"Oscar i Pani Roża" to jedna z najbardziej rozpoznawalnych pozycji literackich ostatnich lat. Niezwykle popularna książka doczekała się swojej wersji we wszystkich już chyba formach sztuki. Jedną z nich był oczywiście film, któremu nieodłącznie towarzyszy muzyka. Czy Michel Legrand, wybitny kompozytor muzyki filmowej i zdobywca 3 Oscarów udźwignął ciężar popularności i symboliki jednej z najpiękniejszych, współczesnych tytułów? Częściowo na pewno, ale stać go było na więcej.
Mój mocno sceptyczny odbiór płyty wynika chyba z oczekiwań, jakie miałem wobec tejże ścieżki dźwiękowej od samego początku powstania pomysłu na ekranizację. Oczekiwałem spotkania z emocjami podobnymi do tych, jakie mistrzowsko wytworzył choćby w "Marzycielu" Jan Kaczmarek. Szybko okazało się, że do magii Kaczmarka brakuje tym kompozycjom bardzo wiele a moje oczekiwania były zwyczajnie nadwyraz wygórowane. A szkoda, bo przy historiach takiego kalibru muzyka powinna być jednym z głównych, współgrających i silnie współtworzących emocje elementow.
Bardzo drażniące jest zróżnicowanie repertuaru od strony stylistycznej, szczególnie na początku płyty. Próby przeniknięcia w eteryczną, budowaną smyczkami i instrumentami dętymi muzykę skutecznie burzy pojawiający sie swing, jazz czy nawet cos w rodzaju muzyki "elektronicznej". Wszystko to sprawia, ze nie sposób poczuć tej scieżki dźwiękowej poza samym filmem.
Warto było przy produkcji płyty skupić się na umieszczeniu muzycznej esencji opowiadanej historii.W zamian za to zwyczajnie i bez wskazanych w tym wypadku przemysleń zaserwowano kolejno wszystkie utwory wystepujące w filmie. Z jednej strony posunięcie wydaję się być tym logicznym, z drugiej jednak oznacza duży ubytek jakościowy.
Gdyby tylko inaczej rozmieścić, bądź ograniczyć repertuar tej płyty - byłoby pięknie. Albumy ze ścieżką dźwiękową do filmów rządzą się jednak swoimi prawami, które zmieniane są w bardzo niewielu przypadkach. Ten nie jest jednym z nich. Mimo wszystko - całkiem przyzwoity materiał.