"Szczęście nadejdzie jutro". Fragment drugi

Prezentujemy kolejny fragment książki Oksany Robski.
/ 13.05.2019 11:21

Największe zrozumienie miała dla Romy matka. Czasami jednak wydawało mi się, że jej przychylność dla świeżo wywalczonej autonomii syna pozostaje w ścisłym związku ze zmniejszeniem limitów na moich kartach kredytowych do jednej trzeciej wysokości właściwej dla żony początkującego biznesmena. Oto co mnie spotkało po tylu latach małżeństwa!

W toalecie usypałam jeszcze jedną małą kreskę.
— Nikita, nauczyłaś się już robić ulubione Romy kotlety na parze? — spytała mnie teściowa siedząca na drugim końcu stołu.
Pytanie spotkało się z żywym oddźwiękiem u zebranych. Padło już nie raz, więc nie zdziwię się, jeśli niedługo goście zaczną robić zakłady.
— Ostatnio Roma rzadko jada w domu, za późno przychodzi — odpowiedziałam, a moje spojrzenie elokwentnie ciągnęło: "Dlatego, że ty i tatuś tak mu zaleźliście za skórę, że musiał zaczynać wszystko od początku!". Oczy teściowej miotały błyskawice.
— A ty wciąż się nudzisz? Nadal nie znalazłaś sobie pożytecznego zajęcia?
Tylko spokojnie. Ona świetnie zdaje sobie sprawę, że to dla mnie bolesny temat. Każdy w tej rodzinie ma swoją pracę, każdy oprócz mnie.
— Poczekam, aż mój mąż się wzbogaci, i zajmę się działalnością charytatywną.
— Ach tak, to może weźmiesz u niego kilka lekcji? Tak bardzo bym chciała kiedyś utrzeć jej nosa! Na razie jednak mogłam zatroszczyć się tylko o swój nos. Znowu poszłam do toalety.

Przypudruję nosek ko-ka-iną,
I promenadą ruszę w dal...


Skąd mi przyszła do głowy ta idiotyczna piosenka? I dlaczego za każdym razem, kiedy wychodząc od teściowej, obiecuję sobie nauczyć się robić te nieszczęsne kotlety na parze, zapominam o tym, ledwie przestąpię próg domu? Dzisiaj na pewno powiem gosposi, żeby mnie nauczyła. W końcu to żadna sztuka — wystarczy do mięsa dodać dynię. Zanim zdążyłam poruszyć temat świąt majowych, Roma już spał. Wyjedziemy gdzieś czy będę musiała złożyć kolejną ofiarę na ołtarzu jego nowo nabytej samodzielności?
Po cichu weszłam do sypialni i położyłam się do łóżka. Kwestia wyjazdu nie dawała mi spokoju i postanowiłam natychmiast ją rozstrzygnąć. Chociaż tak naprawdę po koksie zwyczajnie miałam ochotę z kimś pogadać.


— Roma! — głośno wyszeptałam mu do ucha.
Pociągnął kołdrę, jakby cały chciał się pod nią schować.
— Nie, nie, śpij — wymamrotał.
Wyglądało na to, że moją skromną chęć rozmowy wziął za domaganie się czegoś więcej. Co za pewność siebie!

Zamknęłam się w gabinecie. Zlizałam ze stołu białe resztki. Poczułam, że moje dziąsła przyjemnie drętwieją. W ustach pojawił się jedyny w swoim rodzaju gorzkawy posmak. Nie będę już dzwonić do Rambo, idę spać.
Z jaką łatwością Roma odrzucił mnie dziesięć minut temu! I to nie po raz pierwszy.
W dodatku spał tak błogo! Na pewno kogoś ma. Albo lada dzień będzie miał. Ta myśl wprawiła mnie w dobry nastrój. Jakaś głupia panienka będzie na poważnie przejmować się Romą, wydzwaniać do niego i tracić głowę z zazdrości o mnie. Ha! Będzie mu to pochlebiać, ale do czasu. Zbyt dużą wagę przywiązuje do rodziny, a poza tym na drugą babę po prostu nie starczy mu sił: ma już na głowie mnie, Artioma i nową firmę.
Teściowa wiedziała, co robi, kiedy od dziecka wpajała synowi hierarchię wartości: na pierwszym miejscu — rodzina, bez względu na to jaka. Nawet jeśli mąż "kocha inaczej".

