Greed is Good - zaczerpnięty z filmu "Wall Street" Olivera Stone'a neonowy slogan wyświetlający się w tle sceny jest przewodnim mottem spektaklu Jana Klaty. Jego główni bohaterowie: Maks Baum (Jakub Giel), Karol Borowiecki (Bartosz Porczyk) i Moryc Welt (Michał Majnicz) są bowiem nie tyle przedsiębiorcami, co uosobieniem chciwości i żądzy majątku. Uwspółcześniona, popartowa wersja prozy Reymonta to bardzo interesująca propozycja Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Bohaterowie Klaty to biznesmeni w nienagannie skrojonych garniturach, spotykający się w zadymionych lokalach, które kryją w sobie tajemnice ich (nie zawsze uczciwych) interesów. Siadają przy stołach z laptopami i rozmawiając przez najnowsze modele telefonów komórkowych udają przed sobą nawzajem, że powodzi im się lepiej, niż w rzeczywistości. Mocny początek spektaklu przenosi nas do tego bezwzględnego świata, którym rządzi wyłącznie pieniądz. Ponadto, czym poważniejsze stanowisko się piastuje, tym mniejszy respekt odczuwa się w stosunku do klas niższych. "Czarna masa robocza to bydło" - mówi prezes, diagnozując kondycję moralną swojego środowiska.
Nieco inną postawę przyjmuje Karol Borowiecki - poznajemy go jako wrażliwego idealistę. Broni robotników (bo przecież dobrze pracują), a jego marzenia o spółce wynikają nie tylko z chęci wzbogacenia się. Wyczuwa się też chęć wspólnej pracy z ludźmi, których uważa za przyjaciół oraz dążenie do osiągnięcia samorealizacji poprzez sukcesy w pracy. Jest osobą szanowaną i potencjalnie interesującą dla osób jak Müller (Wiesław Cichy) - ten chce przekupić Karola. Ma już niemal wszystko, ale wie, że z pomocą Borowieckiego może osiągnąć jeszcze więcej. Wszędzie towarzyszy mu jego córka, Mada - atrakcyjna, ale rozkapryszona, z gamą emocji lalki na baterie. Odgrywająca ją Anna Ilczuk jest świetna w subtelnie komicznej scenie oglądania domu Müllera.
Inną brawurową postacią kobiecą jest Lucy (Ewa Skibińska, która zachwyciła mnie po raz kolejny), żona Zuckera (Wojciech Ziemiański) - protektora, głównego pożyczkodawcy początkujących biznesmenów. Lucy uprawia z Borowieckim miłość w rytmie "In The Air Tonight" Phila Collinsa - w tej jednej z najlepszych teatralnych scen miłosnych, w orgazmicznym uniesieniu opowiada mu o tajnikach sztuki giełdowej. Później Karol pojawia się w przebraniu Goryla, a Lucy wygrywa mu rytm utworu na perkusji - scena ma niesamowity dramatyzm, gdyż kochankowie rozmawiają ze sobą o szale miłości, która była chyba tylko złudzeniem, może namiętnością, ale raczej nie podstawą silnego, budujacego związku. Dominika Figurska jako rozrzutna, bajeczna, zbyt emocjonalna Janina jest równie dobra. To Maria Magdalena i Matka Teresa w jednym, a lekko absurdalna scena jej imienin to istna perła.
Jan Klata bardzo wprawnie utrzymuje w tym spektaklu poziom emocji. Świetnie zaaranżowane dialogi (np. scena gry w bilard) to tylko jeden z atutów. Supererotyczny taniec postaci kobiecych jest niczym świetny teledysk, a proszenie Zuckera o kredyt wygląda jak błagania małych dzieci o słodycze. Kultowa piosenka ABBY "Money, Money, Money" w kapitalnej aranżacji chyba najlepiej oddała rewelacyjne wyczucie muzyczne Jana Klaty. "Welcome to the Jungle" to eksplozja napędzanej pieniędzmi męskości Roberta Kesslera (Edwin Petrykat).
Bardzo dobre role stworzyli aktorzy wcielający się w trójkę głównych bohaterów. Każdy z nich ma swoje, wyraźnie nakreślone pobudki. Moryc Welt przelicza przyjaźń z Karolem na tysiące, wiele osób go bowiem zwodzi, a Michał Majnicz wydobywa z niego całe szaleństwo i opętanie pieniądzem. Rewelacyjny jest Jakub Giel jako rozemocjonowany Max Baum. Bartosz Porczyk tworzy natomiast idealnego Borowieckiego - jego Karol - przyciąga kobiety, żyje w gorączce, z dnia na dzień, w pośpiechu. Dążenie do wzbogacenia się bardzo go zmienia: rani swoją słodką narzeczoną (Paulina Chapko), jest coraz bardziej ironiczny. Anka mówi mu, że dobre czasy już nie wrócą. "Nieszczęścia chodzą po ludziach, po spółkach..." - pada gorzko ze sceny. Każda z pojawiających się postaci zna bowiem nie tylko smak sukcesu, ale i gorycz porażki.
Tragiczna jest w swojej wymowie scena przyjęcia z okazji sukcesu rozpoczęcia spółki. Zucker przynosi list, z którego dowiedział się, że jego żona ma romans z Borowieckim i być może jest z nim w ciąży. Smutek i pretensje przebijają się przez pijackie okrzyki triumfu zgromadzonych. I wtedy Jan Klata rzuca na scenę granat, który sprawia, że widz może oniemieć z wrażenia. Marcin Czarnik w swojej absurdalnej roli postaci imieniem Bum Bum jest brawurowy - pojawia się kilka razy, za każdym razem przełamuje konwencję, w scenie finałowej wnosi na scenę krzyż, obnaża każdą emocję. Przy dźwiękach jakby specjalnie zniszczonej melodii "I will always love you" Whitney Houston dokonuje niemal samospalenia tworząc tło dla Lucy, która krzyczy z miłości do Borowieckiego. Miłości która nigdy nie powinna mieć miejsca i teraz jest doszczętnie niszczona przez ogień i zagłuszana przez muzykę.
"Ziemia Obiecana" w stylu elektro to bardzo ryzykowna interpretacja powieści tak mocno zakorzenionej w masowej świadomości (głównie poprzez legendarny już film Andrzeja Wajdy). Ciekawe rozwiązania stylistyczne i znakomite aktorstwo bronią jednak bardzo mocno spektaklu i sprawiają, że docenią go nie tylko miłośnicy klasyki literatury, ale i bezkompromisowego podejścia do teatru.
fotografie: Bartosz Maz
Marta Kaprzyk