Sukienka

Zawsze zastanawia mnie, dlaczego większość kobiet, wybierając się na ślub znajomych, za każdym razem musi wyglądać inaczej. To nic, że prawdopodobieństwo spotkania wśród zaproszonych gości kogoś, kto był z nami na weselu sprzed iluś tam miesięcy czy lat, często wynosi kilka procent (że będzie pamiętać, w czym kiedyś tam wystąpiliśmy, prawie zero) – wystarcza nam, że mamy świadomość niepowielania tego, co już było.
/ 11.04.2008 23:37
Zawsze zastanawia mnie, dlaczego większość kobiet, wybierając się na ślub znajomych, za każdym razem musi wyglądać inaczej. To nic, że prawdopodobieństwo spotkania wśród zaproszonych gości kogoś, kto był z nami na weselu sprzed iluś tam miesięcy czy lat, często wynosi kilka procent (że będzie pamiętać, w czym kiedyś tam wystąpiliśmy, prawie zero) – wystarcza nam, że mamy świadomość niepowielania tego, co już było.

Dostając zaproszenie na ślub, zaczynamy czuć przyśpieszone bicie serca. I zaraz sobie uświadamiamy, że przecież nie mamy co na siebie włożyć. Ta sukienka się zmechaciła, tamta straciła swój kolor, znów te dwie wyszły z mody w ubiegłym sezonie. Ruszamy więc na zakupy wiedząc, że nowy strój poprawi nam humor, a my na ślubie zabłyśniemy w pachnącej świSukienkaeżością, idealnie do nas dopasowanej, kreacji. Tracimy cenny czas na poszukiwania czegoś wyjątkowego, a potem… ku wielkiemu zaskoczeniu zauważamy, że na imprezie znalazła się osoba o guście zbliżonym do naszego, i pojawiła w identycznej kreacji! Co gorsza, po chwili wcale nie budzimy się ze złego koszmaru – powoli zaczyna do nas docierać, że ktoś bez pytania o zgodę nas „skopiował”. Jest nas dwie! Takie dwa mało oryginalne oryginały.

Zamiast cieszyć się, że z kimś na sali znajdziemy z pewnością wspólny język, chowamy się w kącie i udajemy, że nas nie ma - po czym często, w iście angielskim stylu, niezauważenie opuszczamy najgorszą imprezę naszego życia. Czyż jednak warto się tak przejmować z powodu zwykłej sukienki? A może lepiej uśmiechnąć się szeroko, i bawić do samego rana w towarzystwie bliźniaczej kreacji? Wielka mi rzecz. Ot, sukienka jak sukienka.

Niedawno przeglądałam zdjęcia z jednego z ubiegłorocznych ślubów. Na dwóch czy trzech ujęciach dojrzałam i siebie – gdzieś w tłumie rozbawionych gości, na dalszym planie, w specjalnie kupionej na ten dzień sukni… choć niespecjalnie starannie wybranej. Na dzień przed uroczystością, tuż przed zamknięciem wszystkich sklepów (poza tymi z napojami dodającymi animuszu), dotarło do mnie, że ubrać się jedynie w buty na obcasie może i potrafiła Ewa Partum, ale ja pochodzę z innego „raju”. I najwyraźniej marna ze mnie artystka, skoro bez kawałka materiału (na tyle obszernego, by zakrył tu i ówdzie zbędne nadwyżki mego ciała) z domu nie wychodzę. A naprawdę nie miałam co na siebie włożyć!

Chcąc nie chcąc, wiedząc że czeka mnie za kilka godzin weselna potańcówka, postanowiłam znaleźć coś dla siebie, w czym mogłabym pojawić się na imprezie. Oczywiście nie jakieś byle co, a sukienkę nadającą się na każdą możliwą okazję. Na dodatek taką, która wytrzyma więcej niż jedno pranie, straci swój urok po roku czy dwóch (żebym miała pretekst w końcu iść po kolejną, ale należę do mniejszości „ciuchowych alergików”!) i już na pierwszy rzut oka będzie wyglądała jakby skrojona została specjalnie dla mnie. Miałam wyjątkowe szczęście - pierwszy „napotkany” manekin sukienkę oddał mi bez słowa sprzeciwu. Pasowała idealnie!

Przeglądając potem zdjęcia z tamtego wesela, moją uwagę zwróciło przede wszystkim jedno ujęcie. Daleki kadr. Tłum ludzi na parkiecie i… ona: lustrzane odbicie mojej kreacji. Musiałam być mocno skoncentrowana na sobie („wciągnij brzuch”, „pamiętaj, nie ten profil”, „tusz się już rozmazał?”), skoro w niewielkiej salce nie zauważyłam bliźniaczej sukienki.

Zresztą, mało kto zwrócił na nasze faux pas uwagę. Goście najwyraźniej dyskretnie spuścili oczy, udając, że nie widzą tego, co było tak oczywiste, a czego oczywiście nie zauważyłam jak zwykle mało spostrzegawcza ja. A może naprawdę nikt nie zwrócił uwagi?
W każdym razie sensacji, bo dwie sukienki, podobne do siebie niczym dwie krople wody, zagościły na jednej imprezie, nie było. Cisza. Minęły tygodnie, a nikt nawet słowem nie wspomniał, że zauważył jakiekolwiek podobieństwo. W lokalnej prasie wzmianki o nas też nie znalazłam (może dlatego, że byłyśmy w takiej samej, nie tej samej sukience, co niedawno na jednej gali przydarzyło się dwóm znanym aktorkom, a o czym z radością poinformowały portale internetowe)? Gdyby nie to jedno ujęcie, na którym widać obie kreacje, nie wiedziałabym do dziś, że było nas dwie. Może więc… to tylko jakiś fotomontaż?

Anna Curyło

Redakcja poleca

REKLAMA