Wylazłam spod kołdry i poszłam zadzwonić do Katii. Siedziała u Antona. Koksu mieli w bród.
— Przyjeżdżaj — zaproponowała Katia — potem wybierzemy się do kasyna.
— Nie mogę. Roma dopiero dzisiaj wrócił.
— Co się martwisz, będzie myślał, że śpisz w gabinecie.

Po półgodzinie byłam już u Antona. Romie zostawiłam notatkę: "Budziłam cię, ale się na mnie wypiąłeś. Po co mam nocować w domu, skoro już cię nie obchodzę? Jestem u Katii". Karteczkę zostawiłam razem z moją kołdrą w gabinecie. Jeśli Roma pomyśli, że śpię właśnie tam, to nie wejdzie i będzie przekonany, że jestem w domu. A jeśli wejdzie, uzna, że najpierw położyłam się w gabinecie, a potem się obraziłam i pojechałam do Katii.
W odróżnieniu ode mnie moja przyjaciółka prowadziła własny interes. Dzięki temu była na ty ze wszystkimi naszymi i niektórymi nie naszymi oligarchami. Miała nadzieję, że pewnego pięknego dnia wyjdzie za któregoś z nich. Niedawno skończyła trzydzieści dwa lata. Zaczynała dziesięć lat wcześniej. Jej pierwszym poważnym klientem był znany rosyjski przedsiębiorca, który wynalazł piramidę finansową. Korzystał z usług Katii przed swoim ślubem. I po ślubie. Ale — przed więzieniem.
Katia przywoziła mu po pięć lub sześć dziewczyn jednocześnie. Raz w tygodniu. Na ogół były to zwyczajne studentki, które chciały sobie dorobić. Przedsiębiorca płacił dwieście dolarów każdej z nich i pięćset Katii.

Potem przyszła kolej na wielu innych, nie mniej znanych i zasłużonych przedstawicieli rosyjskiego biznesu. Jak przystało na prawdziwą profesjonalistkę, moja przyjaciółka raczej nie rozpowszechniała informacji zdobytych w trakcie wykonywania obowiązków służbowych. Chyba że mijał już okres przedawnienia. Z moich obserwacji wynikało, że wahał się on od sześciu do dziesięciu lat. Jeśli tylko Katia nie uznała za stosowne skrócić go w celu przykucia uwagi rozmówcy. Moją uwagę Katia przykuwała całe trzy dni. Potem dziwnym trafem się zaprzyjaźniłyśmy. Dziwnym dla mnie. Bo na ogół się nie zadaję z sutenerkami.

Anton poznał Katię na jakiejś imprezie. Katia wręczyła mu wizytówkę: "Agencja Public Relations Żyła Złota. Creative Director". Mniej więcej wtedy Anton otwierał kolejny klub nocny. W tych zamierzchłych czasach zdarzało mu się jeszcze coś otwierać. Choć w czasach jeszcze bardziej zamierzchłych Anton tylko zamykał. Fabryki, restauracje, sklepy. Dlatego że mu nie chcieli płacić. Naiwne głowy nadal były zaprzątnięte ideami socjalizmu. Wielu uparcie sądziło, że zasada "każdemu według zdolności" jest słuszniejsza niż "każdemu według potrzeb".

