To jest poezja drobnych przesunięć znaczeń, „przesuwanek”. Takich jak choćby tytuł całości „Zbierane 1960–2005”, a nie żadne „Zebrane”. Mamy więc zapis poszukiwania, ciągle trwającej rozmowy. Właśnie rozmowy, Miłobędzka bowiem wydaje się najbardziej „dialogiczną” poetką naszych czasów. W jej wiersze bardzo mocno wpisane jest jakieś „ty”, czyli ten, do kogo się mówi, czasem dziecko lub mąż, ale i czytelnik: „Jakimi słowami mam do ciebie mówić? Drzewami mówić?”.
Twoje, moje... zaimki są bez wątpienia ulubionymi częściami mowy poetki. Trwa tu cały czas rozpoznawanie, poszukiwanie tego, co jest moje i nie-moje. Nie tylko w języku. Wszak Miłobędzka jest autorką najpiękniejszych wierszy oddających całą dziwność ciąży, rodzenia i posiadania (!) dziecka. Posiadania, które polega na nieuchronnym rozdzielaniu się, odchodzeniu. „Od ciebie chciałam zacząć nowymi słowami, ale nie umiem” – czytamy w wierszu „Przesuwanka”. W tym poszukiwaniu chodzi też o poszukiwanie języka, by, owszem, uchwycić siebie, ale tylko po to, aby zaraz przekraczać ustalone role i granice. Na naszych oczach trwa zbieranie i rozbieranie słów i ze słów, jak w wierszu: „Rozbierz się z Krystyny / dziecka matki kobiety / lokatorki turystki kochanki żony”. Po rozebraniu zostaje sam ruch, a nie jakieś twarde jądro – „ja”. Posiadanie siebie okazuje się co najmniej problematyczne. Za to czytamy: „Jestem wszystkim, czego nie mam”. Czyli czymś zgoła większym niż „ja”.
Teksty Miłobędzkiej, zwłaszcza te króciutkie, z ostatniego tomu, oprócz napięcia wynikającego z rozmaitych „przesuwanek” mają jeszcze jedną tajemniczą cechę: czytelnicy, którzy „nie mają czasu na pisanie”, szybko mogą je uznać za własne, jakby przyswojone z oddechem. Bo Miłobędzka mówi też waszymi, naszymi i moimi słowami.
Justyna Sobolewska/ Przekrój
Krystyna Miłobędzka „Zbierane 1960–2005”, Biuro Literackie, Wrocław 2006