„Chciałam oszczędzić córce cierpienia, dlatego trzymałam ją pod kloszem. Przeze mnie rówieśnicy nie dawali jej żyć”

nastolatka fot. JGI/Jamie Grill
„Moim celem było chronić córkę przed złem. Ale zamiast jej pomagać, tylko ściągnęłam na nią pasmo nieszczęść. Najpierw odseparowałam ją od rówieśników, przez co uważali ją za dziwaka. A później sprawiłam, że przypięto jej łatkę kapusia”.
/ 05.05.2024 11:15
nastolatka fot. JGI/Jamie Grill

Od niemowlęcia wydawała mi się krucha, jakby była z porcelany. Całe życie starałam się chronić ją przed okrutną i rzeczywistością. I chyba właśnie dlatego wszystko poszło nie tak, jak powinno.

Doskonale pamiętam moment, gdy w szpitalnej sali spoglądałam na twarzyczkę mojej maleńkiej, nowo narodzonej córuni. Wzruszenie chwytało mnie za serce, a w głowie kłębiły się myśli przepełnione bezgraniczną miłością. W duchu przyrzekłam sobie wtedy, że dołożę wszelkich starań, by uchronić ten mały cud przed okrucieństwem współczesnego świata.

Nie miała żadnych przyjaciół

– Ona jest taka spokojna – zdumiewał się mój małżonek. – Pozostałe maluchy wydzierają się wniebogłosy, a nasza Joasia w ogóle nie płacze.

– Cieszcie się tym! – roześmiała się moja mama. – Skoro teraz taka z niej grzeczna dziewczynka, to i potem będzie tak samo.

Trafiła w sedno. Z upływem czasu Joasia dorastała, a my nie mieliśmy z nią w zasadzie żadnych problemów wychowawczych. Była bardzo grzeczną i ułożoną panienką. Otrzymywaliśmy od nauczycieli mnóstwo pochwał dotyczących jej zachowania. Osiągała świetne wyniki w nauce i wobec każdego była uprzejma. Nigdy nie dotarły do mnie żadne negatywne opinie na jej temat.

– Państwa córka to prawdziwy skarb – zwykła mawiać nasza sąsiadka. – Zawsze się przywita i zamieni kilku słów. Niedawno nawet pomogła mi zanieść do mieszkania zakupy.

Radość rozpierała moje serce, kiedy patrzyłam na Asię. Moje koleżanki nieustannie skarżyły się na swoje pociechy. Współczułam im, choć skrycie cieszyłam się, że moja córka tak bardzo odbiega od reszty dzieciaków. One potrafiły wrzeszczeć do rodziców, że ich nie znoszą, nawet na zatłoczonej ulicy. Byłam przekonana, że to moja ogromna zasługa i efekt dobrego wychowania.

– No i jak tam w szkole, skarbie? – zagadywałam Asię, kiedy tylko przekroczyła próg domu po lekcjach.

– Wszystko okej, mamuś – odpowiadała z promiennym uśmiechem i relacjonowała mi przebieg dnia.

Rozmawiałyśmy o różnych rzeczach związanych ze szkołą – stopniach, kartkówkach czy pracach domowych. Sporo dyskutowałyśmy również o historii, którą Asia bardzo się interesowała. Ale nigdy nie napomknęła ani słowem o jakichkolwiek przyjaciółkach. Mój mąż Kazimierz był tym nieco zaskoczony.

– Nie wydaje ci się dziwne, że Asia nigdzie nie wychodzi? Ciągle tylko ślęczy nad tymi podręcznikami.

– I całe szczęście – odpowiedziałam. – A co, chciałbyś, żeby się włóczyła po osiedlu?

Nie chodzi o to, że jej zakazywałam. To znaczy jak była mała faktycznie tak robiłam, ale tylko dlatego, że się o nią troszczyłam. Ciągle miałam w głowie czarne scenariusze – że wbiegnie pod jadący samochód albo że uprowadzi ją jakiś porywacz. Mama ciągle mi truła, żebym chociaż pozwoliła jej się pobawić na osiedlowym placu zabaw. Twierdziła, że będę miała na nią oko z okna. Ale gdyby ktoś chciał ją skrzywdzić, to i tak nie mogłabym na czas zainterweniować. A mała była taka naiwna i ufna. Wierzyła, że na świecie nie ma złych ludzi…

Wyglądała jak po solidnej bójce

Teraz jednak, kiedy moja córeczka ma prawie szesnaście lat, ucieszyłabym się, jakby czasami umówiła się na spotkanie z rówieśnicą. Ona jednak nie woli siedzieć w domu i czytać.

