Co złego może być w kobiecie, która najbardziej na świecie kocha życie? Nic, pod warunkiem, że nie zmienia się to w nieustannie krążącą karuzelę życia bez zobowiązań, obciążeń, obyczajowych konwenansów i moralnych ram, która jest niczym innym jak destrukcją. Kobieta (Dagmara Mrowiec) prowadzi pełną ekscytujących momentów tułaczkę po seksualnych komunach, poznając podobne do siebie dzieci-kwiaty i oddając się miłościom, które gasną, zanim jeszcze na dobre zdołają się rozpalić. Ma ona dwóch synów, obu z mężczyznami, o których prawdopodobnie już dawno zapomniała. Zarówno Serge (Marian Czerski), chodzący kryzys wieku średniego, jak i Marc (Bartosz Porczyk), aspirujący filmowiec byli dla niej jedynie dawcami nasienia. Owocami tych przelotnych związków są Michel i Bruno, oboje przez całe życie zmagający się z brakiem matki i swoistym upośledzeniem emocjonalnym.
Jedenastoletni Bruno w lakierowanych oksfordach jest wyszydzany przez kolegów z powodu swojego niewielkiego przyrodzenia. Wychowywał się u babci, mówi, że starość towarzyszyła mu od zawsze. Gdy ma 16 lat, matka po raz pierwszy przedstawia mu o dwa lata młodszego Michela. W tej smutnej scenie konfrontacji, Bruno mówi do brata: „Też jesteś synkiem wynaturzonej matki” - nieświadomie diagnozując nie tylko przyczynę, ale również istotę ich przyszłych problemów.
Upośledzone jest bowiem życie uczuciowe zarówno Bruna (Wiesław Cichy) jak i Michela (Adam Cywka). Pierwszy, ma żonę – protestantkę z dobrego domu (Katarzyna Strączek), i nie potrafi pogodzić się z faktem istnienia syna (groteskowy, ale i rozczulający Bartosz Porczyk). „Biust ci opadł i nasze małżeństwo też” - to gorzka diagnoza związku. Drugi, zanim stanie się specjalistą od biologii molekularnej, spotyka miłość swojego życia, Annabelle (kapitalna Kinga Preis), której mówi: „Twoja twarz jest jak komentarz do innego świata”. Dziewczyna jednak odchodzi kuszona przez... przyjaciela ich matki. Mamy bowiem lata 70. - kult seksu, młodości i ciała. Oglądamy wysublimowane praktyki, jakby nostalgiczne westchnienia do New Age (tu pojawia się słabo zarysowany, ale jednak ciekawy kontekst polityczny, gdzie New Age porównywane jest do Nowej Lewicy – ruchu, z którego wywodzą się takie grupy terrorystyczne, jak niemiecka Frakcja Czerwonej Armii - RAF), dzielenie się energią i przekonywanie się o byciu dzieckiem wszechświata. Seks jest bardzo ważnym bohaterem spektaklu. Dla Bruna staje się źródłem frustracji, ale i spełnienia, żeby nie powiedzieć – szczęścia. Po samobójczej śmierci Christine, najbliższej mu kobiety, sam przyznaje, że tak naprawdę nigdy nie był zdolny do prawdziwej miłości.
Absolutnie mocnym punktem spektaklu jest świetnie dobrana obsada: na szczególną uwagę zasługują wspomniana Kinga Preis oraz Rafał Kronenberger – uduchowiony hippis, z którego wyrasta buntownik z fryzurą a la Limahl, żeby ostatecznie stać się bacznym obserwatorem w finale spektaklu. Michał Chorosiński jako Dawid di Meola tworzy niesamowicie charyzmatyczną, elektryzującą kreację upadku mężczyzny i jego przemiany w potwora. Di Meola, wyrosły w hippisowskim ruchu New Age uznaje się za ofiarę społeczeństwa, potomka Napoleona, a świat szaleństwa postrzega jako większy niż świat rozsądku. Dla niego moralność, litość, uczucie, sprawiedliwość to hipokryzja. Dawid hołduje wolności, „wypełnia przestrzeń” nawet, jeśli wiąże się to z gwałtem, przemocą i morderstwem.
Nazwać „Cząstki elementarne” Wiktora Rubina wyłącznie opowieścią o skomplikowanych związkach międzyludzkich byłoby dużym niedopowiedzeniem, żeby nie powiedzieć – spłyceniem treści. Jest to naprawdę udana adaptacja powieści Michela Houellebecqa, która kilka lat temu wywołała sporą burzę zarówno w mediach, jak i wśród czytelników, a także rozpoczęła swoisty dyskurs na temat istnienia i przekraczania granic w literaturze. Spektakl to uważny przegląd przemian obyczajowych, studium relacji rodzinnych (oraz ich braku). Wulgarne słownictwo, obsceniczne, bezkompromisowe dialogi tak charakterystyczne również dla Houellebecqa w świetnej scenografii absolutnie satysfakcjonują. Wydźwięk spektaklu, mimo kilku groteskowych scen jest w gruncie rzeczy dosyć pesymistyczny: nie zostawia żadnej nadziei na istnienie prawdziwej miłości. I niezależnie, czy się z tym zgodzimy, tak samo poruszająca będzie refleksja Michela: „za mało kochaliśmy w naszych ludzkich powłokach” - mówi. Dowodząc nieśmiertelności ludzkich komórek zaciera granicę między człowiekiem, a sztucznym, beznamiętnym tworem. I wyprowadza się z Paryża na wieś, bo tam nawet niebo żyje.
Marta Kaprzyk