Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie przemycił w piosenkach wątków polityczno-społecznych. Jak zwykle trudno zauważyć, które beaty były klejone z dźwięków płatków owsianych, spadających meteorytów, zamykanych trumien czy przelatującego bombowca. Za to dobrze można potańczyć przy „The Movers And Shakers” czy „Harmonise”. Do tego pokazuje swój talent kompozytora, kiedy bajecznie rozpisuje „We’re In Love” na sekcję dętą i instrumenty smyczkowe, trochę staroświecko marzy o wysmakowanym popie. Na zakończenie płyty nawet siada za fortepianem i odśpiewuje sentymentalną balladę. Trudno jednak sobie wyobrazić, żeby płyta spełniła jego oczekiwania i stała się komercyjnym hitem.
Z artystą rozmawia Jacek Skolimowski: Ostatni album „Plat du Jour” był eksperymentalnym manifestem nagranym z dźwięków produktów korporacyjnych. Teraz na płycie „Scale” nagrałeś zwykłe piosenki. To koniec alterglobalistycznej walki?
Matthew Herbert: – W żadnym wypadku. Dla mnie przekaz jest równie ważny co forma. Powiedzmy, że ostatni album kupiło 20 tysięcy osób i prawie każda zrozumiała znaczenie użytych sampli. Nowy jest przystępny i kupi go ze sto tysięcy. Jedna piąta dowie się, o co mi chodzi, i dotrę do takiej samej liczby słuchaczy. Po prostu jestem zdeterminowany i chcę głosić moje poglądy nawet w programie „Top Of The Pops”.
Co udało ci się dotąd osiągnąć? Któryś z koncernów zareagował na twoją krytykę i samplowanie dźwięków ich towarów?
– Nie, jestem za małą rybką. Poza tym teraz nie ma tradycji protestu przez muzykę instrumentalną, tak jak kiedyś w muzyce klasycznej. Nie ma patentu na dźwięk pudełek z McDonald’s czy ziarenek kawy ze Starbucksa, więc mogę je bezkarnie wykorzystywać. Mam dzięki temu dużo możliwości, na przykład nagrywałem na farmie, gdzie hoduje się kurczaki dla KFC. A tam nie wpuszczą żadnych kamer.
Przy „Scale” postawiłeś na dźwięki pospolite.
– Ludzie często skarżą się, że nie słyszą, jakie dźwięki sampluję, dowiadują się, o co chodzi, dopiero gdy przeczytają we wkładce, co to było. Tu nagrywałem więc chrupanie płatków śniadaniowych czy huk zamykanych drzwi – dźwięki, które znamy, ale przestaliśmy zwracać na nie uwagę. Ostatnio poszedłem do mojej szkoły, żeby nagrać dzwonek, który pamiętałem z dzieciństwa, i natychmiast odżyły wszystkie wspomnienia sprzed 30 lat. Tak powinniśmy reagować.
Kluczem do płyty są hasła „skala” i „dystans”. Oczywiste jest użycie dźwięku samolotu, ale ty i temu nadajesz znaczenie polityczne...
– Tak, bo akurat nagrałem brytyjski bombowiec Tornado, który walczył w Afganistanie i Iraku. Ale poza tym staram się bojkotować latanie samolotami, bo linie lotnicze nie płacą podatku za paliwo i nie przeznaczają pieniędzy na ochronę środowiska. Udało mi się ograniczać liczbę lotów do trzech w roku, a kiedyś latałem chyba po 300 razy. Odpowiada mi podróżowanie lądem, bo nie tracę poczucia własnego położenia.
Materiał do „Just Once” zbierałeś przez linię telefoniczną, na którą mieli dzwonić słuchacze. Czyli jednak powoli kończą ci się pomysły?
– (śmiech) W żadnym wypadku. Po prostu sam chciałem się zmierzyć z dźwiękami, których źródła nie znałem. Może te 177 wiadomości nagrali rosyjscy mafiosi w czasie egzekucji?! Zależało mi też na uchwyceniu jakości połączenia, co pokazuje dystans między rozmówcami. Ludzie muszą sobie zdawać sprawę z odległości między Londynem i Irakiem, gdzie giną ludzie, albo Filipinami, gdzie ktoś szyje dla nas ubrania. Na przykład ja jem tylko świeże warzywa z okolicy 30 mil od domu i to jest naturalna sytuacja, której będę bronił.
Matthew Herbert zagra 7.06 w Warszawie, w Fabryce Trzciny, 8.06 w Poznaniu, w SQ. Wystąpi też na lipcowym festiwalu Heineken Open’er
Nowa płyta Herberta „Scale” wydana została przez wytwórnię K7!