Prasa w różny sposób opisuje wydarzenie, nie brakuje jednak pozytywnych opinii.
Występ niewątpliwie przygotowany z dużą pasją, pracowitością i sporym rozmachem, artystka w świetnej formie, wszystko zaplanowane i dopięte na ostatni guzik jednak nie licząc momentu, w którym publiczności odśpiewała urodzinowe „sto lat” występowi piosenkarki brakowało spontaniczności.
Koncert rozpoczął się z opóźnieniem i trwał dwie godziny. Artystka zeszła ze sceny ok. 23:20, nie przewidziano żadnych bisów. Na koniec publiczność mogła zobaczyć wielki napis Game over.
Najlepsze momenty koncertu to bez wątpienia wykonanie utworów „Devil Wouldn't Recognize You” i „Rain”.
Obeszło się bez skandali i ekscesów, pomijając problemy samych organizatorów, którym cudem udało się uniknąć wybuchu paniki w napierającym na barierki (tuż przy wejściu) tłumie.
Ale trudno jest do końca ocenić to wydarzenie, gdyż lotnisko Bemowo nie pozwala docenić wszystkich walorów, jakimi potencjalnie chciała obdarzyć widzów amerykańska gwiazda. W show, jaki daje Madonna, chodzi przede wszystkim o efekt wizualny; w tym wypadku widz, który nie stał w najbliższym otoczeniu sceny nie mógł zobaczyć wszystkiego, bo też nie wszystkie elementy koncertu udało się pokazać na telebimach, toteż efekt był tylko częściowy.
Podsumowując - występ jak najbardziej udany, profesjonalnie przygotowany, Madonna w bardzo dobrej formie, ale w porównaniu do poprzedniej trasy Confessions Tour, podczas której gwiazda postawiła samej sobie wysoko poprzeczkę, nie robi aż tak dużego wrażenia. Być może to kwestia szalonego tempa (koncerty odbywają się średnio co 2-3 dni) być może zasługa ostatniej płyty, możliwe też, że zwyczajnie podkręcane przez prasę oczekiwania przerosły efekt końcowy, a może też koncert docenić można tylko z perspektywy widza Golden Circle (bilety specjalne).
Fot.madonna.com
Zmitrek