"Pułapka" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym

Najnowszy wrocławski spektakl Gabriela Gietzky'ego to adaptacja dramatu Tadeusza Różewicza. Historia zagubionego, pełnego sprzeczności pisarza Franza jest skomplikowaną w treści i formie metaforą egzystencji człowieka, który nie potrafi odnaleźć się w świecie, w jakim przyszło mu żyć.
/ 03.04.2010 14:59
Najnowszy wrocławski spektakl Gabriela Gietzky'ego to adaptacja dramatu Tadeusza Różewicza. Historia zagubionego, pełnego sprzeczności pisarza Franza jest skomplikowaną w treści i formie metaforą egzystencji człowieka, który nie potrafi odnaleźć się w świecie, w jakim przyszło mu żyć. 



Z pozoru wszystko wygląda normalnie. Obiad na stole podany przez gosposię (Elżbieta Golińska), trzy siostry (Dorota Abbe, Katarzyna Z. Michalska, Katarzyna Bednarz), brat i rodzice: rodzina, jakich prawdopodobnie wiele. A jednak, szczęk sztućców i talerzy skrywa psychopatologie i wzajemne niezrozumienie. Apodyktyczny ojciec (znakomity! Bolesław Abart) wmawia Franzowi (Bartosz Woźny), że jest niezdolnym do uczuć rodzinnych nikim. Franz często wspomina traumatyczne dzieciństwo. Jest pisarzem (mówi się, że wzorowanym na postaci Franza Kafki, ale zarówno autor dramatu, Tadeusz Różewicz, jak i reżyser spektaklu, Gabriel Gietzky starają się odejść od takiej interpretacji postaci), zagubionym w świecie, który go otacza.



Franz jest bardziej neurotyczny, niz bohaterowie Woody'ego Allena, cierpi na permanentny werteryzm, nawet oddech ukochanej osoby jest dla niego jak huk, ryk. Pogrywa z kobietami w brutalny sposób, oświadczając się dwóm jednocześnie. Jednocześnie zawodzi zarówno jako partner, jak i kochanek. Bartosz Woźny buduje postać głównego bohatera w bardzo skupiony, ale jednocześnie trochę zbyt powściągliwy sposób. Jest niezły, ale nie powalający, a jego Franz ma jakby zbyt mało półcieni.



Franz sam buduje klatkę swoich ograniczeń. Jego ciało jest pułapką, w którą wpadł prosto po urodzeniu. Dopiero w scenie agonii wydaje się jakby z niej uciekać. Zwykle zbyt wygodny, by przeciwstawić się otoczeniu, ucieka w swoje obsesje. Trzeba jednak podkreślić, że to właśnie jego relacje z ojcem zdeterminowały aroganckie, pełne ignorancji podejście do życia i sprawiły, że nie ma on już złudzeń. Nawet nie oczekuje, że cokolwiek może być jeszcze kiedyś... normalne. Ojciec Franza jest zbiorowym portretem ojców, którzy wysyłają synów na rzeź: zakompleksionych i niezrównoważonych, każą im odnaleźć się w życiu pełnym konwenansów. Znamienne jest, że Franz przywołuje wydarzenia z Pisma Świętego, pytając: dlaczego to Syn, a nie Bóg zginął na krzyżu? I jest w tym pytaniu rozgoryczony i oskarżycielski. Równie niepokojące są analogie lub ewidentne odwołania do tematu Holocaustu. Sam ojciec nie jest bynajmniej postacią jednowymiarową: to despotyczny furiat (szczególnie w swoich relacjach z Franzem), który potrafi być rozczulający jak w scenie, gdy układa swoją żonę (Irena Rybicka) do snu.


 
Ciekawa jest relacja między Franzem, a jego przyjacielem Maksem (Piotr Łukaszczyk). Max jest jak Anioł Stróż, czasami wydawałoby się nawet, że jak służka, będąca na każde zawołanie swojego genialnego przyjaciela. Sam pisze, ale to Franz wymaga wyjątkowej troski, opieki i dopieszczania ego. Kapitalna jest Anna Błaut jako jedna z kobiet Franza. Jej Greta jest rozdzierająco dramatyczna w swojej nieszczęśliwej miłości. Oddana, kocha i nienawidzi jednocześnie, stopniowo popadając w szaleństwo. Anna Kieca zapada w pamięć jako narzeczona pisarza, Felice.



Spektakl jest dość niespójny, a większość scen można potraktować jako zupełnie osobne etiudy. Najbardziej poruszająca jest ta rozgrywająca się w salonie fryzjerskim: scena katowania radnego, atawistyczne instynkty pomocnika i obojętność fryzjera (świetny Jerzy Senator) to prymitywne wyrównanie rachunków z przeszłości. Reżyser tłumaczy tę niespójność chęcią zachowania konwencji zaproponowanej w dramacie przez samego Różewicza, który stworzył zagiętą czasoprzestrzeń i swoisty brak konsekwencji w sposobie przedstawienia zdarzeń. Gietzky postanowił absolutnie zaufać słuchowi literacko-dramaturgicznemu autora i podążyć za jego instynktem, siłę spektaklu upatrując w słowie.



Jest to także pewna refleksja na temat współczesnych relacji międzyludzkich, nie tylko wewnątrz rodziny czy związku. Jak bowiem w ramach pozornej komunikacji, gdzie nierzadko spotykamy się tylko na niby, nie słuchamy, a podsłuchujemy, zachować pełnię swojej uczuciowości i nie wpaść w pułapkę zobojętnienia, rezygnacji i autodestrukcji.


Marta Kaprzyk

fotografie: Wrocławski Teatr Współczesny

Redakcja poleca

REKLAMA