Kuczok wprost wyznaje, że fascynują go te filmy, które resztę publiczności wyganiają z kinowych sal. Ciągnie go w stronę obrazu piekielnego, czyli takiego, który wystawia widza na ciężką próbę wytrzymałości. Z niezwykłą pieczołowitością pokazuje kino, które z transgresji uczyniło swoje podstawowe narzędzie, ale jednocześnie nie osunęło się w prostą obsceniczność. Zanussi, Béli Tarr, Greenaway, Bergman, Haneke, Tanović, Leigh, Koszałka i Fabicki – łączy ich jeden impuls, który Kuczok nazywa potrzebą rozbijania zmurszałych form kultury. Ich dzieła interpretuje z finezją i czujnością, która w polskiej krytyce filmowej coraz częściej zanika. Wyczucie zawodzi go tylko dwa razy: w przeglądowych tekstach o pornografii i śmierci w kinie, które miejscami ocierają się o banał.
W eseju otwierającym książkę pojawia się cytat z Pasoliniego: „Artyści mają tworzyć, krytycy bronić, a wszyscy demokraci w zgodnej walce popierać dzieła wywrotowe, które byłyby nie do przyjęcia nawet przez najbardziej liberalną władzę”. Takich właśnie dzieł broni Kuczok i w tej obronie z pełnym przekonaniem mu sekunduję.
Grzegorz Jankowicz/ Przekrój
Wojciech Kuczok „To piekielne kino”, W.A.B.