Nie będę się jednak rozwodzić nad przydatnością owych programów czy też totalnym kretynizmem co niektórych użytkowników zagajających w stylu „Siema! Cze! Poklikamy? Co robish???” Komunikatory mają pewną opcję. Status, opis – jak kto woli nazwać. Trudno dziś jednoznacznie określić, w jakim celu został on wprowadzony. Początkowo dawało się ustawić cztery podstawowe (mowa o GG) statusy: dostępny, zaraz wracam, niewidoczny i niedostępny. I wszystkim to odpowiadało. Następnie wprowadzono opis, początkowo jedynie jako opcję „Będę o...” – i tutaj ustawiało się odpowiednią godzinę. Szczerze przyznam, że nie widziałem i nie znam nikogo, kto korzystałby właśnie z tego opisu...
Jazda zaczyna się w momencie udostępnienia możliwości wpisania własnego opisu do komunikatora. To, co można tam zobaczyć i przeczytać, czasami przechodzi ludzkie pojęcie. Owszem, nie przeczę, często zdarzają się naprawdę opisy wyjątkowe, zawierające światłe myśli, sentencje (często cytaty z klasyków), takie, na które miło popatrzeć. Fragmenty wierszy, oddające obecny nastrój użytkownika („...natenczas świeżą kawą pachniało w salonie...”), czy nawet dość dowcipne, w tym jeden z moich ulubionych: „tak sobie siedzę i się zastanawiam, co robi pozostałe sześć cudów świata!”. Swego czasu furorę zrobił cytat z mojego opisu, którego używam niemal cały czas, tylko dlatego, że mi się on podoba: „...a smok mocarny podniósł swą dupę i miasto spalił na łajna kupę...” Kto zna moje zamiłowania do fantasy, ten wie, dlaczego tak to do mnie przywarło.
Niestety, ludzie potrafią z najlepszej rzeczy uczynić coś całkowicie ohydnego. Natychmiast więc znalazły się osoby, które swoją „ynteligencją” musiały pochwalić się całemu światu. Stąd często w opisach się widzi porażające więc „Piotrek to ch..!~” „Aśka to stara k....!” i tak dalej w tym tonie. Inni próbują być dowcipni na siłę i wtedy możemy poczytać sobie, że „Choćby piwo było z gówna nic mu w smaku nie dorówna”. Największe politowanie jednak wzbudzają u mnie osoby, które z opisów w komunikatorze robią sobie czat. Zmieniają go średnio co 2-3 minuty, w zależności od tego, co w opis wpisała sobie osoba, do której był on kierowany. I mamy wówczas „A byłaś u Piotrka?” (tu chwila na odpowiedź) „Pocałował Cię?” (kolejna odpowiedź) „Łaaaał... cooool”. I tak dalej w tym tonie do usranej śmierci... Tak jakby nie można było porozmawiać normalnie, przez telefon tudzież nawet przez ten sam komunikator. Ale po co? Przecież to właśnie o to chodzi, żeby wszyscy wspólni znajomi z listy kontaktów (w tym być może rzeczony Piotrek) wiedzieli o temacie rozmowy i zazdrościli (albo wymownie stukali się palcem w czoło).
W podobnym stylu są też wszelkie „słodko-pierdzące” wyznania miłosne typu: „Koffam Cie mój Misiaczkuuuu!” w momencie, gdy tenże Misiaczek albo internetu wcale nie ma, albo zagląda do sieci raz na miesiąc. A jeszcze lepiej, gdy siedzi on obok. Ewentualnie wariacja na ten temat w postaci „Koffam moją Mróffechkeee”. Nikt za Chiny Ludowe nie wie kim owa mało ortograficzna Mróweczka (albo nie daj Boże „Myshka”) jest, ale oczywiście trzeba to obwieścić całemu światu. Że się analfabeta zauroczył i zafascynował osobnikiem płci przeciwnej.
I tylko rodzi się pytanie? Czy ci ludzie tego nie widzą? Nie potrafią dostrzec, jak żałośni są w tego typu opisach? Jaki obraz własnej osoby prezentują? A może są tak zapatrzeni w siebie i przekonani o własnej indywidualności (to teraz modne), że „leją” z góry na wszystko i wszystkich, bo liczy się niczym nie ograniczona indywidualność? Niestety... smutna prawda polega na tym, że w takim przypadku myli im się indywidualista z indywiduum...
Rafał Wieliczko