„Ciotka zrobiła ze mnie chłopca na posyłki. Jędza wie, że ma mnie w garści, bo w szufladzie jej biurka leży testament”

mężczyzna, który czeka na spadek fot. Adobe Stock, Paolese
„Za kilka minut miały zjawić się dzieci, a ja – zamiast zająć się nimi, organizować im gry, które sam wymyśliłem – mam jechać na drugi koniec miasta po ciotkę! Pewnie będę jeszcze musiał poczekać na autobus, potem zawiozę ją na Mokotów, po drodze wstąpimy do spożywczego, wniosę walizki na drugie piętro… Kiedy wrócę do domu, będzie już po przyjęciu”.
/ 27.02.2023 22:00
mężczyzna, który czeka na spadek fot. Adobe Stock, Paolese

W sobotę wypadały urodziny naszej córeczki, z tej okazji postanowiliśmy zorganizować w domu kinderbal. Miały przyjść dzieci przyjaciół i dwie koleżanki Martynki z przedszkola. Pawełek, nasz pierwszoklasista, zaprosił też swojego najlepszego kolegę. Ostatecznie w zabawie miało uczestniczyć ośmioro szkrabów w wieku od 4 do 7 lat. Zapowiadał się pracowity wieczór, ale cieszyłem się, że spędzę go z dziećmi. Ostatnio praca pochłaniała mnie w takim stopniu, że nawet w weekendy szedłem do biura. Miałem z tego powodu wyrzuty sumienia wobec żony, na którą spadały wszystkie obowiązki domowe, ale najbardziej szkoda mi było Martynki i Pawła. Dzieciaki po prostu tęskniły za mną.

– Tatuś też się pomaluje tak jak ja? – zapytała w wieczór poprzedzający imprezę córeczka.

Tata będzie klaunem, kochanie – przypomniała małej Marta. – Ma już specjalny strój i buzię też mu pomalujemy!

Martynka była w siódmym niebie, gdy następnego dnia, tuż przed przyjściem gości, żona kończyła dzieło na mojej twarzy.

– Teraz tylko brakuje, żeby ktoś przyszedł z niespodziewaną wizytą! – śmiała się.

Dzisiaj nie mogę, nie mam czasu!

Nikt dorosły nie przyszedł, ale zadzwoniła moja ciocia.

– Grzesiu, wiesz, wracam jednak dzisiaj – oznajmiła, jak to ona, bez wstępów. – Udało mi się kupić bilet na popołudniowy autobus z Ciechocinka. Odbierzesz mnie z Zachodniego – zaordynowała. – Powinnam tam dotrzeć około wpół do siódmej!

Zatkało mnie.

– Dzisiaj? – upewniłem się. – Miała ciocia przyjechać jutro, porannym autobusem…

– Przyjeżdżam dziś, tak było mi wygodniej. Dla ciebie to chyba żadna różnica, jest weekend, masz wolne, prawda?

– Ale… – próbowałem protestować, zanim jednak wydusiłem jakąkolwiek sensowną odpowiedź, podeszła żona i wyjęła mi z ręki telefon.

– Dzień dobry, ciociu, tu Marta. Grzesiek nie może po ciebie przyjechać, bo zaraz przychodzą goście Martynki i musimy się zająć tą całą czeredą dzieciaków. Weź, ciociu, taksówkę, a my ci zwrócimy pieniądze, dobrze? – zaproponowała rezolutnie.

Po chwili jednak jej twarz przybrała inny wyraz. Po jej minie zorientowałem się, że ciotki takie rozwiązanie nie satysfakcjonuje.

– No tak, rozumiem, do widzenia – Marta rozłączyła się i z wściekłością wcisnęła mi z powrotem telefon. – Ciotka stanowczo żąda, żebyś pojechał po nią na dworzec, zajął się bagażami, bo ona nie ma zamiaru pertraktować z taksówkarzem, żeby wnosił jej rzeczy na drugie piętro! – to mówiąc, odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni.

Dłuższą chwilę stałem bez ruchu. Martynka i Pawełek przyglądali mi się, nie bardzo rozumiejąc sytuację. Wziąłem telefon i zamknąłem się w łazience. 

Dochodziła piąta. Za kilka minut w naszych progach miały zjawić się dzieci, a ja – zamiast zająć się nimi, organizować im gry, które sam wymyśliłem – mam jechać na drugi koniec miasta po ciotkę! Pewnie będę jeszcze musiał poczekać na ten cholerny autobus, potem zawiozę ją na Mokotów, po drodze jeszcze pewnie wstąpimy do jakiegoś spożywczego, bo jak znam życie, ciocia na pewno o czymś zapomniała, dyktując mi listę zakupów przez telefon.

Jak dobrze pójdzie, na miejscu będziemy kwadrans po ósmej. Wniosę jej walizkę do windy i pojedziemy na drugie piętro… Potem pożegnam się i kiedy wrócę do domu, dzieci będą się właśnie rozchodzić do swoich domów. Może któreś trzeba będzie odprowadzić… Ta wizja po prostu mnie osłabiła.

Już od kilku lat spełniam życzenia siostry ojca bez mrugnięcia okiem. Dlaczego?

Pewnego dnia pojechałem do ciotki, żeby jej wynieść jakieś rzeczy do piwnicy. Pamiętam, że prosiła mnie o to kilka razy, jednak długo nie mogłem się zebrać. Dzieciaki były malutkie i stale jakaś grypa albo inne kłopoty sprawiały, że odkładałem wizytę na Mokotowie. Kiedy w końcu udało mi się wykroić dość czasu, żeby się wywiązać z danej obietnicy, okazało się, że chodzi nie tylko o wyniesienie starych walizek i chodnika.