Potrzeby Antona na początku lat dziewięćdziesiątych były ogólnie znane: mercedes 600 (nadwozie 140), jedwabna koszula, pederastka Dupont, złota stupięćdziesięciogramowa bransoleta. W jaki sposób ten człowiek przerodził się w dzisiejszego Antona — wyrafinowanego próżniaka z zadatkami na intelektualistę — pozostaje zagadką. Nie trudniejszą jednak niż zagadki przeszłości wielu dzisiejszych biznesmenów i polityków.

Anton i Katia mieli ze sobą wiele wspólnego. Ją równie mało interesowały męki twórcze dyrektora kreatywnego, co jego — marketingowe problemy rozwoju państwowych przedsiębiorstw.
Katia znakomicie wpisywała się w nowoczesne wnętrze mieszkania Antona. Chociaż zapewne równie dobrze wyglądała pośród stadka nagich panienek w jakimś pokoju hotelowym.

Ubierała się modnie, ale nie na pokaz. Żadnych Chanel ani Dolce & Gabbana. Sami drodzy angielscy projektanci. Garderobę kupowała na Oxford Street. Stylową, z nutą ekscentryzmu. Jak przystoi bizneswoman, która ma dobry gust. Nawiasem mówiąc, bieliznę pościelową Pratesi kupowała w Harrodsie na długo przed tym, jak Danilina zaczęła sprzedawać ją w Moskwie. Nawet przed tym, jak Samantha z "Seksu w wielkim mieście" obwieściła na cały świat: "Nie spuszczaj się na mojego pratesi!".

Anton wylegiwał się na podłodze w rozpiętej koszuli. Pomiędzy nim a podłogą znajdował się mięsisty jedwabny dywan z motywem roślinnym (sklep "Dacza", dwadzieścia dwa tysiące dolarów przed upustem, wysokość upustu była objęta tajemnicą handlową). Leniwie puszczał w sufit nikotynowe kółka i dobrotliwie naśmiewał się z Katii.

— "Pies z głową w dół" — Katia zapowiedziała swoją ulubioną pozycję jogi. Jej ciało utworzyło nienaganny trójkąt, za jego podstawę posłużyła podłoga.
— "Pies bez głowy" — zaproponował nową nazwę Anton — Co wy na to?
— "Pies-któremu-nie-dali-koksu" — powiedziałam ponuro.
— Brzmi zupełnie jak w hindi — pochwalił mnie Anton.
Katia przybrała klasyczną pozycję lotosu przed niskim japońskim stołem z wysuwanym rusztem. Stół nazywał się hibachi, w ruszcie Anton trzymał koko-dżambo.
— "Pies-który-ma-ochotę-na-szampana". — Anton przyniósł z lodówki butelkę crystal. W kasynie przybrałam pozycję "psa-który-cztery-razy-z-rzędu-przegrał-stawiając-na-czerwone"!
Za to Anton oznajmił, że jest "psem-który-spotkał-laseczki".
Najwyraźniej uznał, że słowo "laseczki" w odróżnieniu od "laski" zabrzmi pieszczotliwie. Dziewczyny, które przyprowadził, były innego zdania.

Zamknął się z nimi w toalecie i tym samym ubyło nam pół grama koksu. Dziewczyny ściągnęły swoich znajomych i wszyscy wyprawiliśmy się na śniadanie do "Eldorado". Jak "stado głodnych psów".

W "Eldorado" Anton podzielił wszystkich na psy i suki. Suki były w przewadze — ku uciesze psów. Jedna z nich, znana fotomodelka Olga, nabrała ochoty, żeby pojechać do Antona. Co by niechybnie uczyniła, gdyby tylko Anton nie zapowiedział kolejnej asany: "Pies-który-jedzie-się-parzyć". Fotomodelka się obraziła. Ostatecznie u Antona znaleźliśmy się wszyscy oprócz niej. Słusznie, bo i tak nie miałby kto jej fotografować.

Oksana Robski, "Szczęście nadejdzie jutro", z języka rosyjskiego przełożyła: Katarzyna Maria Janowska, premiera: 5 lipca 2007, Wydawnictwo Literackie.