Straciłam cierpliwość do ludzi, którzy mnie otaczają! Podczas gdy mój Zbyszek chorował, ja przechodziłam przez piekło. Teraz gdy on odszedł, moi bliscy próbują albo wyłudzić ode mnie pieniądze, albo za wszelką cenę wbić mi do głowy, że moje życie dobiegło końca. Nie pozwolę im na to.
Długo walczyliśmy z jego chorobą
Jak przez mgłę przypominam sobie moment, gdy usłyszałam diagnozę Zbyszka. Siedzieliśmy w gabinecie lekarskim, a mój ukochany był po serii specjalistycznych testów. Nowotwór okrężnicy, do tego z przerzutami – zabrzmiało to niczym najgorszy możliwy scenariusz! Dosłownie rok przed tym zdarzeniem, na tego samego raka zachorowała moja koleżanka z pracy. Całe moje dotychczasowe życie runęło jak domek z kart! Parę następnych tygodni utkwiło mi w pamięci jak najgorszy horror, jaki kiedykolwiek przeżyłam.
Razem z małżonkiem byliśmy świadomi sytuacji, chociaż nie rozmawialiśmy o tym wprost. Czułam się zobowiązana, by wspierać Zbyszka i pomagać mu w walce z chorobą, mimo że w głębi duszy nie wierzyłam w końcowy sukces. Wiktor, mój życiowy partner, człowiek pełen wigoru, dobrze zbudowany i atrakcyjny, marniał z dnia na dzień. Tuż przed odejściem chciał mi przekazać coś ważnego.
– Kiedy mnie zabraknie, pragnę, byś poukładała swoje życie od nowa. Popatrz tylko, co mnie spotkało. Nie wiemy, kiedy przyjdzie nasz czas! Nie marnuj czasu na żałobę! – rzekł, wpatrując się we mnie intensywnie.
– Nic ci nie będzie! Z tego, co mówią lekarze, twoje wyniki badań są coraz lepsze – powiedziałam.
Po pogrzebie byłam w fatalnym stanie. Zdecydowałam się wziąć wolne i spędziłam parę dni w domu. Rozpacz rozrywała mi serce, jednak gdzieś w głębi czułam też pewną ulgę, że Zbyszek wreszcie uwolnił się od cierpienia.
Dokładnie zapamiętałam to, co mi powiedział. Trudno było się z nim nie zgodzić! Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie ten dzień.
Powinnam siedzieć i płakać
Odwiedzając go w szpitalu, zauważyłam, że na innych salach leży mnóstwo ciężko chorych osób, które nie przekroczyły jeszcze czterdziestki! „Nasze życie jest tak kruche” – ciągle o tym rozmyślałam. Zdecydowałam, że uszanuję życzenie męża. Czułam, że płynęło to prosto z serca. Szybko przekonałam się jednak, że bliscy i przyjaciele zupełnie inaczej wyobrażali sobie, jak powinnam funkcjonować jako wdowa.
Spotkałam siostrę na ulicy po tygodniu od ceremonii pogrzebowej Zbyszka.
– Dlaczego nie nosisz czarnych ubrań? – Danka z pretensją w głosie zwróciła mi uwagę.
– Czy to w ogóle ważne? – odparłam, pytaniem na pytanie.
– Jak to? Chyba powinnaś nosić żałobę po śmierci swojego męża, nie sądzisz?
– Ciemne ubrania nie przywrócą go do życia! – warknęłam.
– Dobrze, nie denerwuj się! – odparła Danusia.
Jak się okazało, nie tylko moja siostrzyczka sądziła, że powinnam poruszać się odziana tylko w czarnym ubraniu. Parę dni potem, gdy szykowałam się na zakupy, natknęłam się na sąsiadkę.
– Szczerze współczuję – oznajmiła, gdy mnie zobaczyła. – Wybiera się pani dzisiaj na grób?
– Odwiedziłam go wczoraj – odparłam, wzdychając. – Zamierzam pójść do centrum handlowego.
– Planuje pani zakup czarnych ubrań? – spytała, lustrując mnie od czubka głowy po same pięty. Byłam ubrana w bluzkę w żywych kolorach oraz jasnoniebieski płaszcz.
– Ależ skąd! Unikam noszenia czerni!
Moja sąsiadka miała zdziwioną minę. Zdziwiło mnie jej zaskoczenie! Żyjemy przecież w XXI wieku, na dodatek w sporym mieście! Wydawało mi się, że takie sprawy nie robią już na nikim wrażenia.