Zaraz, zaraz... czy ona mnie szantażuje?

– No to teraz chodź do łazienki. Zamontujesz mi nowy wieszak na pranie – padła komenda, a ja zaniemówiłem.

– Trzeba zdjąć stary, narzędzia są w schowku – dalej wyliczała niczym niezrażona ciocia. – Nie jestem pewna, czy otwory wypadną w tym samym miejscu, ale mam wiertarkę, kołki, to zamontujesz, a dziury zagipsujesz. No i potem ostrożnie zamalujesz ślady. To wszystko. Chcesz herbaty? – zapytała, idąc do kuchni.

Wtedy odzyskałem mowę:

– Wolałbym kawę, ale wiesz, ciociu… W łazience zejdzie mi dużo czasu, może nawet ze dwie godziny, a ja dzisiaj nie mogę zostać u ciebie tak długo – spojrzałem na nią z nadzieją.

– Grzegorzu – ciotka zaczęła poważnym tonem – ja już mam 72 lata i nie będę skakać po drabinach. Kiedyś sama wkręcałam kołki, naprawiałam zamki. Zresztą pamiętasz, że zawsze byłam zaradna. Teraz nie poradzę sobie sama, więc to chyba logiczne, że proszę ciebie, własnego bratanka, zresztą jedynego krewnego, prawda?

– Prawda, ciociu, ale na dziś miałem inne plany. Przyjadę tu innego dnia i zrobię, co trzeba, ale nie teraz. Już jest późno i muszę wracać do domu – próbowałem się wykręcić.

Padałem z nóg po całym dniu w pracy i perspektywa spędzenia jeszcze kilku godzin poza domem po prostu mnie przerażała.

– No, nie wiem, mój drogi. Ja bym się na twoim miejscu zastanowiła. Przecież wiesz, że gdy umrę, to wszystko będzie twoje – ciotka machnęła ręką, pokazując swoje mieszkanie. Testament jest w szufladzie biurka… Zresztą, zdaje mi się, że już kiedyś ci o tym wspominałam.

Nie pamiętałem, żebym kiedykolwiek był informowany o testamencie cioci Zofii, jednak teraz to nie miało najmniejszego znaczenia. Sytuacja była idiotyczna. Nigdy przedtem nie zastanawiałem się nad majątkiem ciotki i nigdy mnie nie obchodziło, co się z nim stanie po jej śmierci. Wiedziałem o istnieniu innych dalekich kuzynów, którzy prawdopodobnie upomnieliby się o schedę po bezdzietnej staruszce, jednak ten tekst o testamencie zrozumiałem jako swego rodzaju szantaż.

Dotąd wszelką pomoc traktowałem jako swój obowiązek: byłem rzeczywiście jedynym bliskim jej człowiekiem. Zdarzało się, że gdy chorowała, bywałem u niej codziennie, dowoziłem zakupy, często też gorące posiłki, które dla ciotki gotowała Marta…

Przestała od nas odbierać telefony

Widać jednak, że staruszka chciała mieć jakąś gwarancję, i uznała, że powiadomienie mnie o testamencie spełni to zadanie.

– Dobrze, ciociu. Zamontuję ci ten wieszak, o ile będę potrafił. Nie zrobię tego jednak ze względu na… ten papier, o którym mówiłaś – chyba wyczuła lekką wściekłość w moim głosie, lecz nie skomentowała.

– Już parzę kawę.

Kiedy wróciłem do domu, zbliżała się północ. Nie wspomniałem Marcie o rozmowie z ciotką. Moja żona zaproponowała tylko, żeby w przyszłości do takich zadań wynajmować naszego sąsiada, pana Kazia, złotą rączkę.

– Sami mu zapłacimy, a ty nie stracisz tyle czasu!

Od tamtej pory nie byłem wzywany do napraw, za to odwozić i przywozić ciocię musiałem wiele razy, zazwyczaj w chwilach, kiedy było mi to zupełnie nie na rękę. Nigdy jednak nie odmówiłem… I czułem się z tym podle.

Już miałem zmywać kolorowy makijaż z twarzy, gdy nagle podjąłem męską decyzję.

– Ciociu, nie przyjadę po ciebie. Chcę zostać z dziećmi. Już zamawiam taksówkę i poproszę, żeby kierowca wniósł ci bagaż. Pieniądze oddam ci w poniedziałek, zaraz po pracy. I jeszcze jedno: zakupy są w lodówce – pożegnałem się i rozłączyłem.

Urodziny Martynki udały się wspaniale, ja jednak mimo wszystko miałem kiepski humor.

W niedzielę i poniedziałek ciotka Zofia nie odbierała od nas telefonów. Dopiero po kilku dniach zadzwoniła, prosząc, bym jak najpilniej przywiózł jej zgrzewkę wody mineralnej.

– Oczywiście, najszybciej, jak będę mógł – powiedziałem.

Czytaj także:
„Wszyscy rzucili się na spadek po ojcu jak pazerne hieny. Nie chciałem brać udziału w tej farsie, a i tak zarobiłem najwięcej”
„Rodzeństwo nie odzywa się do mnie, bo zgarnąłem spadek po cioci. Uważają, że im się należy, choć ciocię mieli w nosie”
„Moje dzieci i wnuki to banda sępów, nie zasłużyli na spadek po mnie. Ale ja mam już spadkobiercę. Za chwilę się urodzi”

Redakcja poleca

REKLAMA