już, że może sobie na wszystko pozwolić, bo od niego nie odejdę – mówiła. – Zaczęły się libacje, wyzwiska, potem bicie. Wreszcie stracił pracę i poszło z górki.

Pamiętam, że kiedy pani Agnieszka mi o tym opowiadała, jej głos był całkiem beznamiętny, martwy, jakby pogodziła się ze swoim losem.

– Nie może się pani poddawać! Trzeba walczyć z przeciwnościami… – tłumaczyłam jej, ale wiedziałam, że te argumenty jej nie przekonują.

Moja podopieczna pracowała wprawdzie jako sprzątaczka w supermarkecie, zarabiała jednak grosze, a i tak mąż większość z tych pieniędzy zabierał. Potrafił wynieść z domu nie tylko gotówkę, ale i rozmaite rzeczy, które jego zdaniem nie były potrzebne, a on mógł je sprzedać. Do „niepotrzebnych” przedmiotów należały przede wszystkim te, których używały dzieci i pani Agnieszka. Nigdy nie zapomnę, jak wyniósł na bazar i sprzedał łóżeczko najmłodszej córeczki, twierdząc, że przecież bachor może spać w wózku.

Za to jego rzeczy były święte! I tak, kiedy ostatnim razem pojawiłam się w ich domu, w salonie pysznił się wielki telewizor plazmowy.

– Pani Agnieszko, pani mi mówi, że nie ma pieniędzy na jedzenie dla dzieci i przychodzi pani po zapomogę, a tutaj proszę, taki zakup! – zaczęłam robić jej wyrzuty, bo myślałam, że to ona wydała pieniądze na telewizor.

– Ależ skąd! To nie mój, to Andrzeja – zaznaczyła wystraszona, że cofnę jej zapomogę. – Nie wiem, skąd to przytargał, ale postawił i dzieciom nie pozwala się do niego zbliżyć!

– Powinna pani sprzedać ten telewizor i kupić dzieciom porządne jedzenie. – stwierdziłam z mocą.

– Chyba by mnie zabił! – krzyknęła. – A poza tym nie wiem, czy to przypadkiem nie kradzione

„No pewnie! Przecież to oczywiste!” – westchnęłam w duchu.

Cały czas zapominałam, że życie tych ludzi nie przypomina mojego życia, i to co dla mnie jest nie do pomyślenia, u nich jest normalne.

W każdym razie wtedy w mojej głowie zrodził się pewien plan. Przypomniałam sobie, że czasami w domu moich podopiecznych pojawiały się różne luksusowe przedmioty, które szybko znikały. Czyżby pan Andrzej przechowywał złodziejskie fanty? „Może warto to sprawdzić? Może trzeba zawiadomić policję?” – przebiegło mi przez głowę. Gdyby tego drania zapuszkowano, chociażby tylko na kilka miesięcy, to cała rodzina by odetchnęła.

Oczami wyobraźni zobaczyłam, co mogłoby się stać. Pomyślałam, że może dałoby się wreszcie namówić panią Agnieszkę na to, aby zostawiła tego faceta raz na zawsze. Na początku pewnie musiałaby przenieść się do domu samotnej matki, ale potem być może dostałaby mieszkanie socjalne dla siebie i maluchów. Na pewno nie byłoby gorsze od tego, w którym teraz mieszkali. Wilgotne, ciemne, bez ciepłej wody w kranie. Za każdym razem, gdy u niej byłam, wydawało mi się, że grzyb na ścianie się powiększa…

Od toksycznych ludzi należy się odcinać…

Wiedziałam, że pani Agnieszka bardzo się stara, żeby mieszkanie choć trochę przypominało normalny dom. Kocyki dzieci były zawsze czyste, nad łóżeczkami zawiesiła ich wesołe rysunki, ale przecież nie mogła nic poradzić na to, że jej mąż w alkoholowym szale tłukł i niszczył wszystko, co wpadło mu w ręce.

„Tak, pora z tym skończyć!” – podjęłam decyzję, i jeszcze tego samego dnia, tuż po wizycie u pani Agnieszki, poszłam na komendę. Znali mnie tam już, bo niejeden raz byli wzywani do moich podopiecznych. Zdarzało się także, że dzwonili do nas, abyśmy na przykład zajęli się dziećmi, bo właśnie zabierali do izby wytrzeźwień pijanych rodziców.

