W dialogu z Bachem

Paweł Szymański nareszcie doczekał się należnej mu uwagi i kolejnych wydawnictw płytowych.
/ 04.12.2006 18:22
Trudno go nie rozpoznać. W dżinsach, skórzanej kamizelce, z długimi spiętymi włosami. Z nieodłączną fajką. Nie bryluje na salonach, nie okupuje mediów i trendy festiwali. Outsider, który najlepiej czuje się wśród przyjaciół lub wtedy, gdy komponuje, zamknięty w swojej pracowni na warszawskim Ursynowie.

Paweł Szymański, choć ceniony przez środowisko i krytykę, w niektórych kręgach wręcz traktowany jak postać kultowa, wciąż wydaje się kompozytorem mało znanym. Do połowy lat 90. jego utwory można było odnaleźć jedynie na longplayach z kroniką Warszawskiej Jesieni. W 1997 roku firma CD Accord wydała pierwszy monograficzny kompakt z utworami Szymańskiego, który do dziś jest obiektem miłości fanów. Gdyby kompozytor mieszkał pod inną szerokością geograficzną, takich płyt miałby kilkanaście. Dopiero teraz coś drgnęło. Zainteresowanie przyszło kuchennymi drzwiami. Nagroda festiwalu w Gdyni za muzykę do „Placu Zbawiciela” Krzysztofa Krauzego i Joanny Kos-Krauze zwróciła na kompozytora uwagę szerszych kręgów. Zaczyna się o nim mówić, poszukiwać nagrań, co rusz dochodzą mnie słuchy o kolejnych nawróconych na jego muzykę. Muzykę wyjątkową, która od końca lat 70. – powstania „Partity II” na orkiestrę – wykorzystuje bardzo indywidualny pomysł. „Surkonwencjonalizm”, jak się go powszechnie nazywa, lub „muzykę dwupoziomową”. Kompozytor nawiązuje do przeszłości (głównie polifonii baroku) i transformuje ją, wykorzystując to, co w danym momencie uważa za najbardziej istotne. Słuchacz powinien (choć oczywiście nie musi) domyślać się, że pod warstwą fizyczną, dźwiękową, istnieje ta druga, ukryta, biegnąca równolegle, z której to, co słyszymy, zostało wygenerowane. Szymański proponuję grę z przeszłością, przy czym nie zależy mu na bezpośrednim, intymnym spotkaniu słuchacz–kompozytor. – Wolę – mówił – żeby potraktował mój utwór jak kamień, który odnalazł, podniósł z ziemi i obejrzał, a potem schował do kieszeni albo wyrzucił.
Szymański, wierny tradycji, prowadzi z nią dialog na kilku poziomach. Choć gdy sięgniemy po wydaną właśnie płytę z muzyką fortepianową, możemy popaść w zdumienie. Centralną kompozycją jest tu „Une suite de pieces de clavecin par Mr Szymański”, utwór, który mógłby zostać napisany w XVIII stuleciu przez Jana Sebastiana Bacha (sic!). M(onsieur) Szymański porzuca w nim swą misterną konwencję, składając oczywisty hołd stylistyce lipskiego kantora („Nie wszyscy kompozytorzy wierzą w Boga, lecz wszyscy – w Bacha” – mówił Maurcio Kagel). Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że „Suita” jest w dorobku Szymańskiego „etiudą z przeszłości”. Ważniejsze są „Dwie etiudy” i premierowy „Singletrack”, wszystkie w matematycznej, konceptualnej interpretacji przyjaciela kompozytora Macieja Grzybowskiego. Wydana równolegle „Zaratustra” z muzyką do spektaklu Krystiana Lupy całej prawdy o Szymańskim nie mówi. Lepiej zacząć od utworów fortepianowych.

Jacek Hawryluk/ Przekrój

Paweł Szymański, Utwory fortepianowe; Maciej Grzybowski – fortepian, EMI Classic
Paweł Szymański „Zaratustra”, Pomaton EMI