„Córka nie rozumie, że nie chcę zajmować się wnukami. Muszę myśleć o sobie”

Babcia nie chce zajmować się wnukami fot. Adobe Stock
Kocham swoje wnuki, ale nie mogę tak dłużej. Córka powinna wziąć odpowiedzialność za swoje nadpobudliwe dzieci.
/ 18.02.2021 09:46
Babcia nie chce zajmować się wnukami fot. Adobe Stock

Gdy próbowałam tłumaczyć córce, że nie nadaję się na opiekunkę dziecka, które nieustannie wpada na niebezpieczne pomysły, mówiła, że histeryzuję i instruowała mnie, co mam robić:

– Wystarczy, mamo, że będziesz tylko patrzeć, co Jasiek robi, a nic złego się nikomu nie stanie – zapewniała.

Kocham wnuki, ale już postanowiłam: więcej się nimi sama zajmować nie będę. Ostatnie wydarzenia kosztowały mnie mnóstwo nerwów i kilka nieprzespanych nocy, dlatego powiedziałam koniec.

Jeszcze dziś się trzęsę na wspomnienie tamtego piątku

Jasiek z Wiktorią mieli zostać u mnie na noc. Córka i zięć poszli do teatru, a potem na jakieś przyjęcie. Właśnie stamtąd ich ściągnęłam. Kazałam im natychmiast wracać i zabrać dzieci do domu, bo ja nie mogę ręczyć za ich zdrowie i bezpieczeństwo.

– Ale przecież są cali i zdrowi, nic się w końcu nie stało, prawda, mamo? – Karola nie chciała psuć sobie wieczoru. Uparłam się. Nie ma dnia, żeby Jasiek czegoś nie przeskrobał. Przyjechali po jedenastej. Córka obrażona, jakbym to ja jej zrobiła krzywdę. Zięć próbował mnie uspokoić, dał mi nawet jakieś tabletki, ale kiedy wreszcie wszyscy wyszli z mojego mieszkania, wciąż czułam, że serce mi wali.

Do rana nie położyłam się do łóżka, wiedziałam, że i tak nie zasnę. Już wcześniej zdarzały się sytuacje, kiedy bałam się, że mój wnuk zrobi sobie, siostrze albo jeszcze komu innemu krzywdę. Jasiek jest bardzo pobudliwy, żywiołowy. Podobno nie stwierdzono u niego ADHD, ale chłopak ma takie pomysły, że niemal każdego dnia wpada w jakieś tarapaty.

Kilka tygodni temu omal nie wzniecił pożaru w domu córki. Bawił się z kolegą z sąsiedztwa w dzikusów i podpalali własnoręcznie zrobione pochodnie. Jasiek rzucił za kolegą płonący patyk owinięty kuchenną ścierką. Chłopiec właśnie uciekał przed wnukiem i skrył się w salonie za zasłoną. Oczywiście tkanina natychmiast zajęła się ogniem.

Syn sąsiadów miał wiele szczęścia, że w tym momencie do salonu zajrzał zięć. Nie chcę nawet myśleć, jakie ten chłopiec mógł odnieść obrażenia i co by się stało, gdyby Jacek nie zareagował błyskawicznie. Zerwał zasłonę, wyrywając jednocześnie ze ściany karnisz, i rzucił płonącą tkaninę na taras.

Kilka dni po tamtej historii Jasiek wszedł na dach, bo mu się latawiec o komin zaczepił… Zawsze wiedziałam, że muszę mieć oczy dookoła głowy, kiedy Jasiek zostaje u mnie. A zwłaszcza kiedy są oboje z Wiktorią. Wnuk strasznie lubi dręczyć siostrę, więc trzeba być ciągle czujnym. No ale wiadomo, że człowiek nie może być w kilku miejscach naraz.

Szykowałam dzieciom kolację i już miałam ich wołać do kuchni, kiedy Wika zaczęła wrzeszczeć jak opętana. Weszłam do stołowego zobaczyć, co się dzieje i zamarłam. Moja wnuczka stała na parapecie w otwartym na oścież oknie i wychylała się na zewnątrz, jakby chciała skoczyć. Płakała za zabawką, którą chwilę wcześniej jej brat wyrzucił przez okno. To była Sabina, ukochana lalka Wiktorii, za którą mała skoczyłaby w ogień. Teraz była bliska, żeby rzucić się z piątego piętra.

Czułam, że zaciska mi się gardło, byłam bliska omdlenia. Nie mogłam wydusić z siebie głosu. Może i dobrze się stało, bo zamiast krzyknąć na wnuczkę, żeby natychmiast zeszła z parapetu, po prostu podeszłam do niej i chwyciłam za rękę. Wika ma zaledwie cztery lata i jestem pewna, że zupełnie nie zdawała sobie sprawy z grożącego jej w tamtym momencie niebezpieczeństwa. Wystarczyła chwila nieuwagi, a zachwiałaby się i jak nic spadła na chodnik!

Byłoby po dziecku…

Udało mi się sprowadzić wnuczkę na podłogę, jakimś nadludzkim wysiłkiem zamknęłam okno i, nadal trzymając Wikę za rękę, opadłam na kanapę. Zaczęłam dyszeć. Dzieci patrzyły na mnie przerażone, a ja nie mogłam złapać tchu. Trwałam w takim stanie chyba ze dwie minuty. Wreszcie udało mi się nabrać do płuc powietrza i wycharczałam do Jaśka, żeby podał mi telefon. Wybrałam numer córki. Nie odpowiadała. Jak się potem okazało, miała wyłączoną komórkę, bo trwał spektakl.

W ogóle o tym nie pomyślałam w tamtej chwili, tylko raz po raz próbowałam się do niej dodzwonić. Potem chciałam zaalarmować zięcia. Bez skutku.

Córka nie rozumie, że chodzi mi tylko o dobro dzieci

Jasiek, który ma siedem lat i od roku chodzi do szkoły, chyba zrozumiał, że strasznie narozrabiał, bo zaczął płakać. Przywarł do mnie i przeprosił za to, że wyrzucił siostrze lalkę. Powoli uspokoiłam się. Kazałam dzieciom zjeść kolację i czekałam, aż córka oddzwoni. Kiedy wreszcie się odezwała po godzinie, opowiedziałam, co się stało i kazałam wracać po dzieci. Wtedy usłyszałam, że jak zwykle histeryzuję, bo nic się przecież nie stało.

– A gdyby teraz twoja córka leżała tam na dole, na chodniku, martwa? Co byś mi powiedziała – spytałam jej?

Nie doczekałam się odpowiedzi. Karola nie odzywa się do mnie od tamtego wieczoru. Jacek dzwoni codziennie i pyta, jak się czuję. Zięć chyba rozumie mnie lepiej niż córka. Jestem odpowiedzialna i mam wyobraźnię. Nie nadaję się na opiekunkę psotnego siedmiolatka. Jestem już zbyt powolna i nie taka sprawna jak kiedyś. Są sytuacje, w których nikt nie zastąpi rodziców. Dlaczego Karola nie potrafi tego zrozumieć?

Więcej prawdziwych historii:
„Marcin ukrywał przed żoną kochankę i syna. Dowiedziała się, bo... przez przypadek wysłał jej sms-a o alimentach”
„Urodziłam w wieku 17 lat. Moi rodzice latami kłamali, że dziecko zmarło, bo nie chcieli wychowywać bękarta”
„Myślałam, ze mnie kocha. On wykorzystał moją naiwność w najgorszy możliwy sposób. Straciłam wszystko...”

Redakcja poleca

REKLAMA