Joanna Newsom ekscentryzm ma jednak we krwi. Ta młoda harfistka z kalifornijskiego Nevada City, trzytysięcznej posthipisowskiej społeczności ukrytej gdzieś w górach, kreuje wokół siebie niezwykłą, magiczną aurę. Jako artystka folkowa ma w sobie coś z barda, wariatki, nauczycielki, poetki, wróżki. Wiele już atramentu i bajtów wykorzystano na opisanie głosu Newsom jako „na wpół dziecięcego, na wpół starczego”. To slogan, który irytuje samą artystkę, ale niewątpliwie przydatny, w sytuacji gdy porównuje się ją zarówno z Björk, jak i Joni Mitchell. To pisk, to skrzek, raz niewinny, raz zmysłowy, melancholijny. Głos, który jednych urzeka, innych denerwuje. Jednak do grupy wielbicieli Newsom należą najważniejsi dziś amerykańscy bardowie: Bonnie „Prince” Billy i Devendra Banhart. Dzięki temu pierwszemu Newsom podpisała pierwszy kontrakt płytowy. Z drugim się przyjaźni, grała wspólne koncerty i wystąpiła na jego płycie. Teraz drugim w swoim dorobku albumem dołącza do ich grona.
Przy nagrywaniu „Ys” (czytaj „iis”) Newsom wsparli też inni wielcy – śpiew i harfę nagrywała pod okiem Steve’a Albiniego, całość zmiksował Jim O’Rourke. Obaj to chodzące instytucje sceny alternatywnej. Natomiast znak firmowy albumu, orkiestrowe aranżacje, stworzył Van Dyke Parks – człowiek, który przeszedł do historii muzyki pop dzięki współpracy z Beach Boys. Bez udziału Parksa sprzeczne emocje, które „Ys” przekazuje, nie mogłyby wypaść tak sugestywnie. Dzięki jego kreatywności przejścia między poszczególnymi partiami brzmią niezwykle subtelnie. Typowa konstrukcja piosenki pop została tu zignorowana. Całość płynie, tworząc baśniowy, poetycki, chwilami teatralny nastrój.
Partie orkiestrowe świetnie podtrzymują dramaturgię. Bronią się i natchnione teksty Newsom. Złożone z aliteracji, gier słów, lirycznych zmian tempa. Utkane z surrealistycznych metafor i pełne absurdalnego poczucia humoru. Tytuł „Ys” pochodzi od nazwy miasta z celtyckiej mitologii. Na płycie znajdziemy odwołania do bajek, romansów, opowieści awanturniczych. I ślady fascynacji literackich autorki, której ulubionymi pisarzami są Nabokov, Faulkner i Pynchon. Ważny jest nie tylko sens, ale i sposób, w jaki Newsom wydobywa z siebie poszczególne słowa i sylaby. – Chcę, żeby teksty, które śpiewam, były same w sobie zdarzeniami muzycznymi – mówi autorka. I są. A kto by pomyślał, że nagrywanie 17-minutowych pieśni (tyle trwa najdłuższa) nie skończy się grafomańską katastrofą?
Neofolkowy sposób ubierania się, oryginalny instrument, zachwycający głos, okładka płyty jak z malowidła renesansowego – wszystko tworzy obraz postaci ekscentrycznej. Gdzieś blisko wykonawczyń, obok których Newsom już ma miejsce w panteonie głosów kobiecych: Kate Bush, Björk czy Joni Mitchell. A „Ys” to płyta genialna. Niezależnie od tego, jak wiele osób ten album zignoruje, nie zrozumie go, znienawidzi czy wręcz wyśmieje.
Piotr Kowalczyk/ Przekrój
Joanna Newsom „Ys”, Drag City/Isound