I to jest piękne, wspaniałe i to jest kwintesencją życia każdego z Nas przez duże N. Ostatnio biegając z psem po mazurskich polach i lasach przyszło mi do głowy, że prawdziwą modlitwą do Boga jest uczucie wiatru na twarzy, uchwyceniu promienia słońca na zbożu i koloru drzew, zapachu lasu i cieniu przebiegającej sarny. To jest moja modlitwa, która jest w istocie uczuciem miłości i wdzięczności za życie. Chwilami świat chciał mnie przerosnąć, narzucić to, co wszyscy uważają za normalne i odpowiednie dla mnie, to jak powinnam się zachować, co wypada a za co powinnam się wstydzić. Ogromy niepotrzebnych informacji wlewanych do naszych wspaniałych uszu, reklam podprogowych, które czy chcemy czy nie to i tak dostaniemy na zawsze, bagatelizowania zdrowia, namawianie do picia i palenia, decydowania za nas co jest najsmaczniejsze a co najlepsze dla naszego ciała gdyż jesteś tego warta… itd.
Slogany, że jest się kimś dopiero wtedy, jak zrobi się karierę zawodową, nie mam nic na przeciw pogłębianiu horyzontów, rozwojowi, uczeniu się nowych wspaniałych rzeczy, ale co ma się parcie po trupach na szczyty z byciem kimś i dlaczego on jest niby tym kimś. Myślę, że wszyscy ktosie w głębi duszy woleliby być niktosiami ze spokojnym sumieniem i miłością w sercu, ot tak po prostu. A zresztą najczęściej jest odwrotnie i niktosie są ktosiami.
Żal mi dzieci, najbardziej sierot i tych, których nikt nie kocha, ale z tą miłością do dzieci to jest bardzo dziwna sprawa, tą miłością matek i ojców do swoich dzieci. Często dzieci są kochane nie za to jakie są same w sobie (jak je Pan Bóg stworzył), ale za to czy są zdolne, jak się uczą i jakie rodzice chcą, żeby były. Jakim prawem rodzice roszczą sobie prawo do posiadania dzieci na własność i jeszcze potem oczekiwania przysłowiowej łyżki wody. Dzieci są odrębnymi jednostkami, a rodzice to tylko bufory, dzięki którym przyszły na świat. Rodzice powinni dbać o bezpieczeństwo, wspierać je w swojej indywidualności, dawać miłość bezwarunkową, a wtedy ręczę, że dziecko pójdzie w najlepszym z możliwych dla siebie kierunków, niekoniecznie w kierunku, który życzyłby sobie rodzic. I nie oglądam Niani, która karze dzieci karnym jeżykiem, uważam, że te wszystkie niegrzeczne dzieci wołają o miłość i powinny być warsztaty dla rodziców uczące okazywania miłości, nagradzania i bawienia się z dziećmi. Nigdy nie lubiłam chodzić na zebrania klasowe, nie czułam się, Boże broń, lepszą matką, ale nie mogłam znieść tych czołgających się po karteczki ze stopniami rodziców, którzy wychowawcę klasy uważali za wyrocznię, choć był normalnym człowiekiem, często popełniającym błędy, nigdy się oczywiście do nich nie przyznając, wychodząc z założenia, że nauczyciel ma zawsze rację. Żal mi też grzecznych dzieci, które są po prostu dobrze wytresowane i w chwilach zapomnienia konfabulują niesamowite historie o tym, co niby mają, co ma ich mama i robią to po to, żeby odreagować, bo inaczej pewnie by zwariowały.
No i jeszcze ta Komunia Święta i świetna, pełna mamusiek powbijanych w garsonki (łącznie ze mną oczywiście) martwiących się najbardziej o pogodę,, żeby deszcz nie zepsuł córce fryzurki,
nie widzę w tym naprawdę żadnego pozytywnego przeżycia w przyjęciu Ducha Świętego, jest to tak poważna ceremonia jakby te dzieci miały co najmniej po 15 lat, ze stresem na egzaminie itd. itp. Nie wiem czy Bóg życzyłby sobie, aby tak stresować dzieci w celu zbliżenia się do niego. I obrażanie się a wręcz linczowanie dzieci za to, że bardziej skupiają się na prezentach niż całej ceremonii. Hipokryzja przez duże Hi .Przecież to my sami kupujemy im te prezenty, więc w czym rzecz. Nie można tego połączyć z zabawą, radością, śmiechem, śpiewem nawet razem z rodzicami i nawet tańcem. Ale przecież nie wypada.
Potem impreza z wódką pod stołem i najczęściej za pieniądze z kredytu, no ale inne dzieci mają w restauracji to dlaczego my nie. Polska polityka. A jakby tak nie patrzeć na Kowalskich co mają i jacy są, grubi, chudzi, bogaci, biedni i na to co oni myślą o nas, jakby się skupić na tym co my mamy w naszych sercach, jakie są nasze relacje, jakie wartości przekazujemy naszym dzieciakom, na czym się skupiamy, do czego dążymy i tak po prostu o tym mówić, nie o polityce, o plotkach z brukowców, tylko choć 15 minut dziennie porozmawiać o miłości, o tym co myślimy, co nas niepokoi i dręczy. Myślę, że wtedy niepotrzebna byłaby żadna konsekwencja i kara, bo nasze dzieci dokładnie załapałyby, o co w życiu chodzi, bez żadnych górnolotnych sloganów i same wiedziałyby co mogą, a czego jeszcze nie. Jestem za utwierdzaniem dzieci, że są najlepsze ale najlepsze dla nas a nie najlepsze ze wszystkich. Najlepsze takie jakie są i takie jakie Pan Bóg nam dał, a nie lepsze od dzieci Kowalskich. Pamiętam zdziwienie mojej koleżanki, która odkryła, że ja oprócz jej najwspanialszego synka kocham jeszcze inne dzieci. Zamykamy się na indywidualność innych ludzi, jesteśmy niby bo to też kwestia sporna, skłonni zaakceptować swoją inność albo chociaż mówić że tak jest. Jestem taki i takiego mnie kochaj, no ale Ty mógłbyś cię choć trochę zmienić, bo nie wyobrażam sobie jak można…………………………………… i tu cała masa naszej akceptacji. Wszystko, ale to wszystko zło, no może z wyjątkiem tragedii z udziałem wielu ludzi bierze się z braku miłości i tu nie ma naszej winy, bo jak miałam przekazać i okazać miłość mojej córce, jak mnie nikt tego nie nauczył, ale przyznać się do tego jest nam trudno, choć cudownie, że w momencie świadomości wszystko można zmienić a pracujemy przecież na przyszłe pokolenia. Rodzice z ogromną satysfakcją patrzą na swoje pociechy bawiące się grzecznie w piaskownicy, z dala od czyhających niebezpieczeństw, a już Boże broń jak wygląda ten mały Kowalski, umorusany po samą szyję, skaczący po drzewach i głaskający każdego napotkanego psa i kota, źródła zarazy notabene. Co to za rodzice, jak pozwalają na to, a właśnie o to chodzi, aby zaznajomić dzieci z życiem, pokazać granice, a nie tylko trzymać je pod kloszem, ciągle strasząc złymi ludźmi, i tym że jeszcze dostaną od życia w d….ę, no i nie zapominajmy utartej acz ulubionej formułki mojego taty, że pokorne ciele dwie matki ssie. I chyba teraz mając 42 lata jestem dumna, że nigdy nie byłam grzecznym dzieckiem, choć to ja dostałam najbardziej po uszach.
Małgorzata Zienkiewicz