Yamy i niyamy pomagają opanować namiętność, kontrolować emocje, zachować harmonię ze wszechświatem. Asany oddziałują na nasze ciało. Kolejne stopnie to już szukanie duszy pozwalające na odnalezienie harmonii ze światem….
Tego typu wiedza wbijana przez wszelkiej maści poradniki nie każdego zachęci do ćwiczeń jogi. Mnie na pewno. Ale książka Pozerka. Moje życie w 23 pozycjach jogi napisana przez Claire Dederer sprawiła, że z przyjemnością spróbuję. No bo jak się nie zainteresować kobietą – autorką – narratorką, która nie klęka przed trenerami jogi, bierze od nich tylko tyle, ile jest dla człowieka Zachodu zjadliwe i przyswajalne. Wiedza tak, ćwiczenia owszem, ale cała otoczka średnio. Trzeba to potraktować z dystansem i humorem. Trudno przecież przyswoić to wszystko, za czym stoją wieki kultury, obyczajów, zwyczajów ludzi Wschodu. I Dederer to robi. Nie jest przecież nastolatką, której wszystko się przydaje, jak leci, trochę na oślep, bez zastanowienia, chwili refleksji.
To osoba dojrzała, wieloletnia współpracownica prestiżowych magazynów, mieszkanka Seattle, której rodzina od czterech pokoleń żyje nad Pacyfikiem i to w najlepszej dzielnicy metropolii, matka, żona, a przede wszystkim kobieta sukcesu obsesyjnie dążąca do doskonałości w każdej dziedzinie. I jeszcze na dodatek spontaniczna, życzliwa, przyjacielska, biorąca z życia tylko to, co najlepsze. Aż korci, by zażartować. Ot, Amerykanka. Ale Claire taka jest.
Pewnie i z tego powodu jej książka jest zupełnie inna niż większość poradników o jodze. Bo też nie jest to poradnik. To świetna autoironiczna opowieść o życiu w wielkim mieście, gdzie obowiązują określone zasady, a jeszcze bardziej określone mody. Zdrowe odżywianie, zabawki dla dzieci tylko drewniane lub materiałowe, żaden tam plastik, mleko tylko matki, i to jak najdłużej, rok minimum, regularne spotkania z innymi mamami, działalność w specjalnych stowarzyszeniach powołanych po to, aby matki mogły wymieniać się doświadczeniami, by mogły sobie wzajemnie pomagać.
Czy do tego rzeczywiście jest potrzebna joga? Dla autorki to odskocznia, sposób na wykrojenie sobie małego, ale własnego terytorium. Robienia czegoś tylko swojego. Z dala od pracy, domu, dzieci, męża, towarzystwa. Nie plotki z kumami, ale ćwiczenia ciała i duszy. I to się Dederer znakomicie udaje. Z wyczuciem przeplata pozycje jogowe z konkretnymi sytuacjami życiowymi. Jeśli pisze o pozycjach dziecięcych, podporządkowuje je sytuacjom rodzinnym. Tym zapamiętanym z dzieciństwa, i tym współczesnym związanym z urodzeniem własnego dziecka.
Pozerka to więcej niż pamiętnik poszukiwaczki własnego miejsca w życiu, to historia kobiety dokonującej najrozmaitszych wyborów. I trzeba przyznać, że joga jej pomaga, a ona jest z tych wyborów zadowolona, nabiera pewności siebie, inaczej spogląda na świat.
W jednym z wywiadów udzielonych amerykańskiemu magazynowi pozwala sobie nawet na żart w książkowym stylu. Założyłam przy pisaniu ośmiogodzinny dzień pracy. Jak w biurze. Wkrótce się jednak okazało, że w moim przypadku lepiej się pracuje nocą. Ponoć sowy maja wysoki iloraz inteligencji. A ja jestem typową sową.
I to nie byle jaką, bo jej książka w ciągu niespełna roku została przetłumaczona na jedenaście języków. Myślę, że i nasze czytelniczki przeczytają ją z zainteresowaniem, choć niektóre zagonione mamy, mieszkające na uboczu wielkiego świata, mogą śmieszyć nieco wydumane problemy amerykańskich kobiet klasy więcej niż średniej. My weźmiemy to, co najlepsze dla nas, nie ma innego wyjścia.
Recenzja ksiązki Pozerka
fot. Wydawnictwo W.A.B.
Dla tych, które marzą o doskonałości