Piosenka w Polsce - co nikogo nie dziwi - jest śpiewana, tekst - jak się niektórym polskim gwiazdkom wydaje - jest poezją. Wystarczy stanąć z boku i posłuchać, ani to śpiew, ani poezja, a tylko bardzo marna próba zarobienia grosza, kosztem oczywiście naiwnego słuchacza w przedziale wieku od 13 do 17 lat. Ważne, że działa. Czasy były takie, że "by Polska, była Polską", nic nie może być takie, jak w normalnych krajach, muzyka też... a w normalnych krajach termin "poezja śpiewana" w ogóle nie występował i nie występuje. Dlaczego? A po cóż wymyślać terminy, których nie można jednoznacznie wyjaśnić?! Wystarczy zapytać "znawcę" jednego, czy drugiego, by wprowadzić go w zakłopotanie, przekonałem się o tym już na początku przygody z muzyką - na maturze ustnej z języka polskiego, kiedy to z tematu Agnieszki Osieckiej przechodzić musiałem do country w Polsce na początku lat 90-tych, bo szanowna komisja sama nie do końca wiedziała czy to jeszcze muzyka, czy literatura inaczej wymawiana, czy jedno i drugie, a może żadne z powyższych... I co to w końcu jest ta poezja śpiewana?!
Określić sztywno ramy gatunkowe jest bardzo trudno, a muzyka, o której dziś piszę, nie powinna być brana w ramy, jak choćby muzyka sakralna, określona od początku do końca jasno i wyraźnie, co do dźwięku. Zainteresowanym powiem tylko, że zarówno to, co słyszymy na niedzielnych mszach, jak i muzyka Piotra Rubika, tak chętnie kupowana przez (tym razem nieco starszych) naiwniaków nie ma NIC wspólnego z gatunkiem, którym powinna być i którym często jest określana. To, mówiąc poetycko "boskie oszustwo", które pozostawiam sumieniu autorów, ale o tym może innym razem. Śpiewanie tekstów poetyckich również wpada w podobne pułapki. Jedną nazywa się piosenką literacką, inną autorską, jeszcze inną obarcza się kolejnymi niepotrzebnymi i znaczącymi często to samo określeniami.
Czas przejść do konkretów, czyli tego, jak jest u nas, a jak w cywilizowanych krajach, gdzie muzyki nie spycha się na drugi czy trzeci nawet plan, pozbywając się jej nawet ze szkół podstawowych. W Polsce "poezja śpiewana" wciąż budzi mieszane uczucia, kojarzy się przede wszystkim z nudą, beznadzieją i marnością dźwięku. Tak oczywiście nie jest i jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że to jedna z najbardziej rozwiniętych w tym kraju form muzycznych, problem jednak w tym, że "znawców" mamy w kraju prawie 40 milionów, a specjalistów kilku. Tego rozwiązać się nie da, da się za to rozwiązać problem terminów, całkiem szybko - w stylu amerykańskim lub wyspiarskim. Darowano tam sobie rozróżnianie na 100 odmian, synonimiczne nazwy i niepotrzebne kategorie. Podział jest prosty - Folk i Singer-Songwriter (czyli nasza poczciwa piosenka autorska - autor jest jednocześnie wykonawcą). Rysy historyczne są w tym wypadku mało istotne, liczy się efekt końcowy, który sprawił, że wszelka forma "poezji śpiewanej" poza granicami Polski kwitnie jak żadna inna muzyka. Artyści folkowi, czyli wspomniani "nudziarze" odnoszą "sukcesy" komercyjne nie dlatego, że "się sprzedają" wielkim producentom, a dlatego, że zwiększona świadomość muzyczna zachodnich odbiorów otworzyła drzwi takim artystom jak Damien Rice, Ray Lamontagne czy zespół Antony & The Johnsons i sprawiła, że ludzie poszukują nieco innych wartości niż seks czy złoto na zębach. Zrozumiano w końcu, choć nie bez problemów, że kategoryzacja i muzyczna biurokracja działają tylko i wyłącznie destrukcyjnie! Wystarczy poszerzyć pewne zakresy, by wiele zmienić. Decydując się na "wrzucenie" poezji śpiewanej do folku natknąłem się na kolejny problem - Czym jest folk dla przeciętnego słuchacza? Odpowiedź brzmi - Trąbki i "piszczałki", dzikie tańce nad ogniskiem i średniowieczne biesiady przy ognisku, oczywiście na wsi. Tak myśli i odpowiada 85% pytanych. Jednakże tak samo jak rozwinęły się miasta i zmieniły samochody i domy, tak rozwinęło i zmieniło się oblicze muzyki, każdej muzyki. Chciałoby się dodać jeszcze autorom odpowiedzi na pytanie, że "tylko ty, baranie, nic się nie rozwijasz".
Szeroko rozumiany folk i często należący do niego przedstawiciele zwani singer-songwriters to dziś towar pożądany, nie tylko ze względu na wcześniej wspomniane poszukiwania nowych wartości, ale i na gwarancję dobrych tekstów i trzymającej poziom muzyki.
Wrodzona i pogłębiająca się z wiekiem złośliwość nie pozwoliła mi przemilczeć tego tematu, jednoczesna miłość do wartościowej muzyki sprawia, że gatunek "nazywajcie go sobie jak chcecie" będzie często przewijał się w moim tekstach, bo po prostu na to zasługuje. Amen.
Klaudiusz Cholewiński