Reklamy wkradły się dziś w każdą sferę naszego życia. Otoczyły nas szczelnie swym kordonem, umieszczając gdzieś w „centrum” piramidy, napędzanej przez wielkie koncerny przemysłowe. Z każdej strony atakują nas banery, billboardy, pop-upy, liflety (!), przemieniając wszystkich we współczesne laleczki voodoo, które nakłuwane są przez dziesiątki reklamowych igieł. Można się poczuć niczym na seansie akupunktury. Niestety… marketingowej, nie leczniczej.
Od reklam uciec się nie da. Gonią nas, śledzą, wyprzedzają o krok. Ledwo otworzymy z rana oczy, a już są. Czają się i obserwują, krążąc nad nami niczym sępy. I też, są dosłownie wszędzie! Już nie tylko zajmują dwie trzecie prasy kolorowej, ale i wkradają się w oglądane przez nas filmy czy grane gry komputerowe. A ja po kilku minutach mam mętlik w głowie. I sama już nie wiem: wciąż śledzę główną fabułę, czy też sielsko-anielska atmosfera to jedynie próba skuszenia mnie na kanapki z dwoma plasterkami sera? (kogo zresztą, przy tak pędzących w górę cenach, stać dziś na taki luksus!)
Reklama dźwignią handlu. Tutaj wszyscy są zgodni. Specjaliści od public relation prześcigają się w pomysłach, jak najlepiej trafić do klienta, a ja już dawno pogubiłam się w całej tej machinie promocyjno-reklamowej. Jeszcze się bronię, jeszcze walczę z manią kupowania, zbierania, odkładania… ale jak tu się oprzeć możliwości posiadania czterech jogurtów w cenie trzech? Lub szansy otrzymania atrakcyjnej wycieczki za wieczko z margaryny z numerem, który jakoś wcale nie chce wpaść w moje ręce, mimo że wciąż nowe opakowania rozpoczynam? Cóż, reklama nie tylko pomogła wielu firmom zaistnieć na rynku, ale i nauczyła nas brać, skoro dają. Im mniejszym kosztem, tym lepiej. Jakość przegrywa tu z ilością.
Podziwiam jednak osoby, które mają w sobie tyle samozaparcia, że w ciągu tygodnia zdążą odwiedzić wszystkie hipermarkety w mieście, by osobiście sprawdzić, czy za zakup czegoś nie dostaną jakiegoś gratisa. W końcu nie wiadome, kiedy coś może się nam przydać. Zresztą, nawet jeśli okaże się, że kolejny kubek czy miska nie mieszczą się już w szafie, zawsze można wcisnąć zbędny przedmiot komuś na prezent. Niech już tamten ktoś się martwi, co z tym fantem zrobić, a co! Ważne, że my mamy kolejną kawę, a jej zakup premiowany jest dostępem do klubu, w którym raz na jakiś czas wybrani szczęśliwcy otrzymają kilka gadżetów reklamowych. Co z tego, że mało wartościowych? Przecież… „nic” nas nie kosztują!
Reklamy zaś, jedna za drugą, przewijają się przez nasze życie. Udajemy, że omijamy wzrokiem billboardy, jednak jednym okiem zerkamy na roznegliżowaną panią na plakacie. Może kiedy zakupimy identyczny biustonosz, i w nas mężczyźni będą wpatrywać się niczym w obrazek? Tak to już jest. Z jednej strony dobrze wiemy, że reklamy nieco ubarwiają rzeczywistość, z drugiej… zanim nie spróbujemy czegoś osobiście, nigdy nie będziemy mieć pewności, czy tym razem krem na zmarszczki z zawartością czegoś tam (wyjątkowo trudnego do wymówienia!) faktyczne nie zadziała. Może nie każda reklama kłamie? Co tam! Nawet jeśli nasze włosy nie uzyskają jedwabistego połysku, wysyłając smsa mamy szansę na wakacje na Bahama. A to za jedyne 2,44 zł…
Anna Curyło