Od napisania nagrodzonego Nike „Widnokręgu” upłynęło dziewięć lat. Autor chciał dać rzecz wydestylowaną, samą esencję, sto procent odpowiednich słów. W jednym z wywiadów powiedział: „Napisanie książki eksploatuje mnie do ostatniego zdania, jakie jest we mnie, do ostatniej myśli”.
Głównym bohaterem „Traktatu o łuskaniu fasoli” jest były saksofonista, któremu reumatyzm przeszkodził w kontynuowaniu życiowej pasji. Po latach osiadł nad zalewem, z dala od miasta, gdzie za drobną opłatą pilnował domków letników, dorywczo malując tabliczki na grobach okolicznych cmentarzy. Czytelnik wysłuchuje opowieści jego życia, długiej narracji przeplatanej reminiscencjami z wojny, pobytu za granicą, podróży. Ale jednym z bohaterów jest także język. Żywy, najeżony potoczną składnią. „Tu, z brzegu lasu, może pan widział, stoi kilka uli, to moje. Z tych kilku, jeśli rok jest miodny, zbiorę nieraz miodu a miodu. Sam bym nie przejadł” – opowiada bohater.
Ten wrażliwy, acz prosty człowiek, operujący często mądrością ludową, wygłasza miejscami traktat iście abstrakcyjny, poruszając się wśród rozmaitych intelektualnych formuł zaskakująco sprawnie. Teoretycznie mało to wiarygodne, z drugiej jednak strony wymagała tego zapewne tytułowa konwencja „traktatu”. Jawnie zresztą i dosyć perwersyjnie odwołująca się do słynnego passusu z „Dziadów” o „tysiącu wierszy o sadzeniu grochu”, symbolu gadania o niczym. Jakby autor świadomie polemizował z romatyczną wizją historii lekceważącą „pozytywistyczne” zajmowanie się drobiazgami. Ponosi jednak konsekwencje: i grochu, i fasoli, i słów bywa za dużo.
Wiele powiedziano o „filozoficznej i antropologicznej doniosłości” książek Myśliwskiego. A gdyby tak spróbować czytać „Traktat…” naiwnie, bez przesądów i wiedzy na temat „literatury chłopskiej”? Oprócz ważkich pytań egzystencjalnych znaleźlibyśmy niewątpliwe poczucie humoru, barwne anegdoty, całą masę wzruszających, mocnych historyjek. I zadziwiającą wiedzę o człowieku, polegającą na świadomości, że wiedza ta... nie jest w ogóle możliwa. Że istnieje zawsze jakiś inny margines komunikacji. Bo „gdybyśmy się rozumieli, to po co w ogóle sny lub cokolwiek”?
„Traktat…” to także intymna miniencyklopedia, osobisty elementarz pojęć, prywatny słownik nieprzeciętnego pisarza złożony z najważniejszych dlań słów: wolność, pamięć, porządek, komunikacja, przyjaźń, wojna. Ta ciężka od znaczeń księga daje nam szansę wczytania się w niezbadane zakamarki ludzkiego życia. Czyż nie jest to coś, co tygrysy lubią najbardziej? A że trzeba było na to stu procent słów? Fasola pewnie w tym roku obrodziła wyjątkowo obficie. Pożytecznie jest trochę połuskać i przy okazji ulec intelektualnej stymulacji.
Agnieszka Wolny-Hamkało/ Przekrój
Wiesław Myśliwski „Traktat o łuskaniu fasoli”, Znak, Kraków 2006