Rozproszone po czasopismach teksty Tadeusza Konwickiego z lat 1946–2005 Tadeusz Lubelski i Przemysław Kaniecki zebrali i przebrali, a pisarz wybór zaakceptował, wymyślił tytuł i okrasił własnymi rysunkami. Pierwsza od dawna książka Konwickiego, choćby i nie całkiem premierowa, to wydarzenie – nie ma co o tym nawet dyskutować, bo i czasu szkoda. Wydarzenie to jednak po większej części historyczne – przypomina i doświetla drogę Konwickiego z oszmiańskiego powiatu na warszawski Nowy Świat, uzupełnia filmy i książki. Ale cenne jest i to, że wybór obejmuje także czasy socrealistyczne i sporo wytworów własnej drętwej mowy Konwicki nam pokazuje, stając – jak mawiają czynniki kościelne – "w prawdzie".
Ta książka opowiada zresztą właśnie i o przemianach autora – dość przejmująco, gdy się na przykład spojrzy na ciąg pożegnań przyjaciół i znajomych: od guru "pryszczatych" Tadeusza Borowskiego po Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Żegnając tego ostatniego, Konwicki wspomina i swoje wybory z lat 40. i 50.
Zaczyna wszystko debiutanckie opowiadanie "Kapral Koziołek i ja". Jest też parę innych opowiadań, sporo recenzji filmowych i tak dalej, ale ozdoba tomu to scenariusz, a właściwie nowela filmowa pod tytułem "Trochę apogeum" z 1967 roku, częściowo opublikowana na początku następnej dekady. Rzecz to wizyjna, straszno-śmieszna, w której ważną rolę odgrywa – jakżeby inaczej – Pałac Kultury. Wielce zajmujące są też cykle tekstów podróżnych – z olimpiady w Monachium i nieco późniejszej dwumiesięcznej wyprawy do Stanów Zjednoczonych – bo miło patrzeć, jak się autor jawnie wymiguje od standardowej reporterskiej roboty i na odczepnego próbuje różnych uogólnień, a przy tym robi to tak ładnie, że trudno mieć doń jakiekolwiek pretensje.
Arcyciekawe są też kawałki Mickiewiczowskie, w tym komentarze do pracy nad "Lawą" (za którą – nie licząc innych przewag – należy się Konwickiemu spory pomnik).
Trochę gorzej jest z felietonami – dawnymi (z "Nowej Kultury", rzadko się tam trafia coś wystrzałowego), ale i nowszymi, z lat 90., drukowanymi w "Charakterach". Prawda, można się czasem przyjemnie zadziwić – nie wiedziałem albo na śmierć zapomniałem, że T.K. w 1998 roku z sympatią pisał o "Brulionie" (tekścik nazywa się "Moje fatalne sympatie"), ale z drugiej strony niekiedy robi się naprawdę głupio. Najbardziej, kiedy Konwicki w przekornym, jak rozumiem, odruchu podśmiewa się z amerykańskich procesów o molestowanie seksualne, by dojść do kwestii: "Gdybym był bezczelny, tobym powiedział, że Pan Bóg stworzył kobiety po to, aby je molestować. Kropka". Kropka. Spuśćmy na to zasłonę milczenia i przejdźmy na koniec do tekstu "Żądam nagrody" (1999 rok): "Za co ma być ta nagroda? Za to, że żyję wśród Was tyle lat i nie palnąłem sobie w łeb". Niedawno Tadeusz Konwicki dostał, jak najsłuszniej, pierwszą Warszawską Nagrodę Literacką. Może teraz pora na dzieła zebrane? I niechże Tadeusz Konwicki jeszcze trochę z nami wytrzyma.
Tadeusz Konwicki: "Wiatr i pył", Wydawnictwo: Czytelnik, Warszawa 2008, s. 476, 49 zł
Recenzja książki "Wiatr i pył"
fot. Czytelnik
Tadeusza Konwickiego drobne teksty zebrane