Odkąd przeczytałam "Oskara i Panią Różę" jasnym stało się, że to nie koniec, a dopiero początek mojej przygody z opowiadaniami Érica-Emmanuela Schmitta. Krótkie, wymowne, skłaniające do przemyśleń. Może żadne z nich nie odmieniło mojego życia, ale na pewno pozwoliły uczynić go lepszym. Tak jak "Zapasy z życiem".
Głównym bohaterem tej króciutkiej acz treściwej książeczki jest zbuntowany nastolatek imieniem Jun. Młody uciekinier żyje z dala od rodziny. Wałęsa się po tokijskich ulicach sprzedając rzeczy, których sam nigdy by nie kupił. Ma alergię na ludzkość. Nadmierną paplaniną często odwraca kota ogonem, bo nie chce by ktokolwiek cokolwiek o nim wiedział. Pewnego dnia poznaje Shomintsu. Staruszka, który mimowolnie wywołuje skojarzenia z Yodą i który z uporem maniaka powtarza temu chudemu jak szczypior chłopakowi, że widzi w nim "grubego gościa". Choć bieganie z kokiem na głowie i jedwabnymi stringami w tyłku po okrągłym ringu jest ostatnią rzeczą o której marzy Jun, chłopak po pewnym czasie z czystej ciekawości trafia do szkoły sumo prowadzonej przez Shomintsu.
Kto by pomyślał, że koło o średnicy czterech metrów i pięćdziesięciu centymetrów może przywrócić komuś chęć do życia, a także pomóc w odnalezieniu szczerej i głębokiej miłości. Filozofia ukryta w sumo pozwoliła chłopakowi zrzucić klapki ciążące mu na oczach, wyzbyć się swoich uprzedzeń i zrozumieć potrzebę kontaktów z bliskimi. Bo to kim jesteśmy zależy w dużej mierze od tego skąd pochodzimy. Aby życie wydało owocne plony nie możemy od tak odciąć się od naszych korzeni. "Zapasy z życiem" to pełna optymizmu opowieść o odnajdywaniu własnej roli w świecie, o odkrywaniu swojej wewnętrznej siły, pokonywaniu własnych lęków i próbie stawienia czoła życiu. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Co tu dużo mówić. Schmitt znowu czaruje, a "Zapasy z życiem" to książką, którą z pewnością przeczytam jeszcze nie raz.