Jestem otwarta na nowe technologie, więc zaprzyjaźniłam się z wirtualnym światem od razu. Muszę przyznać, że zachłysnęłam się możliwościami jakie dawał mi Internet i niewiele brakowało, bym zawaliła drugą klasę liceum.
Czas spędzany w sieci ograniczyłam, aczkolwiek nie mogłam sobie odmówić poznawania Jego zakątków. Najpierw poznałam wirtualne pogawędki i wpadłam po uszy. Dzień bez pogawędki na czacie, był dniem straconym.
Zawierałam coraz to nowe znajomości. Poznawałam ciągle nowych ludzi, a w pierwszym okresie „czatowania” miałam nawet specjalny zeszyt, w którym skrzętnie notowałam informacje dotyczące różnych osób, żeby mi się przypadkiem wszystko nie pomyliło. Nie liczyła się jakość rozmowy, ale ilość rozmówców. Im więcej – tym lepiej. Dopiero dziś widzę, jak bardzo głupie to było myślenie. Jedyną przydatną umiejętnością, jaka pozostała mi po tamtym okresie, jest szybkość pisania na klawiaturze – okienek było wiele, więc trzeba się było szybko wyrabiać na tyle szybko, żeby inni nie pomyśleli, że pochłania Cię rozmowa z kimś innym.
Po miesiącu intensywnego czatowania, znużona ciągle tym samym schematem rozmów postanowiłam zrezygnować z nowych znajomości. Ograniczyłam liczbę osób z którymi rozmawiałam do minimum. Stworzyliśmy swego rodzaju wirtualną paczkę, która spotyka się na wieczornych pogaduszkach i wraz z upływem czasu, zaprzyjaźnialiśmy się. Byłam w tym gronie najmłodsza, ale potrafiłam się odnaleźć w każdej sytuacji i to podobało się innym. Cieszyłam się szacunkiem osób dorosłych i bardzo mi się to podobało.
Pierwszą osobą, z którą znajomość przeniosłam z Internetu na płaszczyznę realną – był młodszy ode mnie o kilka lat chłopak z mojego miasta. Pamiętam, że bardzo się tego spotkania bałam, ale szybko okazało się, że strach był bezzasadny. Było to bardzo miłe spotkanie dwóch osób, które miały sobie bardzo wiele do powiedzenia. Wtedy też pierwszy raz zetknęłam się z pojęciem „miłości internetowej”. Wówczas było mi ono całkowicie obce, ale już niedługo miałam się przekonać na własnej skórze, że to jednak jest możliwe. Tylko czy to naprawdę wygląda tak, jak mi się wydawało?
Był moim rówieśnikiem i mieszkał w Gdańsku. Świetnie nam się rozmawiało, a Jego zdjęcie zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Najpierw były długie rozmowy na „privie” (prywatne wiadomości na czacie), maile, aż w końcu przyszedł czas na rozmowy telefoniczne i… spotkanie.
G. przyjechał do mnie po wakacjach spędzonych w słonecznej Italii. Kiedy czekałam na dworcu PKP, serce podchodziło mi do gardła bo zupełnie nie wiedziałam, kogo się mogę spodziewać. W czasie naszych rozmów, zawsze mocniej waliło mi serce. Gdy milczał, z niecierpliwością oczekiwałam kolejnego telefonu czy maila. Tęskniłam za Jego słowami i brakowało mi Jego głosu. Zapytałam samą siebie – czy tak wygląda miłość? – zupełnie nie mając pojęcia o tym, jak rozpoznać prawdziwe uczucie. I czy można zakochać się w kimś, kogo widziało się tylko na zdjęciu?
Gdy G. wysiadł z pociągu, podbiegłam do Niego i padliśmy sobie w objęcia – zupełnie jak na filmach. Targały mną sprzeczne uczucia – z jednej strony czułam do Niego „to coś”, a z drugiej coś mówiło, że przecież miłość może się narodzić wyłącznie wówczas, gdy przebywamy w towarzystwie tej osoby, poznajemy ją, widzimy, czujemy…
Spędziliśmy razem wspaniały dzień. Spacerowaliśmy brzegiem morza i rozmawialiśmy o naszych wrażeniach. Opowiedzieliśmy sobie o naszych oczekiwaniach oraz o tym, co działo się w naszych głowach, gdy na siebie spojrzeliśmy. Mieliśmy plan – chcieliśmy być ze sobą, mimo dzielącej nas odległości. Czy to miało jakiś sens? Czy ta młodzieńcza miłość miała szansę przetrwania? I czy to w ogóle była miłość?
Czasem zastanawiam się, na ile było to prawdziwe uczucie, nawet gdyby miało być ono zwykłym zauroczeniem, a na ile je sobie wmówiliśmy? Może nie chcąc wyjść na głupców, oboje przed sobą udawaliśmy? Czy kiedykolwiek dowiem się, jak to było naprawdę?
Szybko okazało się, że chłopak jest bardzo zazdrosny. Gdy widział, że rozmawiam w sieci z kimś innym, od razu miał do mnie pretensje. Potrafił wydzwaniać i grozić samobójstwem. Wielokrotnie mnie rzucał, po czym przepraszał, by następnego dnia znowu zrobić mi awanturę i rzucić. Płakałam rzewnymi łzami bo byłam pewna, że właśnie tracę swoją wielką szansę...
Jakież to było głupie, szczenięce i niedojrzałe. Miarka się przebrała, gdy pojawiły się groźby – zmieniłam wówczas numer telefonu i stałam się nieco ostrożniejsza. Do czasu…
cdn...
Karolina Małgorzata Górska