Ostatnio zauważyłam, że moja córka zachowuje się trochę inaczej niż zwykle. Zawsze, kiedy wracała ze szkoły, dokładnie opowiadała mi, co się działo na zajęciach. Tym razem jednak rzuciła tylko krótkie powitanie i od razu poszła do swojego pokoju. To było do niej niepodobne. Zaniepokojona tą sytuacją podeszłam do drzwi i zapukałam ostrożnie.

– Skarbie, czy coś się stało? – zapytałam, zaglądając do środka.

– Nie, mamo, wszystko gra – odpowiedziała, ale jej głos brzmiał jakoś dziwnie, zupełnie jakby ledwo powstrzymywała łzy.

Weszłam do jej pokoju, a ona błyskawicznie odwróciła twarz w przeciwnym kierunku.

– Kochanie, popatrz na mnie – zwróciłam się do niej łagodnie, a Joasia bez entuzjazmu, ale posłusznie to zrobiła.

Kiedy zobaczyłam jej twarz, przeżyłam prawdziwy wstrząs. Oczy miała opuchnięte i zaczerwienione od łez, a pod jednym z nich widniał ogromny siniec w kolorze fioletowozielonym. Zauważyłam też ślady zakrzepłej krwi w okolicach jej noska.

– Na litość boską! Co ci się stało? – wykrzyknęłam, ściskając ją z całej siły w objęciach.

Asia za nic w świecie nie chciała puścić pary z ust. Namawianie, błaganie, a nawet straszenie na nic się zdały. Miałam wrażenie, że ktoś rzucił na nią zaklęcie. Kompletnie nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić w tej sytuacji!

Zawahałam się, ale ostatecznie sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer do jej wychowawczyni. Opowiedziałam jej o wszystkim, ale ona również nie była w stanie nic mi wyjaśnić. Powiedziała tylko, że nie dostrzegła niczego niepokojącego ani dzisiaj, ani wcześniej. Zadeklarowała jedynie, że porozmawia ze szkolnym psychologiem i od tej pory będzie baczniej przyglądać się poczynaniom swojej prymuski. Kiedy Kazimierz wrócił do domu po skończonej robocie, od razu mu zakomunikowałam:

– Joasia wróciła z lekcji z limem pod okiem. Nie chciała mi powiedzieć, co się wydarzyło.

Mój mąż pracuje jako lekarz. Kiedy jest w pracy, nie wolno mu przeszkadzać, dlatego nie zadzwoniłam wcześniej, żeby mu o tym powiedzieć. Po rozmowie stwierdziliśmy zgodnie, że najwięcej o sprawach dziewcząt w tym wieku wiedzą ich równolatki. Najrozsądniej byłoby wypytać jakąś jej kumpelę. Problem w tym, że nie wiedzieliśmy, czy nasza pociecha w ogóle ma jakichś znajomych.

– Kojarzysz, jak kiedyś mówiła coś o Kamili, z którą dzieli ławkę w klasie? – zapytałam męża.

Mamo, dlaczego to zrobiłaś?!

Udało mi się zdobyć numer telefonu koleżanki Joasi od jej wychowawczyni... Kamila była dość zakłopotana. Miałam wrażenie, że wie, co się stało, ale nie jest pewna, czy może nam powiedzieć. Nie odpuszczałam jednak i dociekałam dalej.

– Chodzi o Marlenę i Dominikę – w końcu wyznała. – One od jakiegoś czasu dręczą Asię, ale wczoraj przebrały miarę…

– Jak to od jakiegoś czasu? – byłam przerażona, bo córka w ogóle się nie skarżyła.

– No… tak naprawdę odkąd zaczęłyśmy liceum – dodała Kamila. – Nabijają się z niej, przezywają… no i zdarza się, że któraś z nich uderzy Asię, tak jak dziś. Ale błagam, niech pani nikomu nie mówi, że wie to ode mnie!

Kompletnie mnie zamurowało. Jakim cudem do tego doszło? Czemu moja córka nic mi nie powiedziała? Myślałam, że między nami nie ma żadnych tajemnic… Sekundę później poczułam, jak wzbiera we mnie złość. Nikt nie będzie bezkarnie krzywdził mojego maleństwa! Żadne rozpuszczone dziewuchy nie podniosą ręki na moją kruszynkę!

Z miejsca sięgnęłam po komórkę i ponownie skontaktowałam się z nauczycielką, by powiadomić ją o całej sytuacji. Następnie wykonałam serię telefonów do rodziców tych panienek, które znęcały się nad moim dzieckiem. Zagroziłam im rozprawą sądową, ośrodkiem wychowawczym i wszelkimi możliwymi konsekwencjami, jeśli nie uporają się z zachowaniem swoich pociech. Rozpętałam istną nawałnicę. Małżonek usiłował mnie powstrzymać.

