Recenzja książki "Pierwsza miłość"

Recenzja książki "Pierwsza miłość"
Zakochany belfer.
/ 01.02.2008 12:33
Recenzja książki "Pierwsza miłość"
"Pierwsza miłość" Máraiego wciąga jak pierwsza miłość.

W Wikipedii (internetowej encyklopedii) jest taki zapis: "Kategorie: węgierscy pisarze/samobójcy/urodzeni w 1900/zmarli w 1989". Oczywiście każdą z tych kategorii należy traktować osobno, ale jeśli ktoś jest niewprawny w czytaniu internetowych haseł, to popadnie w osłupienie – czyżby węgierscy pisarze urodzeni na początku ubiegłego wieku masowo popełniali samobójstwa?

Spokojnie, to dotyczy tylko jednego z nich – Sándora Máraiego. Schorowany starzec, emigrant na amerykańskiej prowincji, opuszczony przez wszystkich najbliższych, rzeczywiście w 1989 roku strzelił do siebie z pistoletu. Mało kto wiedział wtedy, że był tak świetnym pisarzem. Dopiero po jego śmierci zaczęły się pojawiać reedycje zdawnych książek, publikowano nieznane maszynopisy. Na Węgrzech przypomniano sobie, że żył tam kiedyś taki jeden. Między dwiema światowymi wojnami zyskał nawet znaczną pisarską sławę, ale potem, gdy Sowieci weszli do jego kraju po drugiej z wojen, wyjechał i nigdy nie wrócił. Że podpadł komunistom, skazano go na zapomnienie.

W Polsce też nastała teraz moda na Máraiego. I od razu jakbyśmy się znaleźli w drugim akcie "Wesela": oto z odległej przeszłości nawiedził nas Wielki Duch, zarazem Stańczyk i Zawisza Czarny, żeby przypomnieć o powadze literatury, odpowiedzialności za słowa. Szybko wydano kilka jego wybitnych książek, inne czekają w kolejce na przekład. Właśnie wyszła jedna z najwcześniejszych – "Pierwsza miłość".

Pierwodruk ukazał się na Węgrzech w 1928 roku.
Młody Márai właśnie wrócił do kraju po kilkuletnim pobycie w Paryżu. Francja uczyniła go pisarzem. Nim wziął się do prozy, zarabiał na życie, pisując do gazet felietony i komentarze. "Pierwsza miłość" z miejsca okazała się świetną powieścią.
Owszem, bez trudu znajdziemy w niej klimaty typowe dla zachodnioeuropejskiej prozy pierwszej połowy XX wieku. Jakieś echa Kafki (Márai sam go tłumaczył), Musila, Tomasza Manna, zwłaszcza tego z "Czarodziejskiej góry" i "Śmierci w Wenecji". Przede wszystkim jednak przebijanie się nieokiełznanych i nienazywalnych uczuć przez twardą skorupę mieszczańskiej obyczajowości.

Taka właśnie zdradziecka pierwsza miłość dopada pewnego samotnego, prowincjonalnego nauczyciela po pięćdziesiątce. Co gorsza, jej obiektem jest jego własna uczennica... Stary kawaler, lekko zdziwaczały, typ Musilowskiego "człowieka bez właściwości", powoli zanurza się w miłosnym amoku, ani nie umiejąc go rozpoznać, ani nazwać, ani ocenić jego niszczącej siły. Uczucie wciąga go jak wąż i pożera, co czytelnik bez trudu rozumie, bo sam czuje się podobnie wciągany przez Máraiego w gęstwinę jego hipnotycznej prozy.

Sándor Márai języki niemiecki, francuski i angielski znał jak swój własny. Gdyby wybrał któryś z nich, już pół wieku temu byłby znany jak Joseph Conrad albo Tomasz Mann. Wybrał węgierski – i nigdy nie żałował. Prawdziwy patriota języka


Sándor Márai, "Pierwsza miłość", przełożył Feliks Netz, Czytelnik, Warszawa 2007, s. 308, 22 zł

Redakcja poleca

REKLAMA