Tamtego policjanta, który przyjął ode mnie zgłoszenie, widziałam jednak po raz pierwszy w życiu. „Pewnie jest tutaj nowy…” – przebiegło mi przez głowę. Podobał mi się, sprawiał wrażenie kompetentnego i opanowanego. Wysłuchał mnie cierpliwie.

– Będziemy informować panią na bieżąco o naszych działaniach – zapewnił mnie, gdy złożyłam zeznanie.

Okazało się, że miałam rację! Telewizor był kradziony, w mieszkaniu Agnieszki i Andrzeja znaleziono także kilka innych fantów. Mąż pani Agnieszki został natychmiast aresztowany i przewieziony na komendę. Byłam z siebie zadowolona. Wiedziałam, że miał już wcześniej wyrok za włamania w zawieszeniu, więc teraz czekała go realna odsiadka. Oczywiście nie przyznałam się mojej podopiecznej, że to ja zadenuncjowałam jej męża i byłam pewna, że niczego się nie domyśla.

Już w kilka dni po tym jak go zabrali, zobaczyłam zmiany w jej zachowaniu. Zrobiła się spokojniejsza, częściej się uśmiechała, a na stole w dużym pokoju stały świeże kwiaty. Wprawdzie wstawiła je do słoika po kiszonych ogórkach, które pewnie wcześniej stanowiły zakąskę pod wódkę dla jej męża, ale były!

– Dostałam od znajomej z ogródka – powiedziała mi pani Agnieszka, wyraźnie zadowolona. – Mówię pani, jak wiem, że stary nie wróci i nie będzie się awanturował, to od razu czuję się bezpieczniejsza.

– Widzi pani, mówiłam, że od toksycznych ludzi należy się odcinać… – oznajmiłam, i od razu zaczęłam ją namawiać, by zmieniła swoje życie.

Bo przecież to idealny moment na to, by wnieść sprawę o rozwód i zacząć wszystko od nowa. I już zawsze mieć taki spokój. Niestety, wciąż nie wydawała się przekonana. W mojej pracy nauczyłam się ważnej rzeczy – ofiary przemocy często trwają w swojej beznadziejnej sytuacji, bo zwyczajnie nie potrafią inaczej.

Wychodząc od pani Agnieszki, spotkałam na schodach tego samego policjanta, który rozmawiał ze mną na komendzie. Szedł zebrać od niej zeznania. Nie wzywali jej na posterunek ze względu na dzieci.

– Miło panią widzieć! – ucieszył się na mój widok, a i mnie mocniej zabiło serce. – Wpadnie pani do nas, muszę jeszcze dopytać panią o kilka rzeczy.

– Oczywiście – starałam się zachować służbowy ton, ale trudno mi było ukryć radość z tego, że znów go widzę.

Wiedziałam, że ma na imię Marcin, i od jakiegoś czasu to imię budziło we mnie cieplejsze uczucia.

Może uda mi się ją namówić na rozwód

Kiedy zjawiłam się na komendzie, nasza rozmowa nie była tak do końca służbowa. Owszem, zapisywał to, co miałam do powiedzenia, co chwilę zbaczaliśmy jednak na tematy prywatne. Czułam, że tak jak ja chciałby, abyśmy spotkali się w innych okolicznościach. A jednak nie zaproponował mi wtedy wspólnej kawy…

„Spokojnie, mamy jeszcze czas. Przecież widzę, że ja także mu się podobam! – myślałam, wychodząc z komendy, zaraz jednak dopadły mnie wątpliwości. Nic o nim nie wiem… Może jest żonaty”.

Przyznam, że myśli o Marcinie zaprzątały moją głowę na równi z tymi, które poświęcałam pani Agnieszce. Naprawdę bardzo chciałam, aby ta kobieta odetchnęła, bo moim zdaniem zasługiwała na lepsze życie. Była dobrą matką i jestem pewna, że gdyby tylko natrafiła na porządnego człowieka, a nie takiego drania jak ten Andrzej, to potrafiłaby stworzyć z nim szczęśliwą rodzinę. Miałam nadzieję, że w końcu uda mi się namówić ją na rozwód, dzięki któremu otworzą się przed nią nowe możliwości.

