Air jak herbata

Nawet odprężająca muzyka w końcu zaczyna męczyć. Francuski duet Air jest dziś jak herbata z trzeciego parzenia.
/ 05.03.2007 12:48
Francuski duet Air jest dziś jak herbata z trzeciego parzenia. Została z grubsza sama woda, ale z rozbełtaną mgiełką zapachu, z której niezbicie wynika, jak dobrej klasy była to herbata.

Bo w latach 90. Jean-Benoit Dunckel i Nicolas Godin produkowali elektroniczny pop tak elegancki, że przedziały biznesowe w maszynach Air France’u to były przy tym niskie loty. I z większą szybkością niż samoloty tej zacnej skądinąd firmy wywozili nową kulturę francuską w świat.
Przez całą poprzednią dekadę nie było płyty, która banalne motywy, romantycznie naiwne sza-ba-da z lat 60. podałaby w zgrabniejszy sposób niż ich album „Moon Safari”. Matematyk i architekt konstruowali melodie minimalistyczne i lekkie, przy tym wyciągali z lamusa stare instrumenty (pierwsze syntezatory, mellotron udający sekcję smyczkową) i przetwarzali partie wokalne, wytwarzając zgrabny i modny wówczas efekt muzyki przeszłości przenoszonej w świat przyszłości. Pozbawiony kiczu i pretensji. To ostatnie pozostaje aktualne, choć wdzięk przeminął, a kompozycje na „Pocket Symphony” bywają puste, ociężałe i nudne.
Płyta Air nagrana z udziałem dwóch ważnych postaci sceny brytyjskiej, wokalistów i autorów Jarvisa Cockera i Neila Hannona, a także (po raz kolejny) z producentem Nigelem Godrichem (Radiohead, Beck) to w zasadzie część druga albumu Charlotte Gainsbourg. Bo z córką Gainsbourga panowie nagrywali niedawno w takim samym składzie. I jak tam nie udało się uniknąć monotonii. Tempa z rzadka sięgają tu średnich. Nawet gdy tytuł nagrania obiecuje prywatkę – jak w „One Hell Of A Party” – muzycy brzmią, jak gdyby odprawiali nabożeństwo za duszę, która jak para uszła z ich formacji. Coś zaczyna się dziać w „Left Bank”, szóstym na płycie, akustycznym nagraniu, niezłe jest „Mer du Japon”, ale to z kolei przypomina, że z użytych tym razem tradycyjnych
japońskich instrumentów muzycy wykrzesali ledwie parę egzotycznych dźwięków zlewających się z delikatnie szemrzącą całością.
A może wyssała z nich energię Sofia Coppola, reżyserka „Między słowami”, która kupowała ich kompozycje do trzech kolejnych filmów? Bo odkąd współpracują z nią, niczego istotnego na własny rachunek nie zrobili. Ot, produkują albumy z muzyką, o której na upartego można jeszcze powiedzieć, że jest przyjemna. Ale patrzeć na to, jak rozrzedzają swoje pomysły, już przykro.

Bartek Chaciński/ Przekrój

Air „Pocket Symphony”, EMI France, 47’47, 62 ZŁ