"All The Lost Souls"

Nowy album Jamesa Blunta to dziesięcioutworowa opowieść o życiu i śmierci. Świadectwo rozwoju, jaki miał miejsce od "Back To Bedlam".
/ 21.09.2007 11:07
James Blunt widzi to następująco: możemy się starzeć, ale tak naprawdę nic nie zmieniło się od podstawówki. "Czuję, że jestem dokładnie w tym samym miejscu, co w wieku 9 lat. Na szkolnym podwórku, gdzie dzieciaki plotkują kto z kim się całował, kto kogo obgadał, kto miał niefajne ciuchy... Teraz ludzie piszą o takich rzeczach na skalę globalną: kto kogo całował, kto co powiedział i w co się ubiera".

Od premiery debiutanckiej płyty Blunta, "Back To Bedlam" minęły prawie trzy lata. Album rozszedł się na całym świecie w 11 milionach egzemplarzy, dotarł do pierwszych miejsc list przebojów w 18 krajach i do Top 10 w 35. Na liście osiągnięć jest m.in. nominacja do pięciu Grammy, amerykański singel nr. 1 – "You’re Beautiful" (pierwszy Brytyjczyk na tym miejscu od czasu Eltona Johna z jego "Candle In The Wind"), zdobycie dwóch nagród MTV i dwóch statuetek Brit Award.

Ten nagły awans do światowej sławy i związane z nim doświadczenia, składają się na zawartość tekstową drugiego albumu wokalisty, "All The Lost Souls". To dziesięcioutworowa opowieść o życiu i śmierci. Świadectwo imponującego rozwoju, jaki miał miejsce od "Back To Bedlam", płyty nazywanej dziś przez Blunta "bardzo szczerym, trochę naiwnym zbiorem przemyśleń, emocji i przeżyć. Pisałem ją nie przypuszczając, że ktokolwiek to usłyszy".
Tym razem artysta ma świadomość, że publiczność nie może doczekać się piosenek o "wzlotach i upadkach". Blunt zżyma się na uwagę, że pozycja na świeczniku dystansuje go od słuchaczy. "Tylko dlatego, że przyznano mi chwiejny status gwiazdy, nie oznacza że mniej we mnie człowieka. Mam te same problemy, tylko że moja mama wie teraz o nich pierwsza" – śmieje się, nawiązując do stałej obecności na łamach tabloidów.

Rzeczywiście. Wystarczy raz posłuchać "All The Lost Souls", by stało się jasne że Blunt mówi o tym, co nas łączy, nie dzieli. Wszyscy pragniemy miłości, komfortu i bezpieczeństwa. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy wartości te najtrudniej znaleźć. Te kwestie interesują dziś artystę najbardziej. Stara się nadać im przejrzystość, sens i znaczenie...

"Podróżujemy niesamowitą drogą zwaną życiem. Próbujemy ją zrozumieć i zorientować się, dlaczego do cholery na niej się znaleźliśmy" – mówi. "Naprawdę kocham życie. Cieszę się nim, choć przysparza mi ono zgryzot. W miarę upływu czasu – którego nie ma wcale tak dużo – zaczynasz się zastanawiać, co z tego wyniesiesz. Gdzie szukać głębi i znaczenia. Dlaczego robimy pewne rzeczy, by wypełnić naszą egzystencję? Myślę, że każdy tego doświadcza".
"Wszystkie zagubione dusze" odnalazły się w trakcie światowej trasy Jamesa, na której promował poprzednią płytę. Pięć piosenek powstało w drodze. Wokalista testował je przed publicznością. Co do pozostałych... Latem 2006 roku Blunt zaszył się na Ibizie. Chwilę czasu zabrało mu oswojenie ciszy po okresie bezustannej kakofonii. "Po raz pierwszy mogłem się zatrzymać i spojrzeć na to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich trzech lat. Mogłem to przemyśleć" – mówi.

James wrócił na Ibizę zimą, gdzie czekała go niespodziewana inspiracja. "Ktoś ukradł kocioł, więc nie miałem ogrzewania" – wyjaśnia. "Chodziłem po domu w płaszczu, czapce i rękawiczkach bez palców, w których mogłem grać na fortepianie. Budowlaniec powiedział, że żyłem jak mnich. Gdy jest ci zimno, gdy nikogo nie ma w pobliżu i z nikim się nie rozmawia, można komponować. Chociaż to przygnębiające doświadczenie. Kawałki, które pisałem latem, tuż po wyjściu z klubu, były o wiele bardziej radosne".

