Niesienie takiego ciężaru na plecach Rojkowi, Myszorowi i kolegom najwyraźniej zaczęło przeszkadzać, bo w ciągu ostatnich czterech lat zaczęli się chwiać, plącząc krok – próbowali reprezentować Polskę na zewnątrz jako towar eksportowy, wydali anglojęzyczną płytę, składankę z przebojami i album z improwizowanymi szkicami, znacznie poniżej dotychczasowego poziomu. Co gorsza, rozmieniali się na drobne w projektach pobocznych (Przemek Myszor w Delons, Wojtek Kuderski w Penny Lane). Teraz szczęśliwie wracają do tego, co najlepiej potrafią robić – do wspólnego pisania dobrych rockowych piosenek. Czynności zarazem prostej i trudnej.
Jedyna ekstrawagancja, na jaką sobie tu pozwalają muzycy Myslovitz, to udziwniona nomenklatura. Tylko u nich, jeśli słychać: „Już teraz wiem – wszystko trwa, dopóki sam tego chcesz”, to tytuł brzmi „Mieć czy być”. Gdy mamy: „Lecz czasem dziwny głos przed siebie każe biec”, to w tytule stoi „Nocnym pociągiem do końca świata”. A kiedy w tekście idzie: „Po drugiej stronie... Na pustej drodze...”, to piosenka nazywa się „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów”. Zresztą na podobnej zasadzie piosenka z refrenem: „I nawet kiedy będę sam...”, stała się hitem, choć w tytule miała „Długość dźwięku samotności”.
To na szczęście nie przeszkadza. Bo jeśli zacząć mierzyć nowy album Myslovitz liczbą udanych kompozycji, potencjalnych przebojów, to okaże się, że jest znakomicie. Od „Ściąć wysokie drzewa”, przez dobrze dobrany singiel „Mieć czy być”, po wspomniane „W deszczu...”, ogniste „Złe mi się śni” i „Czytankę dla niegrzecznych”, zapewne przyszły koncertowy szlagier. To płyta porównywalna pod względem równej i dopracowanej zawartości z „Miłością w czasach popkultury”, choć zarazem mniej agresywna, nie tak krzykliwa, bardziej refleksyjna i nie tak błyszcząca od pierwszej sekundy. Przebojowa, ale nie tak łatwa. Wbrew tytułowi udowadnia wręcz, że nic łatwo nie przychodzi. Choć są wyjątki – łatwo będzie na przykład fanom Myslovitz tę płytę polubić.
Bartek Chaciński/ Przekrój
Myslovitz „Happiness Is Easy”, EMI