„Z Arturem miałem opijać urodziny, a skończyło się na flaszce nad jego grobem. Gdy zmarł pojąłem, że nie mam po co żyć”

Mężczyzna, który stracił przyjeciela fot. Adobe Stock, hedgehog94
„Nagadałem mu wtedy, oj, nagadałem. Nie mogłem darować, że mnie opuścił. Czułem się oszukany i okropnie zraniony”.
/ 07.01.2022 07:19
Mężczyzna, który stracił przyjeciela fot. Adobe Stock, hedgehog94

To miała być nasza wielka wspólna bibka, moja i Artura. I co? Skończyło się na flaszce wódki, którą wypiłem samotnie, stojąc przy jego grobie. Jestem starym kawalerem ze wszystkimi nawykami tego stanu. Wprawdzie miałem kiedyś żonę, ale było to dawno temu i trwało bardzo krótko.

Gdy minęło pierwsze zauroczenie, oboje doszliśmy do wniosku, że nic nas właściwie nie łączy, że ślub to była pomyłka. Rozstaliśmy się bez pretensji, wzajemnych oskarżeń i żalów. Ona potem wyszła jeszcze raz za mąż, urodziła dzieci. A ja? No cóż… Miewałem przelotne miłostki, lecz nie związałem się na stałe z żadną kobietą. Obawiałem się łączących się z tym obowiązków i uzależnień.

Choć byłem sam, nigdy nie czułem się samotny

Miałem blisko siebie kilku znajomych, z którymi zawsze mogłem miło spędzić czas. Najważniejszym z nich był Artur. Poznaliśmy się na pierwszym roku studiów i bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język. Z czasem nasza znajomość przerodziła się w prawdziwą, męską przyjaźń.

Mieliśmy wspólne zainteresowania, więc spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. Nie było dnia, żebyśmy się nie spotkali choć na moment. Po to, żeby przegadać ważne sprawy lub po prostu się pośmiać. Nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy Artur stanął na ślubnym kobiercu.

Jego Beatce początkowo nie podobała się nasza zażyłość, ale w końcu się z nią pogodziła. Chyba dotarło do niej, że mój przyjaciel prędzej się z nią rozwiedzie, niż zrezygnuje ze znajomości ze mną. Z upływem lat przyzwyczaiła się do mnie, a nawet mnie polubiła. Nie dąsała się już, gdy zamykaliśmy się na kilka godzin w garażu, jechaliśmy na ryby, na żagle na zalew lub gdy wyskakiwaliśmy do pubu na piwko. Śmiała się tylko, że jesteśmy jak bracia syjamscy, którzy nie mogą bez siebie żyć.

Wtedy nie zastanawiałem się nad tymi słowami. Aż do tamtego tragicznego dnia. To było późnym popołudniem. Skończyłem pracę i poszedłem na parking. Spieszyłem się, bo za pół godziny miałem spotkać się z Arturem. Chcieliśmy omówić szczegóły naszej imprezy urodzinowej.

Był starszy ode mnie zaledwie o dwa tygodnie, więc ustaliśmy, że razem urządzimy wielką fetę z okazji sześćdziesiątki. Usadowiłem się w samochodzie i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Już miałem ruszyć, gdy zadzwonił telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. Beata. 

– Artur nie żyje! – załkała.

– Co?! Co ty mówisz? To niemożliwe! – wykrztusiłem.

– Miał zawał… W pracy… Pogotowie zabrało go do szpitala, ale lekarze nie zdołali mu pomóc… – rozszlochała się jeszcze bardziej i się rozłączyła. 

Byłem w szoku. Nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem. Przecież dwa tygodnie wcześniej chwalił się, że był u lekarza. Doktor mówił, że ma świetne wyniki badań, że jest zdrów jak ryba… No i co, tak nagle zachorował? Przecież to niemożliwe! Siedziałem więc w samochodzie i wyobrażałam sobie, że to tylko zły sen. Że zaraz się obudzę i wrócę do rzeczywistości. Pojadę na spotkanie z Arturem i opowiem mu o koszmarze, który mi się przyśnił. I razem będziemy się śmiać do rozpuku.