– Opanuj się, bo tylko pogorszysz sytuację Asi – przekonywał.

– Chyba ci rozum odebrało – warknęłam. – Przecież ja walczę w jej obronie!

Prawdę mówiąc niedługo później słowa Kazimierza znalazły potwierdzenie w rzeczywistości. Niedługo później Asia wparowała do mieszkania, wściekła jak osa. Jej twarz pokrywał szkarłatny rumieniec złości, a spojrzenie miotało błyskawice. Dotychczas nie zdarzyło mi się oglądać jej w podobnym stanie. Moja drobniutka, bezradna córeczka zamieniła się w istną furię.

– Dlaczego to zrobiłaś?! – wykrzyknęła, ledwo przekroczywszy próg. – Rozgadałaś to wszystkim dookoła!

– Skarbie, o czym ty mówisz? – zapytałam zdezorientowana jej słowami.

– Nie udawaj, że nie wiesz! – ryknęła. – Wypaplałaś, że Marlena i Dominika znęcają się nade mną! Nauczyciele i ich starzy już o wszystkim wiedzą!

– No i co, nie mam racji, Asiu? W ten sposób już nikt cię nie skrzywdzi…

– Nic nie rozumiesz! – weszła mi w słowo. – W szkole zawsze miałam kiepsko! Jako samotnik i kujon nie miałam łatwo, bo nie zgadzałaś się, żebym gdziekolwiek wychodziła, liczyła się tylko nauka. Ale dotąd nie było aż tak fatalnie. Co jakiś czas obrywałam, nic poza tym… A teraz w ich oczach jestem kapusiem i moje życie stanie się koszmarem! I to wszystko przez ciebie!

Gdy skończyła mówić, zalana łzami uciekła do swojego pokoju, a ja stałam, oniemiała.

Żyłam w iluzji

Przez moment byłam kompletnie zbita z tropu, nie bardzo pojmując, co zaszło. Nagle zjawił się Kazimierz. Położył mi rękę na ramieniu i powiedział:

– Przecież cię ostrzegałem. Młodzież funkcjonuje według własnych reguł.

Czułam się totalnie rozbita. Moim jedynym celem było chronić córkę przed wszelkim złem tego świata. Ale teraz, po tylu latach, uświadomiłam sobie, że zamiast jej pomagać, tylko ściągnęłam na nią pasmo nieszczęść. Najpierw odseparowałam ją od rówieśników, przez co uważali ją za jakiegoś dziwaka. A później sprawiłam, że przypięto jej łatkę kapusia. Nigdy nie chciałam, żeby tak to się potoczyło.
Usiadłam wyczerpana na kanapie i zalałam się łzami.

– Daj spokój, Krysiu. – Kazik starał się mnie pocieszyć. – A może ja z nią pogadam? Co o tym sądzisz

Przytaknęłam, wycierając załzawione oczy, podczas gdy on zapukał do pokoju Asi.

– Chyba wpadłem na pomysł, jak ci pomóc. Mogę wejść do środka? – zapytał, przekraczając próg.

Po upływie pół godziny opuścił pokój, a na jego ustach gościł szeroki uśmiech.

– Zapiszemy ją do innej szkoły – oznajmił. – W nowym otoczeniu zyska szansę, aby świeżo zbudować relacje z rówieśnikami.

– Tylko… – próbowałam zaprotestować, jednak nie dał mi dojść do słowa:

– Joasi spodobał się ten pomysł. Zresztą od dłuższego czasu sama o tym myślała.

Nie sądziłam, że przez te wszystkie lata żyłam w takiej w iluzji. Byłam przekonana, że doskonale znam własne dziecko. Wydawało mi się, że moja pociecha tryska radością, a ja sprawdzam się w roli rodzicielki. Dziś wiem, że za mało uwagi poświęcałam córce i nie zastanawiałam się nad jej potrzebami. Chciałam zaspokoić tylko własne wyobrażenia o byciu doskonałą matką.

Krystyna, 57 lat

Czytaj także:
„Dla synka szukałam idealnej żony, a dla siebie robotnej synowej. Kandydatki zamiast doić krowy, uciekały do miasta”
„Gdy zmarł mój mąż rodzina uznała, że też jestem martwa. Mam 57 lat, ale najchętniej pochowaliby mnie razem z nim”
„Mój mąż 20 lat myślał, że Ela jest jego córką. Staraliśmy się o dziecko 3 lata, z kochankiem wystarczył jeden raz”

Redakcja poleca

REKLAMA