Celia Cruz - premiera antologii z muzyką artystki

Celia Cruz fot. serwis prasowy
O Celii Cruz, Klubie Copacabana i latynoskiej muzyce pisze Daniel Wyszogrodzki. Przeczytaj o najnowszym albumie z muzyką artystki
30.07.2013 07:00
Celia Cruz fot. serwis prasowy
Celia Cruz dla wielomilionowej latynoskiej społeczności jest tym, kim Aretha Franklin dla Afroamerykanów czy Édith Piaf dla Francuzów. Słusznie nazywana Królową Salsy („La Reina de la Salsa”), sprzedała w trakcie swojej imponującej kariery 30 milionów albumów, zdobyła 23 Złote Płyty i współtworzyła żelazny kanon muzyki latynoskiej.
 
Pochodziła z Kuby, a poszukiwaczy ciekawostek na pewno ucieszy fakt, że dokładnie nazywała się Úrsula Hilaria Celia de la Caridad Cruz Alfonso de la Santísima Trinidad. Była korpulentną, rubaszną kobietą o charakterystycznej szczelinie między zębami.
 
Kiedy w latach 90. mieszkałem w Nowym Jorku regularnie bywałem w legendarnym klubie nocnym „Copacabana”. W owym czasie był on mekką muzyki latynoskiej i występowały w nim największe gwiazdy salsy i merengue, m.in. Celia Cruz, Tito Puente, ale także muzycy młodszego pokolenia, Gloria Estefan i Marc Anthony.
 
„Copacabana” to legenda Manhattanu. Od otwarcia w 1940 roku występowali w nim artyści, których nazwiska składają się obecnie na encyklopedię amerykańskiej muzyki rozrywkowej, m.in. Nat King Cole, Frank Sinatra, Ella Fitzgerald, Marvin Gaye, Stevie Wonder, Tina Turner, nawet zespół U2. Kręcono tu filmy, m.in. „Chłopców z ferajny”, „Życie Carlita”, „Francuski łącznik” (lokal uwielbiali i mafiosi i agenci FBI). W „Copie” – tak nazywało się w skrócie to eleganckie miejsce – koncertowe albumy nagrywali m.in. Sam Cooke, The Supremes, The Temptations. W „Copie” zawsze się działo.
 
Podczas całonocnych wizyt w „Copacabanie” miałem okazję poznać wielu artystów występujących tam na żywo. Jako dziennikarz muzyczny z Polski stanowiłem pewne kuriozum – byłem fanem muzyki latynoskiej, co nieczęsto się zdarzało u „białasów” (za to regularnie przychodzili oni do „Copy” podrywać ciemnoskóre dziewczęta). To właśnie dzięki temu poznałem takie legendy salsy jak Tito Puente czy Celia Cruz, z którymi to artystami – popijając mojito albo Cuba Libre – rozmawiałem o muzyce i nie tylko. Pamiętam doskonale, że Celia Cruz traktowała salsę jak świętość.
 
Powtarzała: „Salsa to krew moich pobratymców. To więcej niż muzyka”. Podobnie jak blues dla czarnych mieszkańców USA, podobnie jak samba dla Brazylijczyków, salsa stanowi naturalny krwiobieg społeczności latynoskiej. A w całej tej zróżnicowanej, fascynującej muzyce, jaką tworzą mieszkańcy Karaibów, stanowi naturalną bazę, syntezę odmian i stylów. Zarówno w innych gatunkach kubańskich (jak mambo, bolero, chachachá, guaracha i wielu innych), jak też w portorykańskiej bombie, dominikańskiej merengue czy też w kolumbijskiej cumbii. Dała także rytmiczną podstawę tak szerokiej dziś i popularnej muzyce, jaką jest dzisiaj Latin Jazz.
 
Kiedy Celia Cruz odeszła w wieku 77 lat po ciężkiej chorobie, podczas ceremonii w New Jersey artystkę żegnało ponad 200 000 wielbicieli. W jej grobowcu złożono ziemię przywiezioną przez piosenkarkę z Zatoki Guantanamo na Kubie, a obecnie w miejscowości Union City w stanie New Jersey istnieje park Celia Cruz Plaza.
 
Legenda za życia, kubańska artystka nie przestanie inspirować długo po odejściu – jej dorobek nagraniowy to kanon muzyki latynoskiej. Wydawana właśnie przez Sony Music antologia THIS IS… CELIA CRUZ, THE ABSOLUTE COLLECTION (premiera 30.07.2013) – w edycji jedno lub dwupłytowej – to nieporównana synteza stylu w najlepszym możliwym wydaniu i powinna się znaleźć w każdej otwartej kolekcji płytowej. Poza klasykami w wykonaniu samej Celii Cruz (m.in. La Negra Tiene Tumbao), znajdziemy na albumie duety solistki z takimi gwiazdami, jak Vicente Fernandez, Johnny Pacheco, Willie Colón i Ray Baretto. W licznych nagraniach piosenkarce towarzyszy legendarna puertorykańska orkiestra salsy La Sonora Ponceña. A u boku Królowej pojawia się… Król – sam wielki Tito Puente.
 
Gorąco polecam!

 
Daniel Wyszogrodzki