Skoro mowa o różnych obliczach płyty... Blunt poprosił swoich menadżerów, by skontaktowali go z "osobami, które niekoniecznie są tekściarzami. Chciałem się wyzwolić". Mimo, że większość tekstów napisał samodzielnie, ta prośba zapewniła mu współpracę z Markiem Batsonem (Dr. Dre, Dave Matthews Band), Jimmym Hogarthem (pracował też przy "Bedlam"), Stevem McEwanem, Egiem (cq) White’m i Maxem Martinem.

Pod względem muzycznym, słychać na płycie inspiracje wielkimi wykonawcami lat 70. "Fleetwood Mac, Don McLean, Elton John, może odrobina Steely Dan, a jeśli miałem szczęście, to i Bowiego" – mówi Blunt, bezczelnie dodając: "I skoro już ściemniam, mogę równie dobrze dorzucić Zeppelin".
Album zaczyna się dynamicznym, gęstym singlem "1973". To nostalgiczne spojrzenie na wspólny czas z przyjaciółmi. Piosenki w rodzaju "One Of The Brightest Stars" czy "Annie" opowiadają z kolei o dziwactwach i fałszu, jakie wiążą się ze sławą. "Carry You Home" czy "I’ll Take Everything" dotyczą naszej delikatnej egzystencji, podczas gdy "I Really Want You" i "Same Mistake" odsłaniają najintymniejszą stronę Blunta.

Absolwent szkoły oficerskiej, który służył w Kosowie, przyznaje że język go ogranicza. W piosenkach zyskuje jednak swobodę pozwalającą śpiewać o tym, czego nie jest w stanie wymówić. "Moja muzyka jest autobiograficzna. To środek wyrazu, który mi służy. Uznaję ją za niezbędną – inaczej byłbym kolejnym Brytyjczykiem zamkniętym w swoim pancerzu". Dla tych, którzy uznają takie wyznania za zbyt dramatyczne, przygotował cytat z Jeffa Buckleya: "Wrażliwość nie oznacza bycia mięczakiem. To bolesna świadomość, że pchła lądująca na psie brzmi jak eksplozja".

Gdy przyszło do nagrywania w Los Angeles, muzyk zaprosił swoich towarzyszy z trasy. Produkował Tom Rothrock, odpowiedzialny także za "Back To Bedlam". Proces mocno różnił się od poprzedniego – gdy wszystko rejestrowano z muzykami sesyjnymi, a potem Blunt samodzielnie dogrywał sporo partii instrumentalnych. "Tym razem usiadłem za fortepianem lub z gitarą, zagrałem chłopakom piosenki i opisałem, czego oczekuję" – mówi. "Koncertowaliśmy przez dwa i pół roku. Oni wiedzą dokładnie, do czego dążę, niewiele czasu zajmuje im więc obudowanie pomysłu treścią".

Po zakończeniu nagrywania, Blunt nie może się doczekać powrotu na scenę. "
Granie koncertów to najlepsza zabawa, jaka istnieje" – tłumaczy. "Najwspanialszy wynalazek na świecie". Mimo wszystko, artysta wyobraża sobie dzień – oby jak najpóźniejszy – gdy zabraknie widzów. W utworze zamykającym płytę, "I Can’t Hear the Music", śpiewa z cichą determinacją, że nawet po tym jak zamilknie aplauz fanów, gdy po raz ostatni zapadnie kurtyna – pozostanie muzyka.
Dla Blunta to pieśń nadziei, przypomnienie dlaczego znalazł się w tym biznesie. "Podsumowuje to refren – "Gdy zabraknie muzyki, a publiczność odejdzie/ Zatańczę samotnie". Chodzi o to, że zajmuję się tym z pasji. Kocham to, co robię, mimo że publiczność może okazać się ulotna"...

James Blunt, "All The Lost Souls", Dystrybucja: Warner Music Poland , 2007 r.

Tekst: materiały od dystrybutora.

Redakcja poleca

REKLAMA