Prawo chodzenia

Idę sobie chodnikiem. Z naprzeciwka nadchodzą cztery paniusie. Szwargoczą wesoło, przekrzykując się plotkarsko jedna za drugą. Jak kwoki, jak przekupy. Co chwila głośnym śmiechem wybuchają. Klepią się po ramionach, falują biustami, kręcą biodrami (choć nie wszystkie mają czym). Cały chodnik ich.
/ 21.02.2009 22:49
Idę sobie chodnikiem. Z naprzeciwka nadchodzą cztery paniusie. Szwargoczą wesoło, przekrzykując się plotkarsko jedna za drugą. Jak kwoki, jak przekupy. Co chwila głośnym śmiechem wybuchają. Klepią się po ramionach, falują biustami, kręcą biodrami (choć nie wszystkie mają czym). Cały chodnik ich.

Jestem pewien, że widzą mnie, idącego naprzeciw nich. Nie przerwą rozmowy, nie usuną się. Jak zasuwały rozwalone na całej szerokości, tak zasuwają. Żadna nie cofnie się, nie przesunie. Mowy nie ma! One przecież rozmawiają! One muszą się widzieć... Masz człowieku dwa wyjścia: albo grzecznie zejdziesz na ulicę lub na trawnik (jeśli jest po drugiej stronie, a często bywa, że jest tam tylko ściana budynku) albo narażony będziesz na czołowe zderzenie z rozgadanym, rozedrganym, rozchichotanym babskiem (wieku wszelakiego różnistego). W sytuacji zaś, gdy do takowych szeroko rozstawionych kwok podchodzi się od tyłu, grzeczne „przepraszam” najczęściej jest ignorowane. I znów pozostaje ulica, trawnik lub rozpłaszczenie się na ścianie, gdyż przepychanie skutkuje wyzywaniem od chamów i innymi rozmaitymi inwektywami.

Prawo chodzenia

Jadę na rowerze. Przede mną człowieczek. Zapewne też do pracy bieży, tyle że na piechotę. Słysząc nadjeżdżający jednośladowiec obraca głowę, po czym usuwa się w lewo, następnie ogląda ponownie, usuwa się w prawo, i tak się miota, z jednej strony na drugą. Noż kurczę blade! Skoro jadę i widzę jego plecy, to ja już odpowiednio przecież skręcę, żeby go wyminąć, nie musi mi latać przed kierownicą jak kura po jezdni! Najczęściej zaś taki wystrachany przechodzień schodzi dokładnie na tę samą stronę, w którą i ja skręcam, żeby go wyminąć. I tak raz za razem. A że rower szybszy od osoby pieszej, to takie „tańce” mogą się skończyć bolesnym dla obu stron wypadkiem.
Ścieżki rowerowe zaś, wyznaczone na mieście, dla rowerów są, prawda? A przynajmniej takie powinny być. To może ktoś mi łaskawie wyjaśni, dlaczego „bujające się byczki”, z fajurami w paluchach i kapturkach na głowie lezą akurat po nich, zwykły chodnik pozostawiając pustym? A jak się przejedzie obok nich na rowerze (dzwonka rzecz jasna nie słyszą, bo każdy słuchawki od mp-trójek w małżowiny ma wetknięte), to zaraz jakieś „...urwał nać...” za mną lecą?

Pcham przed sobą wózek z dzieckiem. Kulturalnie, jak należy, prawą stroną chodnika. I okazuje się, że prosto na babcię z zakupami, która akurat wymyśliła sobie, że będzie posuwać lewą stroną. Prosto na mnie. I patrzy mi w oczy. A te oczy mówią: „usuń się z drogi, bo ja idę!” I ten błysk wyższości i racji w oczach, który wszyscy tak dobrze znamy, patrząc na rozmaite starsze panie, które zawsze wszystko wiedzą i zawsze mają rację. I skręcaj wózkiem, człowieku, omijaj babcię, bo ona ani myśli zmienić strony. Mamusia nie nauczyła? Czy też demencja starcza nie pozwala już rozpoznać, która strona prawa, a która lewa?

Przykładów mógłbym mnożyć, lecz po prostu mi się nie chce. Powyżej opisane służyć mają jedynie jako tło do wysnutego niedawno przeze mnie wniosku. Dość absurdalnego, lecz czy zarazem naprawdę abstrakcyjnego? Otóż, chętnie bym postulował, by tak samo, jak wydaje się prawo jazdy po uprzednim zaliczeniu egzaminu z przepisów ruchu drogowego, wydawać ludziom prawo do chodzenia piechotą. Egzamin z reguł zachowania się w ruchu pieszym byłby w przypadku niektórych bardzo mile widziany. I nie zakładałbym się, że wszyscy zdaliby bez problemów...

Rafał Wieliczko

Redakcja poleca

REKLAMA