Warto się zmagać

Dizzee Rascal i Wiley. Cudowne dziecko brytyjskiego hip-hopu i jego dawny mentor spotykają się na ringu.
/ 06.07.2007 12:34
Dizzee Rascal i Wiley. Cudowne dziecko brytyjskiego hip-hopu i jego dawny mentor spotykają się na ringu. Mocny, równy od początku do końca album Rascala każdemu miłośnikowi rapu da poczucie dobrze zainwestowanych pieniędzy.




Jeśli nazwisko Dizzee Rascal na plakatach tegorocznego Open’era wypisano mniejszą czcionką, to raczej dlatego, że ten 22-latek będzie jednym z najmłodszych uczestników imprezy. Pod względem dzisiejszego znaczenia w muzycznym świecie może się mierzyć zarówno z The Roots, jak i Beastie Boys. Fakt – urodził się w Londynie, a nie w Nowym Jorku. I to jedyna przeszkoda, bo żeby wyrobić sobie markę wśród światowej publiki hiphopowej, trzeba działać via USA. Ale jeśli "Maths+English", trzeci album w dorobku Dylana Millsa (tak się prywatnie nazywa), najmocniejszy i najbardziej przebojowy, nie zapewni mu uwielbienia w Stanach Zjednoczonych, to znaczy, że mieszkańcy tego kraju nie rozumieją, że hip-hop to muzyka, a nie tylko biżuteria i samochody.

Mocny, równy od początku do końca album Rascala każdemu miłośnikowi rapu da poczucie dobrze zainwestowanych pieniędzy. Ba, przyciągnie garść niehiphopowych słuchaczy, którzy zwrócą uwagę na to, jak Dizzee wykorzystuje melodyjne fragmenty nagrań Lily Allen i Arctic Monkeys. Owszem, w porównaniu ze swoim dawnym wychowawcą z londyńskiej sceny grime Wileyem Dizzee bywa prostacki, konwencjonalny. Buduje swoje utwory na pojedynczych pomysłach, melodiach. Ale jest w tym niesamowicie skuteczny. Oddał duszę londyńskiego ulicznika za garść melodii, których próżno by szukać w brytyjskim hip-hopie. Wspomniany Wiley na albumie "Playtime Is Over" proponuje coś zupełnie innego, zgodnego z charakterem londyńskiej sceny – buczący, niski bas kojarzący się bardziej ze sceną klubową, połamane rytmy, mroczny klimat, niepokojące harmonie. Przebojów tu nie ma, poza znanym od dwóch lat numerem "Eskiboy", sztandarowym utworem grime’u.

Porównania jednego z drugim mają tu sens o tyle, że obaj postanowili wydać swoje albumy dokładnie tego samego dnia. W dodatku pozostają w artystycznym konflikcie. Dizzee ostro, po łobuzersku zaczepia Wileya w tekście "Pussyole". A ten w nostalgicznym "Letter 2 Dizzee" w bardziej wyważony sposób poucza Dizzee’ego, że ten powinien lepiej pozostać sobą. Przez Wileya przemawia dojrzałość (28 lat to poważny wiek w świecie londyńskiego grime’u), ale jego uczeń ma w sobie więcej energii. Każdy przyzna, że Rascal nagrał bardziej efektowny album, choć to Wiley pozostał wierny swoim ideałom. Obu warto posłuchać – zresztą dla tego drugiego to może być ostatnie słowo, bo zdecydował się odejść na emeryturę jako twórca muzyki. Woli produkować i wydawać nagrania innych młodych artystów. Ale jego pojedynek z Rascalem – mimo pozorów nokautu – jeszcze się nie skończył. Nie, nie będzie musiał zawieszać emerytury jak Jay-Z. Otóż Wileyowi urodziła się córeczka i – jak słyszymy w utworze "Baby Girl" – londyńczyk nie pozwoli, by zmarnowała się na innej drodze życiowej niż muzyczna.

Bartek Chaciński/ Przekrój



Dizzee Rascal "Maths+English", XL Recordings, 48'52'', 65 zł
Wiley "Playtime is over", Big Dada, 49'17'', 60 zł