Kilka dni później podczas wizyty poinformowałam ją o możliwości zamieszkania w domu samotnej matki.

– Ale po co? Mnie jest tutaj dobrze! – upierała się. – Przyzwyczaiłam się. Dlaczego mam się wynieść?

Posprzątane mieszkanie faktycznie wyglądało o wiele lepiej, ale przecież kiedyś ten jej mąż, drań, wróci – i wtedy powinna być jak najdalej stąd.

„Jeszcze zdążę ją przekonać” – myślałam, ale myliłam się… Wiadomość o tym, że pan Andrzej został zwolniony z aresztu spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Przyszłam jak zwykle we wtorek do pani Agnieszki i… zastałam ją z rozciętymi ustami i pokiereszowaną twarzą. Pod lewym okiem miała straszliwego siniaka i wyraźnie kulała na lewą nogę. Dzieci były przerażone i chowały się po kątach, zamiast biec do mnie wesoło.

– Co się stało? – byłam przerażona.

Mąż wrócił… – odparła.

Nie powiedziała nic więcej. Nie musiała. Wszystko było jasne.

„Ale jakim cudem go wypuścili? – zachodziłam w głowę. – Przecież Marcin powiedział, że facet posiedzi. Czyżby tak bardzo się pomylił?”.

Jeszcze nigdy się tak nie bałam!

Kiedy wychodziłam od pani Agnieszki, czułam niepokój nie tylko o nią. Zastanawiałam się, czy pan Andrzej wie, że to ja doniosłam na niego. Czy mógł się tego od kogoś dowiedzieć? Szłam do domu zamyślona i pewnie dlatego go nie zauważyłam. Dopiero cios, który trafił prosto w moją głowę, uświadomił mi, że ten człowiek musiał od jakiegoś czasu iść tuż za mną. A może czaił się w krzakach pod moim domem? W każdym razie był tam i zamierzał mnie dopaść, zemścić się. Jeszcze nigdy tak się nie bałam!

Kiedy traciłam przytomność, przemknęło mi przez głowę, że być może już się nie ocknę, że ten drań jest gotów mnie wykończyć, a na pewno nieźle pokiereszować i nikt oraz nic mu w tym nie przeszkodzi. Znajdowałam się bowiem w ciemnej osiedlowej uliczce, wokół nie było żywej duszy, a poza tym zapadał zmrok. Na szczęście się pomyliłam. Znalazł się ktoś, kto stanął w mojej obronie. Pewien mężczyzna, który czekał na mnie przed klatką schodową. Marcin. Mój wybawiciel… Nie wiem, co by się stało, gdyby nie on…

Później opowiadał, że zobaczył mnie już z daleka i na mój widok mocniej zabiło mu serce, a potem… zamarło, gdy rozpoznał napastnika.

– Wiedziałem, że go zwolniono i chciałem cię ostrzec. Podobno podczas jego aresztowania popełnione zostały jakieś błędy proceduralne i komendant nie miał wyjścia. Dzwoniłem do ciebie, ale włączała mi się ciągle poczta głosowa…

Siadła mi bateria – przyznałam.

– I bardzo dobrze, bo inaczej nie poszedłbym pod twój dom, a tak na coś się przydałem… – stwierdził, obrzucając mnie ciepłym spojrzeniem.

Nawet nie chcę myśleć o tym, co by się stało, gdyby nie on! Mogłabym już przecież nie żyć… Nie mam pojęcia, jak mąż Agnieszki dowiedział się, że to ja na niego doniosłam, może się domyślił… Popełnił jednak zasadniczy błąd, bowiem kiedy Marcin próbował go ode mnie odciągnąć, rzucił się na niego z nożem. Za napaść na policjanta posiedzi teraz parę lat! A Agnieszka i dzieci będą wreszcie bezpieczni. 

Czytaj także:
„Kiedyś on uratował mnie z opresji, dziś ja pomagam mu odbić się od dna. Los kazał nam czekać na siebie 15 lat”
„Kochanka narzeczonego oznajmiła mi, że jest z nim w ciąży i spotykają się od lat. Uratował mnie przystojny sąsiad”
„Od śmierci uratowała mnie miłość. Pogodziłem się z losem, gdy na mojej drodze pojawił się prawdziwy anioł”

Redakcja poleca

REKLAMA