Ale choć mrugałem oczami, szczypałem się w rękę, straszliwy sen nie mijał. Powoli zaczęło do mnie docierać, że mój przyjaciel naprawdę nie żyje. Jestem twardym facetem, lecz rozpłakałem się wtedy jak małe dziecko.

Beacie jest łatwiej, ona ma dzieci, całą rodzinę…

Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Patrzę w lustro i widzę zmęczonego, ponurego faceta bez chęci do życia, z rozpaczą w oczach. Bo choć bardzo się staram, nie potrafię się pozbierać po śmierci Artura. Brakuje mi naszych rozmów, spotkań. Czuję się samotny, opuszczony. Na nic nie mam ochoty, nic mnie nie cieszy.

Siedzę w domu i gapię się bezmyślnie w telewizor. Kiedyś już bym wyskoczył z Arturem do baru na grzane piwko lub namówił go na wyjazd w weekend na narty. A teraz chcę, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju.

Pamiętam, jak w dniu tych fatalnych sześćdziesiątych urodzin znajomi dzwonili i składali mi życzenia. Zamiast podziękować, posłałem ich do wszystkich diabłów. Przecież nie tak miałem świętować!

Planowałem wielką imprezę wspólnie z Arturem. Chcieliśmy zaprosić z setkę gości. A skończyło się na butelce wódki wypitej samotnie nad jego grobem. Nagadałem mu wtedy, oj, nagadałem. Nie mogłem darować, że mnie opuścił. Byłem tak wściekły, że aż rozbiłem pustą flaszkę o pomnik. Szkło rozprysło się z hukiem. Dobrze, że w pobliżu nie było żadnych ludzi, bo pewnie wezwaliby policję.

Mobilizuję się właściwie tylko wtedy, gdy mam pójść do pracy. Golę się, myję, ubieram… Staram się udawać, że wszystko jest w porządku, angażować w to, co robię, ale przychodzi mi to z coraz większym trudem.

Myślę w duchu: po co się człowieku starasz?

Przecież to nie ma sensu. Po co harować, snuć plany na przyszłość, skoro jutro można wylądować w grobie. Ogarnia mnie wtedy takie zniechęcenie, że odkładam robotę na bok. Szef już to zauważył. Ostatnio powiedział, że jak się nie ogarnę, to poszuka na moje miejsce kogoś innego.

W pierwszej chwili się przeraziłem, bo w moim wieku trudno jest zaczynać wszystko od nowa. Ale potem znowu ogarnęło mnie zniechęcenie. Pomyślałem, że niech robi, co chce, że mam to gdzieś. Kilka dni temu wpadła do mnie Beata. Gdy zobaczyła, w jakim jestem stanie, potwornie się zdenerwowała. Krzyczała, że jej też jest bardzo ciężko, że potwornie tęskni za mężem. A mimo to nie użala się całymi dniami nad sobą, tylko walczy.

No tak, ale ona ma dzieci, rodzinę. Ma dla kogo żyć, o kim myśleć. A ja jestem sam… Najgorsze jest to, że nie mam z kim nawet pogadać o swoich uczuciach. Mój jedyny przyjaciel przecież nie żyje. Nie może mnie wysłuchać, doradzić.

Czytaj także:
„Zmarnowałam pół życia na usługiwaniu mężowi i dzieciom. Zbuntowałam się, dopiero teraz patrzą na mnie z szacunkiem”
„Po kilku latach małżeństwa wygląd i tak nie ma znaczenia. Ważne, żeby chłop miał uprane, ugotowane i uprasowane”
„Mój mąż był bogaczem, ale i tyranem. Wolę być biedną i samotną matką niż zastraszaną ofiarą”

Redakcja poleca

REKLAMA