Jak ja mogłam tak wychować dziecko?
Najbardziej zabolała mnie postawa mojej Olgi, naszej córeczki. Przyszła na świat dość późno i chyba trochę za bardzo ją rozpuściliśmy. Skończyła studia, dostała fajną pracę, a rok temu wzięła ślub. Razem z ukochanym nieźle sobie radzili finansowo. Marek, mój zięć, był właścicielem firmy, ale ciągle im było mało pieniędzy. Przekładali plany o powiększeniu rodziny na później, całe dnie spędzając w pracy. Ciężko było mi się pogodzić z tym, że moje dziecko wyrosło na taką osobę, dla której pieniądze są najważniejsze.
Nie zaskakiwało mnie to, że rzadko znajdowała dla mnie czas. Nawet po pogrzebie taty długo nie przychodziła. Wreszcie postanowiła mnie odwiedzić.
– Co u ciebie słychać? – zagadnęła od progu.
– Nic specjalnego… – odparłam niechętnie.
– Ojciec miał polisę, mam rację? – nagle zupełnie zmieniła wątek. – Wypłacą ci niezłą sumkę!
Stanęłam jak wryta! Wcześniej nawet mi to przez myśl nie przeszło. Okazało się jednak, że Olga już to przemyślała.
– Faktycznie, ale przecież ja się jeszcze tym nie zajmowałam. Nie mam pojęcia, o jakich pieniądzach mówimy.
– To całkiem sporo kasy, zdążyłam już to przeliczyć! – odparła.
– Tata odszedł na zawsze. Zapomniałaś?! – wrzasnęłam, ledwo powstrzymując płacz.
– Jasne, że pamiętam, ale przeszłości nie da się zmienić. Trzeba iść do przodu – stwierdziła.
– O co ci tak naprawdę chodzi? Czego ci brak? Na pewno nie kasy?! – dociekałam, znów zadając sobie pytanie, czy serio aż tak źle wychowałam swoją jedynaczkę.
– Mój Marek myśli o zainwestowaniu w biznes. Chyba nie potrzebujesz tych pieniędzy, prawda? – wymamrotała, trochę speszona.
Domyśliłam się, jaki był powód wizyty Olgi. Nie chodziło jej o to, żeby pocieszyć mnie po śmierci taty albo okazać mi wsparcie. Moje jedyne dziecko przyszło tylko po kasę z polisy! Sądziła, że skoro jestem pogrążona w żałobie, bez problemu uda jej się mnie omotać…
– Daj mi spokój. Padam z nóg! – powiedziałam stanowczo.
Najwyraźniej zrozumiała, że posunęła się za daleko, gdyż pospiesznie opuściła pomieszczenie. Gdy tylko zostałam sama, bezsilnie wybuchnęłam płaczem. „Całe szczęście, że nie jesteś tego świadkiem!" – z goryczą przemknęło mi przez myśl, kiedy wspomniałam swojego nieżyjącego już męża.
Rzucili się jak hieny
Pieniądze, które miały do mnie trafić po śmierci Zbigniewa, wzbudziły zainteresowanie również mojej siostry.
– Te pieniądze na pewno ci się przydadzą, kiedy już będziesz na emeryturze. Wiesz, to taka polisa na przyszłość! – stwierdziła Danusia.
– Ej, mam zaledwie pięćdziesiąt siedem lat! – poczułam się nieco urażona jej słowami.
– No i właśnie o to chodzi! W twoim wieku raczej nie planujesz już ślubu. Za chwilę czeka cię emerytura i wnuki, jak tylko Olga zajdzie w ciążę – zauważyła.
– Skąd ta pewność?! A może jeszcze spotkam na swojej drodze jakiegoś porządnego faceta – rzuciłam zaczepnie.
– Zwariowałaś?! Przecież dopiero co pochowałaś swojego męża!
– Ale ja nadal tu jestem i żyję pełnią życia! – wykrzyczałam z pasją.
Byłam tym wszystkim potwornie zmęczona! Najpierw przeżywałam gehennę, kiedy Zbyszek chorował. A teraz? Moja własna rodzina próbowała albo wyłudzić ode mnie pieniądze, albo za wszelką cenę wbić mi do głowy, że moje życie dobiegło końca. Zdecydowałam, że potrzebuje odpoczynku, ale nie poinformowałam o tym nikogo.
Udało mi się uzyskać od mojego przełożonego kilka dni wolnego. Zdecydowałam się na wyjazd do Karpacza. Mnóstwo czasu upłynęło od naszej ostatniej wizyty w tym mieście. Byliśmy tam z mężem tuż po ślubie. Krótko przed tym, jak Zbyszek zachorował, chcieliśmy tam pojechać na krótki wypad. Niestety los pokrzyżował nasze plany.
Czas ruszyć w świat!
Na początek zdecydowałam się na wyprawę do Karpacza. W następnej kolejności planowałam wojaże po obcych krajach, do tych wszystkich miejsc, które od dawna pragnęłam zobaczyć na własne oczy, ale zawsze brakowało mi na to gotówki albo wolnego.
W sieci błyskawicznie wyszukałam namiary na śliczny hotelik w Karpaczu. Nazajutrz o świcie byłam już w drodze. Po obiedzie dotarłam na miejsce. Krótki spacerek po moim ulubionym miasteczku mnie odprężył i poprawił mi humor. Wieczorem wróciłam do hoteliku. Rozsiadłam się wygodnie w barze i zamówiłam lampkę wina. Kolejny kieliszek i nagle poczułam, jak łzy spływają po mojej twarzy. Emocje, które tak długo trzymałam na wodzy, w końcu dały znać. Pospiesznie starłam łzy, licząc na to, że ujdzie to uwadze postronnych.
– Wszystko w porządku? – dobiegł mnie głos zza pleców.
Obróciłam głowę i zobaczyłam siwiejącego, przyjaznego pana.
– Ależ tak, już okej – odparłam cichutko, lekko zawstydzona.
– Gdyby miała pani ochotę pogadać, to chętnie wysłucham. Rozmowa bywa pomocna – powiedział ciepło, uśmiechając się. – Mogę usiąść obok?
– Jest pan tu sam? – zdziwiłam się jego pytaniem.
– Jestem właścicielem tego pensjonatu – odrzekł rozbawiony.
Nie zauważyłam tego faceta, gdy przyjechałam tu po południu. Najwidoczniej zajmował się mną któryś z jego pracowników. Kiwnęłam głową na przywitanie.
– Jestem Mirek – powiedział.
Przemiły gospodarz zajazdu namówił mnie na kolejny kieliszek wina. Gawędziliśmy przy nim okrągłe dwie godziny. Okazało się, że ma już sześćdziesiąt pięć lat, aczkolwiek prezentował się młodziej. Od sześciu lat jest już wdowcem. Dzieci porozjeżdżały się po całym świecie, a on sam zajmował się pensjonatem, który przed wieloma laty postawił wspólnie z małżonką. To był wyjątkowo przyjemny wieczór. Znacznie łatwiej przyszło mi otworzyć się przed kimś, kogo prawie nie znam. Szczególnie po tym, co ostatnio przeżyłam z moją siostrą i córką.
– A może pogadamy też jutro wieczorem? – rzucił Mirek, gdy zdecydowałam się już pójść do siebie.
– Jasne, super pomysł – bez wahania przytaknęłam.
– Bardzo się cieszę. Wieczorami zawsze jestem sam jak palec – dorzucił z nutą żalu w głosie.
Podczas mojego wyjazdu do Karpacza wielokrotnie zdarzało mi się jeszcze gadać z Mirkiem i naprawdę świetnie się rozumiemy. Mąż zawsze będzie w mojej pamięci. Jednak zdałam sobie sprawę, że muszę żyć dalej, bo życie toczy się naprzód. Jestem pewna, że czeka na mnie jeszcze sporo cudownych chwil. Choćby jak te wieczory spędzone w Karpaczu.
– A wrócisz tu kiedyś? – Mirek zapytał ostatniego wieczoru. – Tym razem prywatnie, jako mój gość…
– Prędzej, niż ci się wydaje! – moja twarz rozjaśniła się uśmiechem na pożegnanie.
Krystyna, 57 lat
Czytaj także:
„Wydaliśmy fortunę na edukację córki, ale ona wybrała własną drogę. Woli myć gary w knajpie i szaleć z kolejnymi gachami”
„Przez swoje durne obietnice, żona teraz musi pomagać byłemu facetowi. Ten cwaniak tylko czyha, żeby odbić mi Baśkę”
„Gdy usłyszałam pomysł mojej siostry, usiadłam z wrażenia. Taki prezent na komunię to przesada”